środa, 26 sierpnia 2015

35.Ty klawesynie!



   -Przyszedłem, bo wiedziałem, że cię tu znajdę- rzekł zmartwiony.
   -A po co mnie szukałeś?- spytałam wielce zadziwiona.
   -Musimy pogadać w obecności Rafy…- stwierdził zamyślony i wszedł do środka zamykając za sobą drzwi.
   -Ney… O co chodzi?- zapytałam nie wiedząc co go tu sprowadza i dlaczego chciał rozmawiać również z Rafinhą.
   -A więc… Twój kochany narzeczony i przy okazji kłamca i fałszywy przyjaciel dobierał się do mojej Lili…- zwrócił się do mnie ze złością w oczach. –Powiedz mi, dlaczego to zrobiłeś?!- agresywnie spojrzał w stronę przyjaciela.
   -Nie wiem o czym mówisz!- krzyknął natychmiastowo Rafinha.
   -Nie udawaj! Lili powiedziała mi wszystko! Że ją obmacywałeś, że chciałeś to z nią zrobić, że chciałeś ją uderzyć, gdy odmówiła! Ty skurwysynie!- wykrzyczał rozjuszony da Silva i rzucił się z pięściami na rodaka.
   -Co?! Nie! Neymar!- zdążył wydusić Rafa nim ten zaczął okładać go zaciśniętym rękami.
   -Neymar zostaw! Wszystko da się wyjaśnić- rzekłam rozdzielając ich jednak Ney odepchnął mnie zakładając Rafinhii dźwignię na rękę.
   -Jak ty tak mogłeś?! Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi!- z żalem w głosie powiedział Neymar po czym z jego błyszczących ocząt spłynęły łzy, a on sam spoczął na kanapie.
   -To nie prawda…- stwierdził zrezygnowany Brazylijczyk.
   -Twierdzisz, że ona to zmyśliła?- zapytał chowając twarz w ręce.
   -Nie tknął bym tej twojej Lili, bo mam El. Opanuj się człowieku. Ona musiała to zmyślić.
   -Ja… Ja nic już nie rozumiem- zaczął lamentować.
   -Ja również nic nie rozumiem z tego wszystkiego-rzekł zrezygnowany Rafa.
   -Przepraszam was ale to mnie przerasta, muszę to porządnie przemyśleć- powiedział zakłopotany ciemnowłosy chłopak po czym wstał i wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi.
   -To ja was zostawiam samych- rzekł zdziwiony Thiago całą tą sytuacją wychodząc na zewnątrz.
   -Chyba nie wierzysz w te bzdury? –zapytał mnie ukochany.
   -Nie wiem już co myśleć o tej całej sytuacji- rzekłam podchodząc bliżej  do narzeczonego.
   -Mam rozumieć, że jednak mu uwierzyłaś?- zapytał podnosząc głos…
   -Mówił o tym bardzo przekonywująco- odpowiedziałam na pytanie Rafy.
   -Nie ufasz mi?- oburzył się jak nigdy dotąd.
   -Skąd takie przypuszczenie?- zapytałam bardzo zdziwiona?
   -Bo powiedziałaś, że przekonało cię jego głupie oskarżenie!- krzyknął na mnie z pogardą.
   -Bo znamy się tak krótko, że może się to okazać jednak prawdą. Nie znam cię tak dobrze, jak bym chciała- odpowiedziałam zdenerwowana a ten niespodziewanie uderzył mnie w twarz z Plaskacza.
   -Mocniej nie mogłeś?- spytałam tak, jakbym w ogóle się tym nie przejmowała.
  Nie zastanawiając się dłużej, co robić w takiej sytuacji, szybkim krokiem udałam się do wyjścia nie zamykając za sobą drzwi. Gdy już wsiadałam do auta Teo poczułam, że ktoś dotyka mojego ramienia. Był to blady i zdenerwowany Rafinha.
   -El przepraszam. Poniosło mnie. Nie chciałem. Nigdy w życiu nie uderzyłbym tak pięknej kobiety jak ty. A zwłaszcza ciebie, moją narzeczoną, która jest dla mnie całym światem. Przepraszam. Nie sądziłem, że cię uderzę.
   -Ale zrobiłeś to ty głupku, ty klawesynie jeden, ty skurwielu- krzyknęłam naciskając na pedał gazu. Byłam zrozpaczona. Nigdy nie przyszło by mi do głowy, że mój własny narzeczony może mnie tak potraktować.
  Nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić udałam się do domu Neymara. Musiałam się komuś wygadać i mimo, iż miałam wielu przyjaciół, wybrałam właśnie jego. To on sprawił, że Rafa zwątpił w moje zaufanie do niego. Jak gdyby nigdy nic zajechałam pod wille Brazylijczyka i spostrzegłam go tuż przy wejściu. Zdziwiona mina przyjaciela wywołała na mojej twarzy delikatny uśmiech. Wysiadłam z auta i powolnym krokiem ruszyłam w stronę czekającego na mnie chłopaka.
   -O co chodzi?- spytał z tą swoją cudną miną.
   -Możemy pogadać?- zapytałam zrezygnowana.
   -Jasne. Wchodź- rzekł i zrobiłam jak kazał. Usiadłam na wygodnej, białej kanapie stojącej w salonie i patrzyłam, jak Neymar siada obok mnie.
   -No więc… O co chodzi? Czy ty płakałaś?- zagabnął nie wiedząc co powiedzieć.
   -Nie… To tylko… Nie ważne. Chciałam pogadać o tej akcji w szpitalu. To… Nikomu nie powiem. Możesz mi ufać- uśmiechnęłam się szeroko. –Moja reakcja była nieuzasadniona. Przepraszam. Będę wam kibicować, żeby udało wam się tak jak mi i Rafie- tłumaczyłam Brazylijczykowi aż zrozumiał wreszcie, że nie byłam zazdrosna. Trwało to dosyć długo i nastała chwila głuchej ciszy. Wtedy Ney zapytał:
   -On cię uderzył, prawda?- spytał zmartwiony.
   -Taaak. Alle to nie ważne. Poniosło go- stwierdziłam spuszczając głowę w dół.
   -Jadę z nim pogadać- rzekł i nie pytając mnie o zdanie wyszedł ze swojego domu zostawiając mnie samą w wielkim mieszkaniu.
*Piętnaście minut później. W domu Rafinhii*
   -Słuchaj. Jeżeli jeszcze raz ją tkniesz, to mnie popamiętasz. Nie zasługuje na takie traktowanie, a ty nie zasługujesz na nią. Stary, to za wysoka półka. Odpuść nim ją zranisz- stwierdził stojąc bardzo blisko Rafinhii.
   -Ja…- i tak skończyła się wypowiedź Rafy. Nie umiał nic powiedzieć. Nie umiał normalnie porozmawiać. Wiedziałam, że żałuje, ale musiał ochłonąć i przemyśleć wszystko w samotności.


