30.Oficjalnie
Czwartkowy wschód słońca musnął moją bladą twarz promieniami słonecznymi. Szybko otworzyłam oczy przypominając sobie wydarzenia z poprzedniego dnia. Serce zaczęło bić mi coraz szybciej, lecz zwolniło, gdy tylko ujrzałam jego leżącego tuż obok mnie. Jego oddech sprawiał, że każde zmartwienie odchodziło w niepamięć, a zapach unoszący się w powietrzu działał jak narkotyk. Nigdy nie mogłam oderwać od niego wzroku, gdy tylko przy mnie był. Jego dotyk koił każdy ból, a całus łagodził lęki. Wciąż uznawałam go za ideał pomimo, że nazwał mnie tak, a nie inaczej. Wciąż pragnęłam jego bliskiej obecności. Dlatego też postanowiłam dbać o uczucia między nami tak dobrze jak tylko potrafiłam i jak tylko mogłam. Leniwie dźwignęłam się z łóżka uprzednio skradając śpiącemu Rafaelowi całusa i powędrowałam radośnie do kuchni. W cudownym nastoju przyrządziłam posiłek i ubrałam na siebie strój treningowy. Tego dnia czekał mnie ciężka rozmowa z trenerem. Miałam szczerą nadzieję, że Neymar się nie wtrąci i da MI to wszystko wytłumaczyć. Wiedziałam też, ze on lubi załatwiać wszystko sam i pokazywać jaki to jest samodzielny i pewny siebie. Jedno tylko było pewne. Musiałam być w centrum treningowym przed nim i złapać trenera gdy tylko przybędzie do Ciutat Esportiva. Postanowiłam więc wyjechać dużo wcześniej i przy okazji zażyć świeżego powietrza spacerując po rozległej plaży. Po cichu wkradłam się do sypialni i z małymi problemami jeszcze raz ucałowałam Brazylijczyka zostawiając mu budzik ustawiony dokładnie na dziewiątą po czym pospiesznie wyszłam z mieszkania. Nie zatrzymując się nawet na chwilę, by przywitać przyjaciela, Teo, pomknęłam do samochodu. Przed wyjazdem znalazłam jeszcze chwilkę na wsłuchanie się w odgłosy wydawane przez silnik mojego Lamborghini i ruszyłam.
Rozwiane włosy, okulary na nosie, uśmiech przykuty do twarzy, szybka jazda, jedna ręka za szybą i cudny widok rozciągającej się kilka metrów niżej barcelońskiej plaży. Poczucie wolności. Tylko tyle było mi trzeba do świętego spokoju. Nim się obejrzałam spacerowałam już po piasku, słońce parzyło moje nieosłonięte części ciała, a woda wdzierała się coraz bliżej mych stóp. Myślałam wtedy o planach zarówno na aktualny dzień jak i o planach na przyszłość. Pomysł na dzienną dawkę adrenaliny był prosty. Od razu po treningu jadę do motelu, w którym poprzedniego dnia zostawiliśmy chorą psychicznie dziewczynę oraz związanego przez nią właściciela budynku, który był także jej ojcem. Nie wiedziałam, co mogę tam zastać. "Może ona już dawno pozbawiła go życia? Może czyha na nas lub innych przejezdnych?"- pytałam siebie samej. Wiedziałam jedynie, że muszę jej pomóc. Bo jak nie ja to kto? Z policją nie chciałam mieć nic do czynienia dlatego zakazałam Neymarowi wzywać kogokolwiek. Chciałam załatwić to sama, bez pomocy nikogo z zewnątrz. Gdybyśmy wtedy zadzwonili po umundurowanych musielibyśmy również opowiedzieć sim, jak znaleźliśmy się w właśnie tam. Zadzierać z dilerami nie miałam zamiaru, więc tłumaczyć się policji również. Moim prostym planem była rozmowa z blondynką i przekonanie jej, by udała się na terapię. Z nią na prawdę było źle. Wywnioskowałam to z tego, co do mnie mówiła. Zachowywała się jak dziecko nie bez