19.Obecność
Minął kolejny miesiąc. Porywacze dali nam spokój. Wszystko zaczęło się układać. Jedynie między mną a Leo coś się popsuło. To nie był już ten sam Leo, a ja nie byłam tą samą El. Moje serce jakby zamknęło się na miłość. W moim życiu istniała tylko przyjaźń i football. Starałam się okazywać Leo choć trochę zainteresowania. Nie czuliśmy już tego samego, ale za to moja kariera coraz bardziej się rozwijała. Mój telefon 'służbowy' nawet na chwilę nie cichł. "Młoda, ambitna i utalentowana"- tak określały mnie magazyny, na których okładkach byłam. A na jednym z nich "Nowa dziewczyna dla Neymara?" Co?!- moja reakcja na tę okładkę. Jeszcze go nie poznałam a już mnie z nim łączyli.
W czasie sobotniego treningu ktoś zadzwonił do naszego trenera. Ten nieco się zdenerwował. Widać było, że nie spodziewał się tego telefonu. Później zaprosił mnie do siebie. Nieco zmartwiona tym wezwaniem udałam się razem z trenerem. Ustałam na środku niewielkiego biura i strasznie zaciekawiona oczekiwałam na pierwsze słowo Louisa van Gaala. Po dłuższej chwili patrzenia się sobie w oczy, na plecach poczułam zimny pot. Zaczęłam błądzić oczami po całym pomieszczeniu. Z nerwów moje ręce zaczęły się trząść, a ciśnienie krwi wzrosło. Nic nie mówiłam chcąc wywrzeć presję na holendrze.
-No więc...
-No więc?- wyskoczyłam tak nagle.
-Spokojnie. El- próbował mi wmówić, że jestem nerwowa.
-No niechże pan mówi- powiedziałam zrezygnowana.
-Zaczekajmy jeszcze chwilę.
-Na co?
-Nie na co, ale na kogo?
-Aha- odpowiedziałam obrażona.
Pragnęłam jedynie dowiedzieć się, o co chodzi. Roztrzęsiona ruszyłam w drogę po pomieszczeniu. Niewielki bordowy pokój zdawał być się bardzo przytłaczającym. Dookoła stało mnóstwo szafek i lampek. Wnętrze było bardzo ciemne i wchodząc do środka można było się przerazić. Na wielu półkach wiszących nieco wyżej niż w normalnych domach leżały sterty papierów. Za biurkiem van Gaala znajdował się 'złoty sejf'. Koledzy tak na niego mówili, ponieważ znajdowały się w nim 'złote karty', czyli karty zawodników uważanych przez niego za piłkarzy XXI wieku. Nikt jeszcze tam nie zajrzał. Każdy pragnął dowiedzieć się, czy znalazł się wśród tych najlepszych. Wtopiony w ścianie i obudowany czarną listwą wciąż przykuwał moją uwagę jak i faceta, który wszedł wtedy do ciemnego pomieszczenia. Mój mózg skupił się jedynie na nim.
-No więc... Czy chciałbyś ją oddać przed jej pierwszym meczem, czy wolisz dać jej wolną rękę?- zapytał gość w garniturze.
-El. Co chcesz zrobić? Zostać tu na ten sezon, a później odejść i nie grać cały sezon, zostać tu na dwa lata i później odejść, czy może opuścić klub już teraz?
-Ale gdzie odejść?
-Do Barcelony. Dostaliśmy propozycję i moglibyśmy na razie cię wypożyczyć, a później... Później sprzedać.
-Nie wierzę!- zachwycona skoczyłam na podstarzałego Louisa.
-Przemyśl to. Jeżeli pójdziesz teraz nie będziesz mogła grać przez dwa lata. Przecież Barcelona ma zakaz transferowy zawodników do osiemnastego roku życia.
-No tak... Zapomniałam- puściłam pomarszczoną szyję holendra.
-To co chcesz zrobić?
-Skoro tak, to zostaję tutaj na dwa sezony. Przecież nie rozegrałam tu jeszcze żadnego meczu. Głupio by było- powiedziałam zrezygnowana.