  Cała sytuacja skończyła się happy endem. Wybaczyłam Rafie to, co zrobił i mogliśmy spokojnie planować naszą wspólna przyszłość. Zapomnieliśmy o wszelkich zmartwieniach związanych z tą sytuacją. Lili i Rafa szczerze porozmawiali i powiedzieli nam tylko, że to była nieprawda i by przestać się tym przejmować. Po prostu zapomnieliśmy o tej sytuacji. Sytuacja z Thiago też się wyjaśniła. Uznaliśmy, że nic się nie stało i że nie było tego zdarzenia. W końcu Thiago ma żonę, ja mam Rafę, więc wszystko było bez znaczenia.
  Jednak po kilku miesiącach uczucie między Neyem a Lili zaczęło znikać. W końcu doszło do rozstania, które strasznie go dotknęło. Próbował być silny, ale co i róż wypłakiwał się na moim ramieniu. Wszystko się ustatkowało i żyliśmy jako przyjaciele. Ja, Rafa i Neymar. Niczym trzej muszkieterowie. Z tym, że dwóch spało ze sobą…





Łapajta kolejny rozdział!!!
Wybaczcie, że tak późno, ale urodziny w rodzinie itp…
Tak więc dziękuję moim sweet psiapsiółom, moim klawesynom i kto wie co jeszcze…
So… Margaret i Homilien…
Dziękuję i proszę was o komentarze dla nich… Motywujcie je. Może w końcu same zaczną pisać.
KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ

niedziela, 23 sierpnia 2015

34.Nie ma takiej opcji



  Dziwne drgnięcie w okolicach serca zachęciło mnie do wymalowania sobie uśmiechu na twarzy. Poczułam dziwny ucisk w brzuchu, ale mimo to wciąż tryskałam radością. Z rozpostartymi szeroko ramionami udawałam zachwyconą, mimo, iż taka nie byłam, lecz fałszywość można było przypisać mi jako cechę charakteru.
   -Charlie!- krzyknęłam radośnie, ale z wyczuwalną nutą sarkazmu.
   -El, jak dobrze cię widzieć- rzekł rudy blondyn i rzucił mi się na szyję.
   -Co ty tu robisz?- zapytałam chcąc uzyskać odpowiedź na to nurtujące mnie od kilku sekund pytanie. Wciąż starając się wymusić wrażenie szczęśliwej tkwiłam w silnym uścisku przyjaciela. Byłego przyjaciela. Nie rozmawialiśmy przez ostatni miesiąc w ogóle, a tu nagle zjawia się jaśnie pan i psuje mi plany.
   -Przyjechałem na małe wakacje. Wiesz, Leo w tym szpitalu, trasa odwołana, a ja od kilku tygodni wciąż siedzę w papierach. Trzeba się nieco zrelaksować- podrapał się po głowie uwalniając znudzoną mnie ze swoich rąk.
   -Tak, wiem. Barcelona to idealne miejsce na wypoczynek, uwierz. Ale zabawa jest fajniejsza- sztucznie uśmiechnięta popatrzyłam w głębokie, błękitne oczy, by dowiedzieć się prawdy. Prawdy o przyjeździe Charlsa.
   -Więc...- wyrwał się po chwili ciszy.
   -Więc... Może wejdziesz na kawę?- spytałam z naturalną niechęcią wynikającą z rozmowy z kimś, o kim tak na prawdę próbowałam zapomnieć od dłuższego czasu.
   -Z miłą chęcią- odrzekł z niebywale durnym uśmiechem przylepionym do twarzy przez całą drogę do mieszkania.
  Weszliśmy razem do mojego dosyć ponurego, białego, nudnego apartamentu po czym rzuciłam torebkę oraz bluzę pod wieszak i powędrowałam do kuchni, lecz zatrzymałam się przed wejściem.
   -A tobie gorzej?- spytałam widząc rudego blondyna stojącego na środku korytarza wpatrującego się w jasne ściany otaczające go ze wszystkich stron.
   -Ile... Ile to coś ma metrów?- wyjąkał zafascynowany.
   -240... Przestraszony?- zaśmiałam się i ruszyłam w stronę czajnika elektrycznego.
  Nie było go przez dłuższą chwilę podczas której zdążyłam wsypać kawę do szklanek i przemyślałam jedną istotną kwestię. Mianowicie, doszłam do wniosku, że to Leondre musiał ściągnąć Charliego do Barcelony. Miał w tym interes, tylko jaki? Miałam nadzieję dowiedzieć się tego w najbliższych dniach.
   -No więc opowiadaj, jak tam kariera, fanki, życie... Jakieś nowe sukcesy na koncie? Może masz jakieś ciekawe informacje dla przyjaciółki? Co tam u mamy? Jak z nową płytą?- wypytywałam kolejno.
  Nasza rozmowa i tak kompletnie się nie kleiła. Być może spowodowane to było długą rozłąką, ale możliwe było też, że po prostu żadne z nas nie chciało z drugim rozmawiać. Po kilku dziesięciu minutach, które dłużyły się niemiłosiernie byłam już pewna, że Charlie również nie jest zachwycony naszym spotkaniem. Jak najszybciej chciałam więc zakończyć odwiedziny i najchętniej wykopałabym go z mojego mieszkania. Ostatnimi czasy jakoś każda myśl o rodzinie drażniła mnie gorzej niż Unzue. Może był to syndrom porzucenia, który przeżywałam już raz po zerwaniu kontaktów z dawną, dawną rodziną z Polski. Miałam to do siebie, że nie lubiłam przeszłości. Wspomnienia, które w jakikolwiek sposób zamieniały się w sny natychmiast wymazywałam z pamięci. Tak więc Charliego też chciałam z niej wymazać.
   -Wiesz… Ja chyba powinienem już lecieć- rzekł zakłopotany Charlie po chwili głuchej, niepokojącej ciszy.
   -To chyba dobry pomysł. Jutro mamy mecz, a ja jestem po naprawdę ciężkim dniu. Muszę się położyć. Życzę miłego pobytu w Barcelonie- znowu byłam zmuszona do sztucznego uśmiechu. –I żeby cię byk pokąsał- dodałam pod nosem.
   -Dziękuję. Trzymaj się El. Spotkamy się jeszcze, bo jak nie tu, to u Leo- zaśmiał się bezradnie.
   -No tak… Leo. Tak więc dzięki, że wpadłeś. Miło było. Naprawdę po tak długim czasie dobrze cię wreszcie zobaczyć- zamknęłam nas w silnym uścisku. –Teraz naprawdę muszę się położyć. Mecz sam się nie zagra- wydusiłam z wnętrza jakiś dziwny, żabi rechot.
   -Pa El. Pamiętaj, że cię kochamy. Wszyscy- skinął głową na pożegnanie i wyszedł pozostawiając po sobie jedynie rozdrażnienie w moim sercu.
  Nigdy nie spodziewałabym się, że to właśnie Charlie odwiedzi mnie tamtej nocy. Niestety był to właśnie on. Ten który stał się dla mnie na wpół obcy. Ten, który przyjechał pod wysłannictwem mamy. Zapewne mamy. Pewnie martwi się o mnie, ale nie chce tego powiedzieć. Bo i tak jak zawsze JA jestem tą najważniejszą. Nieustannie wychodziło na to samo. Czy to w szkole, czy w rodzinie, czy nawet w drużynie. Wiecznie wszystko kręciło się wokół mnie i miałam tego już serdecznie dosyć. No ale… Co ja sama mogłam z tym zrobić? W każdej chwili przecież mogłam wyjechać, ponownie zostawić całe życie za sobą, tak jak to zrobiłam wyprowadzając się z Polski i zaszyć się gdzieś na małej wyspie, by nikt już nigdy mnie nie znalazł i bym nie musiała użerać się z natrętnymi facetami. Ale z drugiej strony trafiłam wreszcie do swojego miejsca na Ziemi, o którym kiedyś mogłam tylko pomarzyć. W czasie, gdy właśnie przechodziłam przez bunt młodzieńczy i zmagałam się z gimnazjum, które jak powiadają zmienia ludzi, ubzdurałam sobie, że będę grała w Barcelonie, że będę wiodła tam wspaniałe życie, że poznam wreszcie Neymara, Messiego, czy Iniestę. Że stanę się tak sławna, jak David Beckham. Mówili mi, że moje marzenia są kompletnie nierealne, żebym zajęła się życiem i skupiła się na nauce. Niektórzy z nich mieli rację. Skupiłam się na nauce. Na nauce języków dzięki czemu wyjechałam do Anglii ze wspaniałą znajomością tamtejszego języka, opowiadałam o sobie po katalońsku, rozmawiam ze wszystkimi używając hiszpańskiego oraz portugalskiego, a w zapasie mam jeszcze piękne języki jakimi są: francuski, włoski, czy arabski. Teraz jestem tu, gdzie jestem i to się właśnie liczy.