powodów. Uwięziona w tym okropnym motelu położonym z dala od ludzi przez ponad dwadzieścia lat nie mogła normalnie funkcjonować. Zainteresowała mnie jej historia i też dlatego postawiłam na odważniejszy plan niż ten Neya. Co do planów na przyszłość... Wtedy na myśl przychodziło mi tylko jedno. Stworzyć szczęśliwą parę z Rafinhą. Mimo iż znaliśmy się ledwie kilkanaście dni, wiedziałam, że jest tym, z którym chcę być. Wypełnił pustkę po Leo, którą próbowałam zapełnić wieloma facetami na jedną noc. Lecz nawet z Rafą moja przyszłość pozostawał niepewnością. Te ciągłe kłótnie z trenerem, sekrety wychodzące na wierzch i koledzy, którzy się z nich śmiali. Nie powiem, ze nie, bo nieco przytłaczało mnie to. Mimo wszystko postanowiłam być nieugięta i nie reagować na pogardy ze strony piłkarzy Barcelony i nie tylko. W tamtym momencie miałam za cel całkowitą aklimatyzację w nowym środowisku i przyzwyczajenie się do codzienności. Po głębokich i długich przemyśleniach jak gdyby nigdy nic wsiadłam do auta i odjechałam. Odjechałam z masą pytań do samej siebie, ale pozostawionych na razie bez odpowiedzi.
-El! Już jesteś. Co ty tu robisz tak wcześnie?- zapytał asystent trenera, Juan Carlos Uzue kiedy tylko zobaczył mnie wysiadającą z samochodu.
-Muszę pogadać z trenerem. Jest już może?-spytałam nadzwyczaj kulturalnie.
-Nie. Nie ma go, ale zaraz powinien być- odrzekł nieco zdziwiony, zdziwiony... nie wiem jak to nazwać.
-Aha... Dobra, dzięki- uśmiechnęłam się po czym ruszyłam w stronę wejścia.
-Zaczekaj. Dlaczego wczoraj nie było was na treningu? Znaczy ciebie i Neymara- zagabnął z poczuciem triumfu w glosie.
-A co pana to obchodzi? Z tego będę się tłumaczyła trenerowi, a nie panu- rzekłam już nieco oschle.
-Dobra. I tak Luis mi wszystko wyśpiewa. Ciekaw jestem tylko, czy spędziliście ten czas u ciebie, czy u niego- zaśmiał się szyderczo. Zdenerwował mnie tym i postanowiłam jedynie posłać mu groźne spojrzenie.
Ten klepiąc mnie lekceważąco po plecach odszedł z uśmiechem. Najchętniej połamałabym mu wtedy wszystkie kończyny, ale opanowałam się i tylko zacisnęłam dłonie w jakże niebezpieczne pięści. Był już dosyć daleko ode mnie i nie spodziewałam się po nim takiego zachowania. Zawrócił się o z powrotem ustał za mną.
-Zapomniałem zapytać. Ile bierzesz za nockę- powtórnie zaśmiał się ironicznie.
W tamtej chwili nie wytrzymałam. Miałam bardzo niski wskaźnik cierpliwości i do tego dużo energii, którą przecież kiedyś musiałam uwalniać. Odwróciłam się z dużą szybkością i wciąż zaciśniętą ręką niemal z całej siły wyprowadziłam prawy sierpowy. Ja stałam niewzruszona tym, co przed chwilą się zdarzyło, a biedny Unzue leżał na ziemi zwijając się z bólu. Wcale nie chciałam, by cierpiał, ale sprowokował mnie, a wtedy trzeba się liczyć z moją nieobojętną reakcją. Nie zawsze byłam taka wybuchowa, ale była to wyjątkowa sytuacja. Jak zwykle nieugięta poszłam przed siebie nawet na moment nie spoglądając w stronę poszkodowanego asystenta trenera. Jak gdyby nigdy nic weszłam sobie na boisko i tam czekałam na Lucho, któremu musiałam wytłumaczyć absencje na poprzednim treningu. Gdy po blisko dwudziestu minutach zauważyłam samochód wjeżdżający na parking w Ciutat Esportiva od razu pomaszerowałam w jego stronę.