-Na pewno? Bo wiesz... Jesteś wyjątkiem i chcielibyśmy, żebyś rozwijała się w najlepszych klubach takich jak Manchester, Real, czy Barcelona.
-Więc zostaję. Przygoda zaczeka. Kariera wzywa- pod wpływem nieodczuwanego do tej pory bodźca szeroko uśmiechnęłam się w stronę van Gaala.
-Leć już. Do zobaczenia jutro- odwzajemnił uśmiech i poklepał mnie po plecach.
Po powrocie do jakże pięknego domu zajrzałam do kuchni. Na białym. drewnianym krzesełku przy drzwiach patrzących na podwórze siedziała Carol. Wyglądała na zamyśloną. Zmrużyła oczy widząc mnie uśmiechniętą jeszcze bardziej niż zazwyczaj.
-Co się stało?- zapytała troskliwie.
-Barça mnie chce! Za dwa lata będę miała zapewniony transfer- mówiłam co raz bardziej się ekscytując.
-To świetnie- odpowiedziała mi bez emocji. Coś ją trapiło.
-Carol, co się dzieje?
-Nie, nic. Jakoś tak... mam zły humor.
Po chwili ciszy spod powiek zdenerwowanej blondynki wypłynęły łzy. Duże krople spływały po jej piegowatych policzkach. Przełknęła ślinę, podniosła głowę do góry i otworzyła opuchnięte oczy.
-Idź już. Porozmawiamy później- po twarzy spływaj jej pot a usta dziwnie drgały.
W geście wsparcia podeszłam i przytuliłam ją mocno. Nie wiedziałam, o co dokładnie chodzi, ale zdawałam sobie sprawę, że potrzebuje obecności. Chce, żeby ktoś po prostu przy niej był. Wzięłam wygodne metalowe krzesełko i usiadłam obok niej. Położyła mi głowę na ramieniu po czym rozkleiła się całkowicie. Razem siedziałyśmy bez słowa niemal godzinę. Gdy w końcu zdruzgotana Carol opanowała łzy i powiedziała:
-Dziękuję za to, że jesteś. Twoja OBECNOŚĆ wiele dla mnie znaczy- wykrzesała z siebie niewielki uśmiech i uniosła głowę spoglądając na mnie.
-Od czego jest rodzina...- przekazałam jej pozytywne nastawienie poprzez szeroki uśmiech.
Carol wstała i wyszła z pomieszczenia. W końcu zwróciłam uwagę na to, co dzieje się tuż za mną. Na podwórzu siedział zapłakany Leo, Charlie siedział przy nim i pocieszał go. Niedaleko nich stał Joey przytulający Tilly, a z boku przyglądała się temu jakaś pani. Nie znałam jej, ale skoro była tu, to znaczy, że to ktoś bliski Devriesom. Do tej pory nie poznałam ich całej rodziny, więc nie mogłam dokładnie określić kim była.
Otworzyłam szklane drzwi i wyszłam na zewnątrz. Wpierw rozejrzałam się po zielonych drzewach dookoła podwórka, a później podeszłam do Leo nie nawiązując z nikim kontaktu wzrokowego.
-Czy ktoś wreszcie powie mi, co się dzieje i gdzie jest Alex?
-Chodźmy stąd- rzekł Charlie w moją stronę.
-Ok.
Po chwili byliśmy z powrotem w kuchni. Spojrzałam na przygnębionego rudego blondyna i szturchnęłam w ramie uśmiechając się przy tym.
-El, z Alexem nie jest dobrze. Jest w szpitalu. Wykryto u niego szybko postępującą białaczkę. Ale Neymar powiedział że da pieniądze na leczenie.
-Co?! Jaki Neymar? Ten Neymar?
-Tak, ten Neymar.
-Skąd on wiedział? Ja nie wiedziałam, a on tak?- oburzyłam się.
-Prowadzi akcje i daje pieniądze na leczenie chorych ludzi. Szlachetny z niego człowiek.
-Ach, a więc teraz będą nas ze sobą łączyć. Chyba się z nim zapoznam, żeby nie było wielkiego poruszenia- zażartowałam.
-Ty możesz jeszcze żartować?