  Około siódmej nad ranem niechętnie podniosłam się z łóżka. Od paru dni marzyłam jedynie, by porządnie się wyspać. Niestety uniemożliwiały mi to ciągłe i narastające problemy życia, jak mogło się wydawać, codziennego. Starannie zaścieliłam swoje łóżko, następnie wzięłam zimny prysznic na rozbudzenie myślenia i przebrałam się w mało kobiecy, ale wygodny strój treningowy. Zjadłam owsiankę i zabierając jedynie telefon, którym żyłam jak powietrzem, ruszyłam w drogę do Ciutat Esportiva. Po drodze non stop podejmowałam próbę skontaktowania się z Rafinhą. Przez jego głupotę byłam zmuszona przemieszczać się autem pożyczonym od byłego przyjaciela, którego nie miałam najmniejszej ochoty prosić o cokolwiek. W ciągłym zamyśleniu, co mogło stać się z Rafą i dlaczego pobił się ze starszym bratem, do którego swojej ogromnej miłości nigdy  nie ukrywał, weszłam do kawiarenki, w której czekali już niemal wszyscy piłkarze Dumy Katalonii oraz sztab szkoleniowy. Spojrzenia od razu skierowane zostały na mnie, co nie sprawiło mi większego dyskomfortu. Z uśmiechem wymalowanym na twarzy skierowałam się do stolika, przy którym siedziała zgraja południowo-amerykańskich wymiataczy.
   -Hej- przybiłam piątkę każdemu z nich. –Widzieliście gdzieś może Rafę? Albo kontaktowaliście się z nim od wczoraj?- spytałam zachowując nieprzeciętny uśmiech i fason.
   -Nie. No właśnie dziwne, że pan „idealny” spóźnia się na spotkanie. Aż cud, że nie zadzwonił nawet, żeby się podlizać trenerowi- zaśmiał się lekceważąco Douglas, który zdawał mi się być bardzo życzliwy w stosunku do Rafy jak i do mnie.
   -Ale o co chodzi? Bo chyba nie zrozumiałam- rzekłam z przekonaniem, że któryś z nich wytłumaczy mi, co miały znaczyć te słowa.
   -O wilku mowa! Sama go zapytaj- uśmiechnął się Alves i wskazał ręką na Alcantarę stojącego w przejściu.
   -Rafa!- krzyknęłam i pokazałam na wolny stolik obok bandy facetów z Ameryki Łacińskiej. –Mógłbyś mi wreszcie wytłumaczyć, co zrobiłeś z moim samochodem?- pytałam tak spokojnie jak nigdy dotąd, gdy chodziło o mój samochód.
   -Jaa… Zatarłem silnik. To nic wielkiego. Jutro będzie gotowy- stwierdził beznamiętnie i cmoknął mnie w policzek. –Chyba wytrzymasz jeden dzień bez samochodu, co? O co ja się w ogóle pytam. Dla mnie zrobisz wszystko- uśmiechnął się tak pięknie, że cudem powstrzymałam się od wybuchnięcia śmiechem, co było dla mnie normalne w obliczu romantyzmu, bądź kokieteryjnego zachowania.
   -Nie bądź taki pewny- delikatnie szturchnęłam narzeczonego w ramię i instynktownie uniosłam kącik ust ku górze, na co piłkarze siedzący obok nas zareagowali stylowym „uuu”.
   -Przymknijcie się, ok?- wystrzelił Rafa. –El… Też cię kocham- zaśmiał się ukazując perfekcyjnie białe ząbki i objął mnie ramieniem. –Po treningu musimy porozmawiać. Muszę ci wytłumaczyć kilka ważnych spraw- spoważniał momentalnie.
   -Ok. Musisz i to koniecznie. Najlepiej byłoby porozmawiać w obecności Thiago…- westchnęłam ciężko.
   -A co? Boisz się czegoś, młoda?- zagabnął Dani.
   -Nie twoja sprawa, matole- burknęłam nawet nie spoglądając w jego stronę.
   -To nie jest najlepszy pomysł. Lepiej porozmawiać w cztery oczy. Tylko ty i ja, i zero wścibskich przyjaciół- wzburzył się nieco Rafinha. –Chodźmy już na boisko. Nie chce mi się z nimi siedzieć- skwasił minę jak gdyby był jeszcze dzieckiem.
   -Jak chcesz to idź. Ja zostaję. Tylko się nie przetrenuj KOCHANIE- podkreśliłam ostatnie słowo chcąc wzbudzić w nim jeszcze większą złość. Tak, byłam na niego zła głównie za mój samochód, który był moim oczkiem w głowie tak jak telefon, i którego pilnowałam jak oka w głowie.
   -Dobra, jak chcesz. Sama to zaczynasz- uniósł ręce w geście kapitulacji i spokojnie wyszedł z pomieszczenia.
   -Nie układa wam się zbytnio, no nie?- zapytał Douglas z przekonaniem, ze odpowiem „Tak i to bardzo”. Niestety jak to zawsze ja… Mówię prawdę, a prawdą było, że to tylko jednorazowa sytuacja.
   -Nie. To tylko drobna wymiana zdań. Nawet nie to, bo to było raptem kilka słów. Układa nam się wspaniale tylko jak zwykle w moim życiu pojawia się mnóstwo problemów. Problemów, w które ktoś zawsze musi się wmieszać- opowiadałam ze znudzeniem. Przecież między mną i Rafą wszystko było jasne, a chłopcy musieli to widzieć na treningach, a nawet poza nimi.
   -Jesteś pewna? Bo jak nie, to przecież możemy ci pomóc w rozwiązaniu tej sprawy- napiął mięśnie przezabawny Alves i kazał nam ich dotykać. Oczywiście wszyscy śmialiśmy się jedynie. Takiego dowcipnisia to chyba jeszcze nigdy nie spotkałam. To zabawne, że jeszcze niedawno mój „man” pobił go z powodu zlekceważenia mnie.
   -No a Ney…- nie zdążyłam dokończyć bo spotkał mnie ten wiercący dziurę w głowie wzrok przerażonego Brazylijczyka gotowego d rzucenia się na ciebie w każdym momencie. –Co tam u Daviego? Dawno u ciebie nie był- wybrnęłam jakoś z sytuacji, w której normalnie wygadałabym się na bank. Ale… Przyjaciołom się przecież tego nie robi.
   -A… Dobrze- podrapał się po głowie. –Będzie w tym tygodniu. Może wpadlibyście wszyscy na partyjkę pokera, w piątek?- spytał uśmiechając się pod nosem i jednocześnie patrząc na mnie nie ukrywając podziwu.
  Wszyscy od razu zgodziliśmy się na spotkanie z Neymarem oraz jego synem i powoli zaczynaliśmy obmyślać plan, jak uprzykrzyć mu życie. Okazało się, że zawsze gdy w większej grupie ludzi udaje się do domu któregoś z piłkarzy, wtedy roi mu się jakiś żart. Nie ważne, czy to zasadzka z tartą, czy wybuchające wino. Ważne, żeby było śmiesznie.