-Lucho!- krzyknęłam chcąc, by na mnie poczekał.
-Tak El?- zapytał wiedząc o już o co chodzi.
-Musimy pogadać tylko, że nie tutaj. Chodźmy do biura- zaproponowałam jak zwykle uśmiechnięta.
-Ok.
Gdy tylko znaleźliśmy się w jednym z biur w centrum treningowym spojrzałam na trenera wymownie. On odwzajemnił uśmiech, który mu wtedy posłałam i oboje zasiedliśmy w wygodnych, skórzanych fotelach.
-A więc... Co masz mi do powiedzenia?
-No więc... To wszystko jest nieco skomplikowane, ale myślę, że da się zrozumieć. Tak też... Spotkaliśmy się z Neymarem na plaży, ale dobiegły nas straszne krzyki, a nim się obejrzeliśmy uciekaliśmy przed kimś na pomost. Na końcu nie pozostało nam nic innego jak skoczyć do tej okrutnie lodowatej wody no i zrobiliśmy to. Następnego dnia rano obudziliśmy się na plaży nie wiadomo gdzie i udaliśmy się do jakiegoś starego motelu. Tam była taka dziwna dziewczyna, której muszę pomóc i to dziś no i do tego nie wiedzieliśmy kompletnie, gdzie jesteśmy, więc odwiózł nas właściciel motelu i tak to wyszło, że gdy wróciliśmy było już dosyć późno i do tego pobiłam twojego asystenta. Mogę już iść?- mówiłam szybko i mało wyraźnie ni dając Enrique najmniejszych szans na dojście do słowa.
-Zaczekaj! Co?! Wpadliście z Neymarem do morza i obudziliście się nad ranem?
-Tak. Dokładnie tak- uśmiechnęłam się przytakując przy tym.
-Nie wierzę! Nie ma takiej opcji- stwierdził nieco poirytowany, ale zarazem chyba rozśmieszony.
-Możliwe. Uwierz mi, na prawdę tak było. Bo po co miałabym cię okłamywać?- spytałam z niedowierzaniem.
-To czemu teraz nie jesteście w szpitalu z powodu wychłodzenia, czy coś?
-Bo nic poważnego nam się nie stało...
-A tak na prawdę to co się stało?- spytał mając już dość słuchania tego, co mówię.
-Przecież powiedziałam. Może mi pan nie wierzyć ale oczywiście Ney to potwierdzi.
-Pogadam z nim. Jak na razie zostaniecie ukarani zarówno fizycznie jak i finansowo- uśmiechnął się szyderczo i wyprosił mnie z biura.
-Dobra, jak pan chce. A co do Juana to sprowokował mnie- zaśmiałam się i klepiąc Lucho po barku odeszłam w spokoju.
-Czekaj! Co?!- nie zareagowałam już i wyszłam na boisko, by zaczekać na resztę drużyny i potrenować nieco.
Atmosfera na treningu była bardzo napięta. Wszyscy spoglądali na siebie ukradkiem i szeptali coś do siebie nawzajem. Luis jak zwykle zdenerwowany obserwował wszystkich zabójczym spojrzeniem. Rozgrywany mecz treningowy był istnym piekłem. Ciągle wybuchały jakieś awantury, faule zdarzające się co kilka sekund i do tego niepotrzebne wyzwiska głównie lecące ze strony Alvesa. Nie miałam najmniejszego pojęcia, co stało się z tą przesympatyczną atmosferą treningową. Coś musiało rozjuszyć samych piłkarzy, ale kompletnie nie wiedziałam co.
Po treningu Lucho kazał mi i Neymarowi pozbierać wszystkie piłki. Było to karą za nieobecność na ćwiczeniach poprzedniego dnia. Gdy już zrobiliśmy wszystko to, o co poprosił Enrique Neymar udał się do biura, w którym miało dojść do rozmowy między nimi. Zdenerwowana czekałam przy wyjściu, co okazało się złym pomysłem.