-O dziwo tak...- rzekłam i wyszłam z pomieszczenia, w którym atmosfera była nie do wytrzymania.
Udałam się nie gdzie indziej, jak do ogromnego centrum treningowego. Zabrałam ze sobą swoją szczęśliwą piłkę z napisem "Barça 1899".
-Co tu robisz?- zapytał znajomy recepcjonista gdy dotarłam już do obiektu.
-Przyszłam trochę poćwiczyć, a co? Czy boisko jest wolne?- spytałam nieco zmieszana pytaniem Graya.
-Niestety tak. Przez celebrytów, więc wiesz...
-Przez kogo?
-Barcelona wynajęła boisko na dziś i jutro. Nie radzę tam wchodzić. Wredni są- pokiwał przecząco głową.
-Zaryzykuję- stwierdziłam chcąc poznać hojnego dobroczyńcę Neymara.
Po chwili wędrowania po długich i zawiłych korytarzach centrum treningowego w końcu dotarłam do celu. Drzwi do sławy. Wyciągnęłam drżącą rękę i pociągnęłam za klamkę ogromnych drzwi prowadzących na sztuczne, zielone boisko. Wrota otworzyły się szeroko, a ja dumnie weszłam na trawę. Rozejrzałam się dookoła i spostrzegłam piłkarzy Blaugrany stojących w zgranej grupie. Enrique coś im tłumaczył, a oni stali posłusznie wysłuchując wskazówek.
-Przepraszam! Kiedy skończycie trening?- spytałam odważnie.
Od razu wszystkie spojrzenia skierowane zostały na mnie. Uśmiechnęłam się szeroko i kontem oka zerknęłam na Lucho. Ten widząc mnie zaśmiał się głośno i powiedział:
-Nie... Niemożliwe.
-Ale co jest niemożliwe?
-To, że ty tutaj stoisz!- mówił w pięknym języku- hiszpańskim.
-No a jednak jestem.
-Twoja OBECNOŚĆ tutaj jest bardzo mile widziana. Czekamy na ciebie z niecierpliwością- rzekł zadowolony Andrés Iniesta.
-Dziękuję bardzo. To... Ktoś odpowie mi na pytanie?- mówiłam uśmiechając się i lekko poruszając biodrami na boki.
-Za jakieś pół godziny. Możesz potrenować z nami jeśli chcesz.
-To ja zaczekam na Neymara- puściłam mu oczko.
Wszyscy zaczęli krzyczeć "Uuuuu Neymar, Neymar". Ten stał przygryzając wargę i spoglądając na mnie wracającą do środka budynku. Chyba pomyśleli sobie, że coś do niego mam. Chciałam tylko serdecznie mu podziękować za ten wspaniały czyn. W końcu Alex nie jest mi obojętny, a skoro miałam dziękować takiej sławie, to czemu nie?
Stałam w korytarzu prowadzącym do wyjścia. Dookoła było pełno fotografii upamiętniających sławnych piłkarzy Manchesteru United. Czarno-białe zdjęcia wzbudzały we mnie uznanie. Od dawna kibicowałam 'Czerwonym Diabłom' i interesowałam się historią klubu. Na Old Trafford, na którym często bywałam, czułam się jak w domu. Klub był mi bliski, a piłkarze stali się moją 'drugą rodziną'. Czekając na Brazylijczyka co raz bardziej zdawałam sobie sprawę z tego, że kocham ten klub i ciężko będzie mi się z nim rozstać. Gdy stałam zamyślona pośród ciemnych fotografii zawieszonych na bordowych ścianach, poczułam czyjąś rękę na swoim ramieniu. Nieco przeraziła mnie OBECNOŚĆ takiej gwiazdy obok mnie. Szybko zebrałam myśli i powróciłam do wcześniejszych zamiarów.
-Słuchaj... Chciałabym ci bardzo podziękować za sfinansowanie leczenia Alexa. Dowiedziałam się o tym chyba jako ostatnia, ale i tak dziękuję. To bardzo szlachetne i jesteśmy ci bardzo wdzięczni...- mówiłam nieprzerwanie aż do momentu, gdy spojrzałam w jego oczy. Było w nich coś dziwnego, niepowtarzalnego.