  Na początek treningu mała rozgrzewka w grupie. Kilka ćwiczeń wedle uznania, a następnie gra w ‘dziadka’. Tym razem okazał się być to dla mnie przeklęty ‘dziadek’. Podczas gdy ja normalnie, jak człowiek tłumaczyłam Rafinhii, co zrobił nie tak grając ze mną w FIFĘ tydzień wcześnie, rozweselony Munir postanowił nieco zaszaleć. Najpierw zaczął przedrzeźniać mnie, co nie zwróciło mojej zbytniej uwagi. Gdy zauważył, że nie reaguję przeszedł do czynów i jako że stał tuż obok mnie, szturchał mnie non stop tłumacząc się przy tym chęcią dostępu do piłki. Po pewnym czasie zaczęły denerwować mnie jego durne zagrania i gwałtownie odwróciłam się w jego stronę robiąc przy tym krok w przód zamiast w kierunku Munira. Wtedy dopadł mnie średniego nasilenia ból w okolicach łydki. Gdy spojrzałam w dół na swoją nogę, okazało się, że ona krwawi. Krwawi dosyć obficie. Od razu zlecieli się do mnie lekarze, których po kolei odganiałam, ale i tak zdołali przesunąć mnie poza plac gry, by następnie przewrócić mnie i skłonić do pozostania w pozycji siedzącej.
   -Przemyjcie mi to i spadam- rzekłam z przekonaniem.
   -Nie moja droga… To nie jest takie sobie zwykłe rozcięcie. Nie widzisz, że krwawienie nie chce ustąpić? Trzeba będzie jechać na zszycie, a potem… Potem czeka cię chwila przerwy- stwierdził jeden z klubowych lekarzy.
   -Co?! Nie ma takiej opcji. Zamierzam zagrać w dzisiejszym meczu czy wam się to podoba, czy tez nie- poinformowałam wszystkich z dumą i samodzielnie podniosłam się na równe nogi. Utykając powędrowałam z powrotem do koła i zaczęłam grać razem z resztą.
  Wiedziałam, że będę musiała jechać do szpitala, którego tak strasznie nie lubiłam. Był dla mnie zmora od najmłodszych lat. Od czasu gdy Alex trafił właśnie do ‘białego domu śmierci’, zaczęłam kojarzyć ten budynek jedynie z nieboszczykami. Tak więc od razu po treningu mój ‘Superman’ zabrał mnie do szpitala, gdzie zszyli mi ranę powstałą w skutek mocnego wślizgu Mascherano prosto w moje nogi. Starannie opatrzono mi ranę i mogłam spokojnie wyjść do domu.
   -Nie zagrasz w dzisiejszym meczu. Nie ma takiej opcji!- wrzasnął Lucho, gdy od razu po powrocie zadzwoniłam do niego, by zakomunikować mu, że gram w meczu mającym rozpocząć się za kilka godzin.
   -Luis! Otrząśnij się! Ty się słuchaj Unzue, a będziesz w zimę w klapkach chodził. Skoro mówię, że dam radę, to dam radę. Wiem gdzie leży granica mojej wytrzymałości, a to ma być mój pierwszy mecz na Camp Nou, więc nie zamierzam tego odpuścić.
   -Słuchaj… Ja… Ja. Jeszcze zobaczymy- rzekł zrezygnowany i rozłączył się.
   -Słyszałeś to? On chyba we mnie nie wierzy… -parsknęłam kierując się w stronę Rafy. –Mam nadzieję, że chociaż ty ustaniesz po mojej stronie- chwyciłam go za koszulę i przyciągnęłam kilka centymetrów bliżej.
   -Jeżeli będzie trzeba, to zrobię wszystko, żebyś tylko zagrała- stwierdził podekscytowany, a jego ręka szybko wylądowała na moim pośladku.
   -Świetnie. A teraz powiedz mi, dlaczego pobiłeś się z Thiago?- spytałam odsuwając się od niego gwałtownie i siadając na oparciu kanapy.
   -Naprawdę?- zapytał z niedowierzaniem na co ja przytaknęłam i rzuciłam swoje zniewalające, a zarazem przerażające spojrzenie. –No dobra… Więc… Tak jakby… Nie mogę ci tego powiedzieć.
   -Jak to nie możesz? Czy chodzi o to, co działo się w nocy?- pytałam domyślawszy się prawdy.
   -Ehh… Tak. Tak, to o to chodzi. Thiago pamięta urywek tej nocki i powiedział mi, co tam się działo. Że w pewnym momencie… Że ty i on…- zrobił skwaszoną minę i spojrzał na mnie z żalem w oczach.
   -Że ja i on… Mów dalej- poganiałam chłopaka. W tamtym momencie już całkiem się pogubiłam i kompletnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać.
   -Że mało brakowało, a bzyknęli byście się- przeraził się i założył ręce na głowę z bezsilności. Ja również zareagowałam przerażeniem. Sama myśl o tym, że ja i Thiago… była dla mnie nie do zniesienia. To było nie możliwe. On musiał przecież coś źle zapamiętać. Przecież nigdy nie zrobiłabym tego Rafie, no ale… To były skręty i wszystko mogło się stać.
   -Co?! Jak to?
   -Ja zareagowałem nieco gorzej i stąd stan zdrowia Thiago. Na szczęście i tak miał zabieg, po którym dostał kilka dni wolnego… Zdąży się wykurować- uśmiechnął się delikatnie i przytulił mnie na pocieszenie.
   -I ty nie jesteś na mnie zły? Czy zdążyłeś może wyładować już całą energię na swoim kochanym bracie- spytałam złośliwie.
   -Na ciebie nie potrafię się gniewać- stwierdził i zaśmiał się całując mnie w czoło.
  Następną godzinę spędziliśmy razem u mnie w domu. Do meczu pozostało nam jeszcze dużo czasu, więc postanowiliśmy, a raczej ja postanowiłam, że pojedziemy pogadać z drugim z braci Alcantara. Tak bardzo nie chciałam rozmawiać z nim po tym, czego się dowiedziałam, ale na pewno nie uciekłabym od problemu, chociaż i takie przypadki mi się zdarzały… Zaciągnęłam więc Rafę do jego mieszkania drobnym podstępem. Namówiłam go, by dał mi poprowadzić jego samochód skoro mój stoi w naprawie i sprytnie udałam się do jego domu drogą, której on sam nie znał. Uciekając przed Rafinhą wparowałam do jego mieszkania z pełną prędkością. Nagle coś zahamowało mój bieg i upadłam na ziemie.
   -Przepraszam- zdążyłam wyszeptać zanim wpadł Rafinha.
   -El, nic ci nie jest?- spytał zaniepokojony Thiago. Dziwne, że martwił się o mnie, a nie o to, co powie jego brat.
   -Nie… A tobie?- zaśmiałam się głośno.
   -Chodź kochanie, pomogę ci wstać- ukochany podniósł mnie z podłogi i wtedy właśnie spojrzałam w oczy Hiszpana, które mówiły chyba wszystko. Był jednocześnie przerażony, zażenowany i sfrustrowany.
   -A więc to prawda…- wyszeptałam sama do siebie i odwróciłam się w stronę wyjścia.
  Gdy pełna obaw i nieufności do samej siebie chciałam pociągnąć za klamkę, drzwi otworzyły się, a w nich stanął Neymar. Przybrał postawę kowboja z dzikich westernów i spoglądał raz na mnie, raz na Rafę, raz na Thiago… Nieco zdezorientowany wszedł do środka i rozejrzał się.
   -Co ty tutaj robisz?- zapytałam ze zdziwieniem, ale nie spodziewałam się takiej odpowiedzi...





-----------------------
Dziś rozdział wyjątkowo tak wcześnie i w niedzielę,  an ie w sobotę...
Byłam pewna, że skończę go wczoraj, ale wyszło tak, że gotowy był o drugiej, więc wstawiam dziś.
Serdecznie zachęcam wszystkich do dodawania komentarzy. 
Zależy mi głównie na tych, które powiedziałyby mi, co mogę poprawić.
Z góry dziękuję ;-)

KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ

środa, 19 sierpnia 2015

33.Z tobą jest coś nie tak...

  Kilka sekund pustki przepełniło mój umysł. Zwyczajna nicość zagościła w mych myślach. "Czy ja nie żyję?"- skupiłam się jedynie na chwilę. Następnie znów nic. Nic przeobraziło się w ból. Ból jaki zadawałam sama sobie samowolnie pozostając pod powierzchnią wody. Wtedy zebrałam myśli w całość i bez trudu wydostałam się na powierzchnię rzeki. Nie myśląc wiele z powrotem zanurzyłam się w celu odszukania Leondre, którego nie widać było nigdzie dokoła. Lekko ogłuszona nagłym uderzeniem chłodu płynęłam głębiej. Po kilku minutach poszukiwania, gdy brakło mi już tlenu, moim oczom ukazała się biała z zimna dłoń, która nagle zagościła na mojej kostce. Mocne pociągnięcie wystarczyło, bym poszła na dno. Znajdowałam się tam razem z Leo, który odlatywał. Oczy zrobiły mu się białe, usta momentalnie zsiniały do koloru purpury, a z niego samego jakby uleciało życie. Wiedziałam, że muszę szybko działać i że ponownie ode mnie zależy życie przyjaciela. Skumulowałam w sobie dosyć dużo energii, by chwycić go w pasie i pociągnąć za sobą ku górze. "Nareszcie powietrze"- powiedziałam głośno, gdy wydostaliśmy się już na powierzchnię. Wtedy mój przyjaciel zaczął wykrztuszać zalegającą w jego układzie oddechowym wodę po czym odzyskał świadomość. Poznałam to po tym jak powiedział:
   -El, przepraszam. 
  Po kilku, a może nawet kilkunastu sekundach odpowiedziałam mu niezbyt zainteresowana i skupiona: 
   -Głupi jesteś, ale najważniejsze, że nic ci się nie stało. 
  Rzeczywiście nie stało nam się nic oprócz wspomnienia, które na pewno już na zawsze zagości w naszych wspomnieniach. Kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt metrów bezwładnego spadania w dół i nagle: Bum! Jesteś podwodą, ale całkiem zdrowy. Ostatkiem sił wydostaliśmy się na brzeg rzeki po czym runęliśmy na ziemię. Chwila ciszy i wreszcie następuje przełom. 
   -El... Ale ja jestem głupi- szepnął Leondre wgapiony w niebo. 
   -Oj tak, jesteś...- potwierdziłam śmiejąc się, a ten zawtórował mi. 
   -Zostawiłem cię z tym wszystkim samą i wróciłem, żeby cię odzyskać. Skacząc myślałem tylko o sobie. Nie o tobie. Jestem pieprzonym egoistą i to za to cię przepraszam- spojrzał w moją stronę. -Bądź szczęśliwa z Rafą- zdołał wykrzesać z siebie mały uśmieszek. Wydawałoby się, że nic nie znaczący, ale jednak tak ważny.
   -Dziękuję za 'błogosławieństwo', bracie- zaskoczyłam chłopaka, gdyż zawsze myślał, że nie wiem nic o wierze. Nie raz jednak udowadniałam mu, że ateiści też mają taką wiedzę. 
   -Dobrze jest mieć cię po swojej stronie. 
   -Hej! Zawsze byłam po twojej stronie- rzekłam i uniosłam się do pozycji półsiedzącej. 
   -Tak, wiem. Rafinha biegnie...- spojrzał przez moje ramię, na co natychmiastowo odwróciłam głowę. 
   -Rafa- wstałam z mokrego i zarazem zimnego piasku i powolnym krokiem ruszyłam w stronę przerażonego Brazylijczyka.
   -El, nic ci nie jest? Co ty chciałaś zrobić? Przecież wiesz, że bez ciebie bym nie przeżył...- rzekł zmartwiony i dopadł do mnie skrywając mnie w swych ramionach. 
   -No wiem przecież. Zacznijmy od tego, że ja wszystko wiem- zaśmiałam się po cichu. 
   -Oj tak... Nie wypuszczę cię teraz z domu- stwierdził groźnie i ucałował mnie w głowę. 
   -Nie przesadzajmy... A teraz chodźmy już, bo zamarznę- uśmiechnęłam się delikatnie i wychodząc z ciepłego uścisku Rafy podeszłam do Leondre, by podać mu rękę. 
   -Dzięki- rzekł chwytając się mojej dłoni i podciągając się na niej w górę.
   -Wszystko ok?- jeszcze raz zapytał Rafinha. 
   -Tak, dzięki.
   -Nic wam nie jest? Pogotowie już jest. Chodźcie, prędzej- zarządził nieco przerażony policjant. 