-To nic takiego. Lubię pomagać ludziom- rzekł zapatrzony w moje oczy.
Dziwne uczucie łączyło nasze dusze. Niby człowiek jak wszyscy inni, ale jednak inny. Z jego oczu wyczytać można było wszystko. Otworzył przede mną swój umysł, a ja sprytnie to wykorzystałam. Wysoki, w tamtej chwili blondyn o ciemnych oczach i nieodpartym uroku stał tuż przede mną i uśmiechał się kokieteryjnie. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie robię. Moja ręka jakby sterowana jakimiś dziwnymi siłami przewędrowała przed moimi oczyma. Szybko ocknęłam się z czaru rzuconego przez przystojnego Brazylijczyka i rzuciłam uśmiechając się przy tym:
-To ja pójdę potrenować.
-Piękne...
-Słucham?- spytałam nieco zdziwiona.
-Piękne fotografie. Nieprawdaż?
-Rzeczywiście... Cudne są.
-Te wszystkie legendy... Zawsze chciałem zagrać z van den Sarem, czy Giggsem- mówił spokojnie, tak jakby szeptał, a jednocześnie zaciekawiał barwą głosu.
-Każda epoka kiedyś się skończy...- westchnęłam stając przy da Silvie.
-Czasami chciałbym mieć wehikuł czasu i przenieść się do tamtych czasów- stwierdził jakże delikatnym dźwiękiem wydobywającym się z jego cienkich, różowych ust.
-Ja nie lubię wracać do przeszłości, chociaż wojnami punickimi to bym nie pogardziła- zaśmialiśmy się jednocześnie.
Nie chciałam tego robić, ale znów spojrzałam w jego oczęta błyszczące niczym gwiazdki na granatowym niebie w chłodną noc. Uczucie podobne do tego, gdy poznałam Leo ogarnęło mój umysł, moje całe ciało. Byłam całkowicie bezwładna, ale świadoma tego, co robię. Stojąc w głuchej ciszy, pośród ciemnych ścian, w głuchej ciszy, na przeciw swojego idola, ja nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Stać i wpatrywać się bez pamięci w piękne oczy napastnika Blaugrany, czy jednak coś zagadać i nie mieć później sobie za złe, że nic nie zrobiłam... W końcu pewnym głosem przerwał tę ciszę Neymar.
-Chyba... chyba powinienem już iść- rzekł wskazując palcem za siebie nie spuszczając przy tym wzroku z mojej osoby.
-Ja też. Piłka sama się nie pokopie- uśmiechnęłam się ukazując równy rządek lśniących bielą zębów.
-A... Dałabyś mi swój numer może?- zapytał nieśmiało i podrapał się po głowie spoglądając w ziemie.
-Ja... Ja... Jasne- wyjąkałam nie wiedząc, co odpowiedzieć.
Wymieniliśmy się numerami i na pożegnanie miły Brazylijczyk ucałował mnie w policzek. Gdy tylko zniknął z mojego pola widzenia zaczęłam szaleć, skakać, drzeć się. Spotkałam samego Neymara Juniora i do tego ucałował mnie w policzek. Czułam się jak w mych najskrytszych snach, w których zawsze okazywało się, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Może jest tak na prawdę... Na razie nie dowiem się tego. Barca jakoś po niedzieli rozegra ostatni mecz z Manchesterem i wszyscy razem wrócą do słonecznej Barcelony. Chciałabym jechać tam z nimi. Tak po raz kolejny oderwać się od życia i udać w podróż do nieznanego miasta. Nieznanego... Znanego z różnych portali, map, opisów innych. Do miasta, które było mi bliższe niż jakiekolwiek inne, w którym byłam. To wszystko przez te chorobę, chorobę Barcelonismo. Przez Barce czułam się związana również z miastem, z ludźmi, których jeszcze nigdy nie poznałam, z ptakami, których jeszcze nie karmiłam. To wszystko tylko przez jedno...
-To nic takiego. Lubię pomagać ludziom- rzekł zapatrzony w moje oczy.