  Posłusznie powędrowaliśmy do karetki, gdzie zmierzono nam ciśnienie i dokładnie obejrzano, czy nie mamy żadnych groźniejszych obrażeń oprócz otarć. W pewnym momencie ratownicy chcieli zabrać mnie i Leo do szpitala na obserwację pod pretekstem możliwego wstrząśnienia mózgu. Ja stanowczo odmówiłam, Leo z resztą też. Po niedługim czasie tuż obok karetki zatrzymał się czarny samochód. Wysiadł z niego chudy, wysoki facet o haczykowatym nosie i bujnej czuprynie. Ubrany był w elegancki, lecz nieco za duży garnitur na którym zawieszony był szary szalik oraz okulary przeciw słoneczne, czarne, lakierowane pantofle również musiały znaleźć się w zestawie. Wyjął z samochodu swój neseser i zaczął iść w naszą stronę. Od razu wydał mi się znajomy. 
   -Dzień dobry. Peter Nicolson. Miło państwa poznać- uśmiechnął się do mnie i mojego narzeczonego po czym podał nam rękę. -Jestem psychologiem. Będę chciał z panią porozmawiać, ale najpierw trzeba zabrać stąd niedoszłego samobójcę. 
   -Ze mną? A o czym?- spytałam zdziwiona.
   -Przecież pani też skoczyła. Coś musiało mieć na to wpływ. 
   -Aha... Dobrze- przytaknęłam posłusznie. Zgodziłam się tylko dlatego, że Rafinha nie dałby mi spokoju gdybym tego nie zrobiła. -Chwileczkę... Czy pan? A no tak...- pacnęłam się w czoło. -Pan jest tym psychologiem ze szpitala od Lili...- zrobiłam zaskoczoną minę. 
   -Taaak- przeciągnął i podrapał się po głowie. -Bardzo możliwe- uśmiechnął się.
   -Może niech pan lepiej pójdzie do Leo. On teraz chyba bardziej potrzebuje pomocy- zaśmiałam się i spojrzałam na Rafinhę, który zrobił to samo.
  Ten zrobił tak jak chciałam i po chwili rozmawiał już z Leondre. Leo nie przyjął go tak ciepło jak my. Nigdy nie uznawał psychiatrów i psychologów. Nie lubił ich, więc czemu miał polubić tego?
   -Jak myślisz? Da się zamknąć w szpitalu?- z zastanowieniem pytałam Rafy.
   -Myślę, że gdy ty go o t poprosisz to pójdzie tam.
   -Może i tak... Ale ciężko będzie. Może zaprzyjaźniłby się z Lili? 
   -Wiesz... Myślę że to bardzo towarzyska dziewczyna i każdego zdoła do siebie przekonać- uśmiechnął się z deka.
   -Idę tam. Ty lepiej zostań. Nie lubi cię zbytnio- ucałowałam go w policzek i poszłam.
  Postałam chwilę obok pana Peter'a tłumaczącego coś Leo. Ku mojemu zdziwieniu młody Anglik uśmiechał się. Polubił jednego z nich. Z "wyklętych". 
   -O! Panna El Ambro. Pewnie chciałaby pani porozmawiać z bratem. Więc proszę. Zabieram go do szpitala psychiatrycznego. Pozostanie tam tak długo, jak będzie trzeba- uśmiechnął się szeroko.
   -Jak to? A trasa?- spytałam zdezorientowana.
   -Zadzwonię do Charlsa. Odwołamy ją. Skoro Bambinos czekały na mnie ponad miesiąc to jeszcze trochę wytrzymają.
   -No... Dobra. Więc co? Będę cię odwiedzać. Jak nie będziesz miał z kim pogadać to zapytaj o Lili. Na pewno ją polubisz- zaśmiałam się i szturchnęłam go w ramię.
   -Ok. Dzięki.
  Niezwykle podekscytowana sama nie wiedząc czym wróciłam do Rafinhii. Poprosiłam, by został u mnie na noc. Nie chciałam bowiem siedzieć sama w domu po tym wszystkim, co stało się tego dnia. Pojechaliśmy więc do mojego domu, gdzie czekała nas niespodzianka. Pod drzwiami zastaliśmy małego psiaka. Mały, biały piesek przewieszony był w pół przez karton i patrzył na nas z błagalną miną. Szybko podeszłam do niego z grobową miną podczas gdy Brazylijczyk uśmiechał się sam do siebie powtarzając jaki to on jest słodki. Miał na sobie jasno-niebieską obroże, na której napisane było: "Dla tajemniczej nieznajomej". W tamtej chwili na myśl nie przyszło mi nawet, kto mógł podrzucić mi szczeniaka pod drzwi z takim dopiskiem. Zdjęłam karteczkę z obroży psa i schowałam ją do kieszeni tak, by Rafa nie zauważył jej. 
   -Powiedz, że go zatrzymasz- spojrzał na mnie z mina szczeniaczka.
   -Nie ma mowy- rzuciłam oschle i otworzyłam drzwi apartamentu.
   -El... Ale on tak ładnie na ciebie patrzy...- wziął pieska na ręce i skierował w moją stronę.
   -Rzeczywiście, patrzy na mnie, ale nie tak ładnie jak ty- dotknęłam palcem czubka jego nosa i udałam się pośpiesznie do kuchni.
   -Skarbie! Bo się na ciebie obrażę. Ktoś ewidentnie chciał, żeby trafił właśnie do ciebie. Widocznie wiedział, że dobrze się nim zaopiekujesz- uśmiechnął się błagalnie.
   -Nie. Jeżeli chcesz to go bierz. Mi nie jest do niczego potrzebny, zwłaszcza, że nie ma się komu nim zająć- mówiłam niewzruszona.
   -Jednak jesteś aż tak nieczuła jak przypuszczałem- zasmucił się.
   -No wybacz kotku, wiedziałeś na co się piszesz- rozłożyłam ręce robiąc minę "i co teraz?"
   -To co my teraz z nim zrobimy?
   -Daj. Wypierd*** go przez okno- rzekłam i chciałam zabrać psa, lecz nie zgodził się na to opiekuńczy Brazylijczyk.