Dziwne uczucie łączyło nasze dusze. Niby człowiek jak wszyscy inni, ale jednak inny. Z jego oczu wyczytać można było wszystko. Otworzył przede mną swój umysł, a ja sprytnie to wykorzystałam. Wysoki, w tamtej chwili blondyn o ciemnych oczach i nieodpartym uroku stał tuż przede mną i uśmiechał się kokieteryjnie. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie robię. Moja ręka jakby sterowana jakimiś dziwnymi siłami przewędrowała przed moimi oczyma. Szybko ocknęłam się z czaru rzuconego przez przystojnego Brazylijczyka i rzuciłam uśmiechając się przy tym:
-To ja pójdę potrenować.
-Piękne...
-Słucham?- spytałam nieco zdziwiona.
-Piękne fotografie. Nieprawdaż?
-Rzeczywiście... Cudne są.
-Te wszystkie legendy... Zawsze chciałem zagrać z van den Sarem, czy Giggsem- mówił spokojnie, tak jakby szeptał, a jednocześnie zaciekawiał barwą głosu.
-Każda epoka kiedyś się skończy...- westchnęłam stając przy da Silvie.
-Czasami chciałbym mieć wehikuł czasu i przenieść się do tamtych czasów- stwierdził jakże delikatnym dźwiękiem wydobywającym się z jego cienkich, różowych ust.
-Ja nie lubię wracać do przeszłości, chociaż wojnami punickimi to bym nie pogardziła- zaśmialiśmy się jednocześnie.
Nie chciałam tego robić, ale znów spojrzałam w jego oczęta błyszczące niczym gwiazdki na granatowym niebie w chłodną noc. Uczucie podobne do tego, gdy poznałam Leo ogarnęło mój umysł, moje całe ciało. Byłam całkowicie bezwładna, ale świadoma tego, co robię. Stojąc w głuchej ciszy, pośród ciemnych ścian, w głuchej ciszy, na przeciw swojego idola, ja nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Stać i wpatrywać się bez pamięci w piękne oczy napastnika Blaugrany, czy jednak coś zagadać i nie mieć później sobie za złe, że nic nie zrobiłam... W końcu pewnym głosem przerwał tę ciszę Neymar.
-Chyba... chyba powinienem już iść- rzekł wskazując palcem za siebie nie spuszczając przy tym wzroku z mojej osoby.
-Ja też. Piłka sama się nie pokopie- uśmiechnęłam się ukazując równy rządek lśniących bielą zębów.
-A... Dałabyś mi swój numer może?- zapytał nieśmiało i podrapał się po głowie spoglądając w ziemie.
-Ja... Ja... Jasne- wyjąkałam nie wiedząc, co odpowiedzieć.
Wymieniliśmy się numerami i na pożegnanie miły Brazylijczyk ucałował mnie w policzek. Gdy tylko zniknął z mojego pola widzenia zaczęłam szaleć, skakać, drzeć się. Spotkałam samego Neymara Juniora i do tego ucałował mnie w policzek. Czułam się jak w mych najskrytszych snach, w których zawsze okazywało się, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Może jest tak na prawdę... Na razie nie dowiem się tego. Barca jakoś po niedzieli rozegra ostatni mecz z Manchesterem i wszyscy razem wrócą do słonecznej Barcelony. Chciałabym jechać tam z nimi. Tak po raz kolejny oderwać się od życia i udać w podróż do nieznanego miasta. Nieznanego... Znanego z różnych portali, map, opisów innych. Do miasta, które było mi bliższe niż jakiekolwiek inne, w którym byłam. To wszystko przez te chorobę, chorobę Barcelonismo. Przez Barce czułam się związana również z miastem, z ludźmi, których jeszcze nigdy nie poznałam, z ptakami, których jeszcze nie karmiłam. To wszystko tylko przez jedno...
*Dwa miesiące później*
W końcu nadszedł ten upragniony dzień. Dzień, w którym mój debiut w barwach Manchesteru miał zaistnieć w historii klubu. Dzień, w którym każda europejska gazeta miała napisać wzmiankę o nowej "Pani footballu". Cała Europa, jak nie cały świat słyszał już o El Ambro. Do tej pory czarowałam w drużynach młodzieżowych, teraz przyszedł czas na podbijanie serc kibiców profesjonalnych klubów. Mimo tak młodego wieku osiągnęłam już tak wiele nie grając jeszcze w 'prawdziwym' zespole. Manchester był idealnym miejscem do zapoczątkowania ery El Ambro.