   -Z tobą jest coś nie tak...

   -No co ty? Nie wiedziałam, że aż tak mi nie ufasz- zaśmiałam się i ponownie poprosiłam o psa.
   -Nic mu nie zrobisz?- spytał zaniepokojony.
   -Rafaelu Alcantaro do Nascimento. Zaufasz mi wreszcie, czy nie- powiedziałam to tak bardzo oficjalnie, że ten zląkł się jeszcze bardziej. 
   -Powiedz mi, co chcesz z nim zrobić?- zapytał podejrzliwie i skrył malutkie stworzonko w swoich ramionach.
   -Oddam Teo, a on odda je w odpowiednie ręce- uśmiechnęłam się chcąc naprawić swój wizerunek w oczach Rafy.
   -Idę z tobą.
   -Dobra.
  Zjechaliśmy razem windą na dół i udaliśmy się na recepcję. Typowym zawołaniem przywołałam do siebie portiera którego nigdy nie było tam, gdzie miał być i wytłumaczyłam mu co i jak. Plan był prosty. Zostawiam u niego pieska, a on każdej wchodzącej do budynku osobie proponuje szczeniaczka Golden Retriever'a. Na pozór łatwy do wykonania, no ale to Teo. 
  Wieczorem obydwoje postanowiliśmy odwiedzić Leo w szpitalu oraz zawieźć mu kilka rzeczy, które trzymał u mnie w mieszkaniu. Po dwudziestominutowej jeździe moim samochodem przez zakorkowane ulice Barcelony byliśmy na miejscu. Rafinha wziął rzeczy Leondre i udaliśmy się do środka. Pod czujnym okiem jednej z pielęgniarek dostaliśmy się do pokoju mojego 'brata'.
   -Hej... I jak tam? Podoba ci się tu?- spytałam przytulając go.
   -No średnio, ale da się żyć. Trzeba być twardym, żeby cię tu nie zamknęli na dłużej- rzekł jakby odmieniony.
   -Jesteś tu kilka godzin, a już gadasz jak psychopata- zaśmiałam się dźwięcznie. 
   -No widzisz jak ten szpital zmienia ludzi?- równie zaśmiał się w głos i spojrzał na Rafę, co nieco zdziwiło mnie.
   -Czy coś nie tak?- spytałam patrząc raz na jednego raz na drugiego.
   -Nie, czemu? Tylko... Zostawisz nas na chwilę samych?- zapytał zakłopotany Leondre i podrapał się po głowie. 
   -No... jasne- uśmiechnęłam się serdecznie i wzięłam torebkę do ręki. -Uważaj na niego- szepnęłam do Rafy. -Będę u Lili!
   -Ok- usłyszałam tylko te słowa Rafinhii, a po chwili drzwi zatrzasnęły się za mną.
  Pełna zdumienia i obaw szybkim krokiem powędrowałam do ogrodu, gdzie zazwyczaj przebywała moja przyjaciółka. Szukałam jej tam blisko piętnaście minut, lecz dopiero wtedy usłyszałam jej jakże charakterystyczny śmiech gdzieś blisko wejścia do budynku. Udałam się tam natychmiastowo, ale już jej nie było. Poszłam więc do pokoju przemiłej blondynki. Zatrzymałam się jednak przed wejściem słysząc głosy dobiegające ze środka.
   -Ney, a jak ktoś się dowie?- zapytała zmartwiona Lili. Wtedy już zaczęłam coś podejrzewać, ale stałam tam dalej, by mieć pewność.
   -Nie bój się. I tak wszyscy się dowiedzą, tyle że w swoim czasie- odrzekł jej spokojnym głosem.
   -Nie chcę mieć piekła zgotowanego przez prasę. Już widzę te nagłówki gazet "Sławny Brazylijczyk związał się z psychopatką".
   -Dopilnuję, żeby nikt nie dowiedział się o twoim pobycie tutaj. no chodź tu- uspokoił ją całusem w czoło. Widziałam całą scenkę, gdyż ustałam w środku niezauważona.
   -No pięknie. To kiedy zamierzaliście nam powiedzieć?- spytałam nieco sarkastycznie.
   -El... To nie tak- wyrzekła Lili.
   -No a jak? Jesteście razem, czy nie?
   -No tak, ale...
   -Czemu ty mi się w ogóle tłumaczysz? Co ja twoja matka? Jesteście razem to sobie bądźcie. Mi nic do tego. Dorośli jesteście- uniosłam ręce w geście kapitulacji i powoli zaczęłam wycofywać się ku wyjściu.
   -El zaczekaj!- chodź tu- krzyknął Neymar.
   -Nie. To ty tu chodź!- wydarłam się już zza drzwi.
   -Zaraz wracam kochanie.
   -Czego chcesz?- zapytałam gdy znajdował się już przede mną.
   -Nie możesz nikomu powiedzieć. Gdyby prasa się dowiedziała... wiesz co by było. Dlatego proszę cię w imię naszej przyjaźni, byś nikomu nie zdradziła naszej tajemnicy- złapał mnie za rękę.
   -Sorry kocie, ale tego nie mogę obiecać- odrzekłam oburzona i szybko wyrwałam dłoń z uścisku.
   -Czy ty jesteś zazdrosna?- spytał zdziwiony.
   -Zazdrosna? Niby o co?
   -O nas...- przyglądał mi się z uwagą.
   -Pieprz się!- wykrzyczałam mu w twarz i ruszyłam ku wyjściu z oddziału. Sama nie wiedziałam, co mnie opętało. To wszystko zdarzyło się tak nagle i nawet nie miałam czasu przemyśleć tego na spokojnie. 
  Zdenerwowana poprzednią sytuacją wróciłam do pokoju Leo. Gdy miałam już pociągnąć za klamkę drzwi gwałtownie się otworzyły. Z przejścia wybiegł Rafinha. Był jakby przestraszony, ale nie miałam pojęcia dlaczego.
   -Rafi! Dokąd ty biegniesz?- krzyknęłam.