Wchodząc do szatni "Czerwonych Diabłów" z nie małą tremą, uspokoiłam się widząc koszulkę z moim pseudonimem. Serce mocniej mi zabiło, w oczach pojawiły się łzy, a ręce zaczęły drgać. Kilkoma energicznymi krokami podeszłam do swojego trykotu. Nie mogąc uwierzyć własnym oczom zasłoniłam usta ręką i odwróciłam wzrok. Dopiero w tej chwili zdałam sobie sprawę, że w szatni są już koledzy z klubu. Nieco zażenowana próbowałam odwrócić od siebie ich uwagę śmiejąc się. Bezwładnie odwróciłam się i jeszcze raz zlustrowałam koszulkę trzymając ją w rękach. Czerwony materiał z białymi lamówkami, herbem Manchesteru na lewej piersi, szczęśliwy numer '24' i "El Ambro". Gdy założyłam na siebie MÓJ strój nie wytrzymałam i po raz pierwszy łzy spłynęły po mych lekko zaczerwienionych policzkach. Nie byłam pewna, czy to łzy szczęścia, czy dumy. Wyszłam na korytarz nie chcąc, by ktoś zobaczył mnie ociekającą łzami. Stałam oparta o rękami o ścianę i próbowałam opanować płacz i jednoczesny chichot. Nagle poczułam czyjąś ciepłą rękę na swych plecach. Nie odwracając się otarłam tylko łzy i uśmiechnęłam się.
-O co chodzi?- spytałam całkowicie nie okazując emocji.
-Wszystko w porządku?- spytał chłopak stojący za mną.
-Tak, to po prostu łzy szczęścia- zaśmiałam się nie wiedząc tak na prawdę do kogo.
Wyprostowałam się i odwróciłam w stronę mężczyzny. Ku mojemu zdziwieniu nie była to żadna z osób, których bym się tam spodziewała. Zaśmiałam się jeszcze raz odwracając głowę o 90 stopni.
-Może chcesz chusteczkę?- spytał stojący tuz przy mnie Brazylijczyk o imieniu Rafael.
-Nie, dziękuję bardzo- zerknęłam ukradkiem w jego oczy.
-Rafinha jestem- podał mi rękę i uśmiechnął ukazując swe kły.
-El, miło mi. Przepraszam, ale muszę się przygotować do meczu- stuknęłam go w ramię i weszłam z powrotem do szatni.
-Trzymam kciuki!- krzyknął gdy już zamknęłam drzwi tuż przed jego nosem.
Ustałam pod magicznymi wrotami i powoli zsunęłam się po nich na ziemię. Zakryłam twarz rękami i zaczęłam się śmiać jak jakaś wariatka. Nim się spostrzegłam tarzałam się po podłodze.
-El, czy wszystko w porządku?- spytał troskliwy jak zawsze Marcos.
-Tak. W jak najlepszym- uspokoiłam na chwile dziki chichot.
-Zaraz wychodzimy, ogarnij się- twierdził zabawnie marszcząc przy tym brwi.
-Ok. Wstaje- od razu do pomocy rzuciło się kilku panów.
Nieco stonowałam swą radość i przygotowałam do jednego z najważniejszych meczów w mojej karierze. Zdeterminowana wyszłam na murawę w asyście przemiłej małej dziewczynki. Mój plan A polegał na oczarowaniu publiki swym uśmiechem. Stojąc niemal na środku ogromnego Old Trafford rozejrzałam się wkoło. Liczna publika stała w tymże momencie, reflektory świeciły wprost na nas, a z głośników leciał hymn Manchesteru. Moje serce jakby zatrzymało się na chwilę, bym mogła przeżyć ten moment odcięta od tych wszystkich stałych rzeczy. Oczami błądziłam gdzieś w tłumie ludzi szukając tych kilku najważniejszych osób. Byłam gotowa na nieobecność Leo i rodziny, gdyż wiedziałam, co teraz przeżywają, ale w głębi serca chciałam, by zjawili się tu dla mnie. W tak ważnym dla mnie dniu. Znaleźć kogoś w tym tabunie ludzi było bardzo ciężko. Pozostałam jedynie z pragnieniami. Skupiłam się więc na meczu, na moich drżących rękach i spowolnionym oddechu. Wszystko zdawało się dziać poza mną. Wszystkie chwile, momenty przed rozpoczęciem meczu widziałam jakby z perspektywy ducha. Patrzyłam na to wszystko innymi oczyma i starałam się nie martwić o samą siebie. Stałam tak osłupiała podczas gdy wszyscy rozbiegli się na swoje pozycje. Nie mogłam się w ogóle wydrzeć z pułapki własnego umysłu. Nagle ktoś z dużą siłą popchnął mnie w przód. Mocny cios ocucił mnie i w końcu odzyskałam pełną świadomość. Obejrzałam się jedynie za siebie i powędrowałam w miejsce, w którym powinnam stać. Pierwszy gwizdek, pierwsza minuta, pierwszy kontakt z piłką. Wszystko robiło na mnie wrażenie, ale nie aż takie, jak ilość planów na rozegranie piłki. Mój mózg sam ustalał, co mam zrobić. Ja bezwładnie wykonywałam jego polecenia. Piłka przy nodze. Jeden drybling, drugi. Balans ciałem, kilka sztuczek i znajdowałam się już przed polem karnym. Szybka decyzja i mocny strzał w 'okienko'. Nie do obrony. Od razu pobiegłam cieszyć się z pierwszego gola dla Manchesteru United, a za mną niemal cały zespół. Grupa "Czerwonych Diabłów" otoczyła mnie i pogratulowała pięknej bramki. a to dopiero był początek. Kilka indywidualnych akcji o każda zakończona strzałem, a każdy strzał zamieniony na gola. Parę wypadów w pole karne i idealnych podań pod nogi kolegów. Piękne dryblingi i ośmieszanie rywali- tak rozpoczęła karierę. Jeśli ktoś zapyta mnie kiedyś, jak przeżyłam pierwszy występ, odpowiem "Miałam masę śmiechu". To co robiła obrona w sytuacji sam na sam było żenujące. Stwierdziłam, że nie będę skupiała się na obronie, tylko na bramkarzu. Jedynej istocie stojącej między słupkami w chwili oddawania strzału.
Tak też swój pierwszy oficjalny mecz w barwach "Red Devils" zakończyłam z dziesięcioma bramkami i ośmioma asystami. Bilans godny mistrza. W szatni koledzy śpiewali mi piosenki w podzięce za ten mecz. Nie czułam się jednak bohaterką. Czegoś mi tam brakowało. Tak... Brakowało Leo. Leo i rodziny. W zamian za nich miałam przyjaciół, najlepszych przyjaciół. Przyjaciół na całe życie. Nasze wzajemne uwielbienie było nie do opisania.
Po udanym pierwszym występie, jak zwykle odbyła się wielka impreza. Tym razem już w większym klubie, z większą ilością osób i paparazzi na zewnątrz. Sława ma swoje uroki. Impreza, przyjaciele... czegóż więcej pragnąć? Odpowiedź była tylko jedna. Rodziny.
-Sto lat młoda!- krzyknął Marcos widząc mnie zamyśloną.
-Sto lat!- uśmiechnęłam się nie zbyt szczerze, ale jednak...
-Ej... Co się stało?- spytał marszcząc brwi i podając mi kolorowego drinka.
-Nie ważne...- ponownie schowałam twarz w swych delikatnych dłoniach.
-Leo? Nie było go prawda?- w tej chwili stracił swój doskonały humor.
-Niestety... Myślę tylko, co z Alexem. Czy wszystko ok...- mówiłam zmartwiona.
-Dowiesz się później. Teraz chodź się bawić. Od czego są przyjaciele? Od zabawy!- krzyknął mi do ucha na co ja odpowiedziałam uśmiechem.
-Więc zatańcz ze mną- przygryzłam wargę patrząc na Argentyńczyka.