   -Musze coś załatwić!- i tyle go widziałam.
  Weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Usiadłam na wygodnym krzesełku, które stało po prawej stronie łóżka Leo i powolnie wypuściłam powietrze z ust. Moja bratnia dusza dobrze wiedziała, że to nie jest dla mnie łatwe i nie wahając się ani chwili przytulił mnie mocno. On zawsze wiedział, co jest dla mnie najlepsze, oprócz wyjazdu do Barcelony...
  Spędziłam u 'brata' dwie godziny wciąż unikając Neymara i Lili. Byłam na nich na prawdę wściekła choć tak na prawdę nie wiedziałam za co. Po pożegnaniu się z przyjacielem udałam się na parking. Przeszukałam cały plac, lecz nie znalazłam swojego na ogół rzucającego się w oczy, żółtego Gallardo. Na pierwszy rzut oka coś było nie tak. Palnęłam się w głowę, gdy do głowy przyszło mi, że to Rafinha miał kluczyki do mojego auta. Nie pozostało mi nic innego, jak udać się do hotelu oddalonego o cztery kilometry na piechotę. Biegnąc znalazłam się w mieszkaniu już po dwudziestu minutach. Moja kondycja na prawdę była świetna, więc takie kilka kilometrów nie robiło dla mnie żadnej różnicy podczas przebiegu dnia. Podczas przemieszczania się po ulicach hiszpańskiego miasta jak i w mieszkaniu próbowałam dodzwonić się do ukochanego, który wystrzelił jak z procy ze szpitala. Bez skutku jednak. Brazylijczyk miał wyłączony telefon, co często mnie irytowało. Przebrałam się więc i zeszłam na dół poprosić BYŁEGO przyjaciela o pożyczenie samochodu. O dziwo zgodził się bez namysłu. 
  Po kolejne już tego dnia przejażdżce znajdowałam się przed domem piłkarza Barcelony. Nigdzie nie widziałam swojego wozu, więc pomyślałam, że nikogo niema. Wtedy usłyszałam dziwne jęki ze środka. Otworzyłam drzwi własnym kompletem kluczy i weszłam do środka.
   -Czy ktoś tu jest?- zapytałam od progu.
   -El, tutaj- usłyszałam cichy, lecz znajomy głosik.
   -Thiago! Co ci się stało?- podbiegłam do Hiszpana leżącego na podłodze.
   -Nie ważne... Pomóż mi wstać- przełknął ciężko ślinę.
   -Ok. Chodź.
   -Au!- krzyknął gdy ustał już na równe nogi.
   -Dobra, dzwonię po pogotowie- stwierdziłam i wyciągnęłam telefon.
   -Nie! Nie możesz tego zrobić- zabronił mi stanowczo.
   -Po prostu nie...
   -Powiesz mi, co się stało?
   -Zaraz. Pomóż mi dojść do kanapy- poprosił łapiąc się mnie.
  Pomogłam mu dotrzeć do wygodnego łóżka, a sama spoczęłam tuż obok niego. Po chwili jednak ruszyłam się z miejsca, by przynieść mu lód oraz apteczkę do opatrzenia ran. Najpierw dałam mu worek z zimnymi kostkami zamrożonej wody, a następnie wzięłam się za przemywanie otarć i rozcięć. Nic nie mówiłam, on również1 . Kilkanaście minut głuchej ciszy przerwał dzwonek mojego telefonu. 
   -Rafa! Co się z tobą dzieje? Co ty zrobiłeś Thiago? Gdzie ty w ogóle jesteś?- pytałam zniecierpliwiona.
   -El... Posłuchaj mnie. Zepsułem twoje Gallardo. Jestem właśnie u mechanika. Trochę to potrwa, ale widzę, że znalazłaś go już. Przepraszam. Ja nie chciałem, żeby to tak wyszło. Przeproś go ode mnie i zaopiekuj się nim. Wierzę w ciebie skarbie!- krzyknął mi do słuchawki o rozłączył się.
   -Co z nim?- starał się udawać opiekuńczego.
   -Zepsuł mój wóz, pobił cię i teraz kazał cię przeprosić... Fajnie. Mam chłopaka debila- załamałam się i wróciłam do oklejania Hiszpana plasterkami. -Za co on cię w ogóle pobił? Jeszcze rano między wami było wszystko ok...
   -Nie ważne. To nie twoja sprawa- ponownie udawał opryskliwego, ale w rzeczywistości jednak taki nie był.
   -Ku***... To mój narzeczony, więc to chyba moja sprawa, co?
   -Nie! Zostaw mnie. Najlepiej idź już- rzekł i odepchnął mnie od siebie. 
   -Thiago! Nie przeginaj, ok?- zagroziłam.
   -Wyjdź!
   -Nie!
   -Wypierda*** stąd!- krzyknął lekceważąco.
  Na te słowa jedynie uśmiechnęłam się delikatnie i zabrałam swoje rzeczy. Trzasnęłam drzwiami i udałam się do samochodu Teo. Udałam się prosto do swojego apartamentu. Te ciągłe krążenie między domem Rafy, moim apartamentem, Ciutat Esportiva, szpitalem, a mostem z którego skoczyłam strasznie mnie zmęczyło. Marzyłam jedyne, by położyć się w swoim wygodnym łóżku i zasnąć jak dziecko. Niestety uniemożliwiła mi to jedna osoba... Osoba, której nawet w najmniejszym stopniu się nie spodziewałam.



Gif całkiem przeciwny całej sytuacji :D




----------------------------------
Jest next! Od razu informuję, że następne rozdziały
będą ukazywały się zawsze w te same dni: środa i sobota.
Baaaaardzo dziękuję autorce jednego z pomysłów: neymarowwa11
Dziękuję kochana :*