-Co ty? Na trzeźwo się nie da- parsknął nieco poważniejąc.
-Da się, da się- stwierdziłam i wyciągnęłam biednego na sam środek ogromnego, kolorowego parkietu.
Dookoła nas tańczyło mnóstwo przytulonych par. Bowiem z głośników leciała jakże piękna piosenka- Almost Lover. Nie chcąc być innymi również przysunęliśmy się do siebie i zaczęliśmy ruszać się w rytm muzyki. Dziwne, niespotykane do tej pory uczucie ogarnęło moje ciało. Ręka Marcosa delikatnie spoczywająca na moich biodrach i ten moment zetknięcia naszych dłoni. Nie wiedziałam, czy czuje to samo, więc postanowiłam pozostać obojętna. Trudno było maskować to niepowtarzalne uczucie, ale ostatecznie przytuliłam Argentyńczyka jak przyjaciela i zatopiłam się w jego silnych ramionach. Ta cudowna chwila nie trwała zbyt długo, gdyż 'mój ukochany' Adnan postanowił wziąć mikrofon i wygłosić przemówienie. Był już nieźle wcięty i trochę to trwało. W końcu ktoś odważył się zabrać mu mikrofon. Znów usłyszałam tę romantyczną piosenkę i zwróciłam się w stronę Marcosa. Nie zdziwił mnie brak jego obecności. Lekko posmutniałam, ale postanowiłam bawić się dalej.
Ostatecznie obudziłam się nad ranem leżąc gdzieś na barku. Wokoło było mało osób, gdyż większość postanowiła nie pić aż tyle w obecności dziennikarzy. Zostało raptem dziesięć osób. Niestety nikt spośród pozostałych nie był moim znajomym. Kompletnie zdezorientowana ogarnęłam się nieco i ruszyłam w drogę do domu. Grupa dziennikarzy odprowadziła mnie pod same drzwi. Po tak świetnej zabawie czekała mnie nie mała awantura w domu.
-Gdzie ty byłaś?!- krzyknęła Carol gdy przechodziłam właśnie przez próg.
-Na imprezie. Wyluzuj...- zabawnie zmarszczyłam brwi i spojrzałam niezrozumiale na przewrażliwioną Carolinę.
-Na imprezie? Wyluzuj? Ty masz szesnaście lat, a szlajasz się po klubach do rana.
-Nie szlajam się po klubach tylko bawię się z przyjaciółmi...- rozłożyłam ręce na boki chcąc powiedzieć "coś nie tak?"
-Z przyjaciółmi... Oni są od ciebie starsi o kilka lat!- zaczęła wymachiwać mi rękami przed twarzą.
-Dobra... Carol, co się stało?
-Nic. Po prostu nie podoba mi się to- założyła rękę na rękę i odwróciła bokiem.
-Coś z Alexem?
-Tak. Jest już lepiej, ale nadal nie tak dobrze jak mogłoby być- tupała nerwowo nogą.
Podeszłam bliżej i pocałowałam ją w policzek. Poszłam do pokoju odpocząć, ale tam czekała na mnie kolejna niespodzianka. OBECNOŚĆ pewnej osoby sprawiła, że cała zaczerwieniłam się ze złości.
----------------------------
Tak więc jest jeden z najdłuższych rozdziałów. Zachęcam do wyrażania swojej opinii w komentarzu i zapraszam również na mój drugi blog http://oczamielambro.blogspot.com/
Genialny rozdział i jaki długi. Fajnie mi się go czytało kiedy końca nie było widać. ;D
OdpowiedzUsuńZapraszam na pierwszy rozdział ;)
http://rendirme-en-tu-amor.blogspot.com/?m=1
Genialny rozdział ♥
OdpowiedzUsuńEl i Leo muszą być razem ♥ Co z tego że ten przegapił jej pierwszy ważny mecz xd
Szkoda mi Alexa ;( Ale dzięki Neymarowi ma jakąś szansę na wyjście z tego...
Czekam na następny rozdział ;*
Super rozdział czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie ;))
Czekam z niecierpliwością na Następny. ♥♥
OdpowiedzUsuń