-Co, stoisz i czekasz na klienta? Mogę ci kogoś załatwić jak chcesz- zaśmiał się w moją stronę arogancki Brazylijczyk.
-Zamknij się, Alves!- parsknęłam ze złością.
-Przepraszam, odstraszam ci facetów?- rzucił lekceważąco.
-Zamknij się!- powtórzyłam zrywając się z miejsca.
-No tak. Przecież potrzebujesz ciszy, by skupić się przed ciężką nocą. Ile bierzesz za noc, co?- ponownie zakpił z mojej osoby.
-Przymknij się debilu!- krzyknął tym razem uroczy Brazylijczyk stający w mojej obronie.
-Bo co? Twoja podopieczna się wystraszy?
-Co?! Co ty w ogóle bredzisz?! Ogarnij ten swój mały móżdżek- ustał do niego twarzą w twarz zasłaniając mnie.
-Dobra- uniósł ręce do góry. -Z dziwk*** nie rozmawiam- zaśmiał się ostatni raz.
-Jak śmiesz?!- powiedział Rafa i rzucił się na kolegę z pięściami.
-Rafinha! Zostaw. On nie jest tego wart!- krzyczałam odciągając go od zakrwawionego już Alvesa.
-Co tu się dzieje?- spytał wbiegający razem z Neymarem Luis Enrique.
-Rafa zostaw! Słyszałeś?- wrzeszczał Ney pędząc w ich stronę.
-Alcantara puść, błagam cię- zrobiłam przejętą minę i złapałam go za rękę, którą właśnie miał uderzyć Daniego. Wtedy odpuścił i wstał na równe nogi.
-Przepraszam, ale nikt nie będzie cię przy mnie obrażał- powiedział i ucałował mnie w czoło następnie przytulając z całej siły.
-Co ty zrobiłeś?- spytał z niedowierzaniem Neymar.
-To co musiałem- odparł ze stoickim spokojem. -Zajmijcie się nim- rzucił i pociągnął mnie za rękę.
-Głupi jesteś, wiesz?- złapałam się za głowę.
-Tak, wiem. Niestety to nie byłoby w moim stylu gdybym nie zareagował- zaśmiał się lekceważąco.
-I ciebie to jeszcze śmieszy?- zapytałam stając w miejscu. Z grobową miną czekałam aż Brazylijczyk wytłumaczy mi to. Ten delikatnie objął moją twarz ciepłymi dłońmi i spojrzał głęboko w oczy.
-Masz rację. Nie ma w tym nic śmiesznego. Zrobiłem to dla ciebie i mimo, ze pewnie będę miał teraz problemy... nie żałuję. Nie pozwoliłbym cię tak nazywać chociaż sam cię tak nazwałem. Zależy mi na tobie i będę cię chronił już zawsze- uśmiechnął się i delikatnie musnął moje spierzchnięte usta.
Po trudnej sytuacji w Ciutat Esportiva udałam się do domu. Wiedziałam, że czeka mnie jeszcze jedno trudne zadanie. Przygotowałam się psychicznie i fizycznie na spotkanie z córką właściciela motelu, w którym spędziliśmy trochę czasu poprzedniego dnia. Więc gdy tylko przekroczyłam próg swego mieszkania zmieniłam strój, zabrałam telefon i portfel po czym wyszłam zostawiając apartament w nienagannym stanie.
Droga do motelu była długa i i powolna. Bezustannie rozmyślałam, co mam powiedzieć uroczej blondynce. Mimo wszystko wolałabym, by był przy mnie Rafinha, lecz wiedziałam też, że nie mogę powiedzieć o tym nikomu. Nikomu.
-Halo! Jest tu kto?- zapytałam wchodząc do opuszczonego budynku. Przez chwilę poczułam się jak w jakimś filmie Disneya.
Ku mojemu zdziwieniu nikt nie odpowiadał na wołanie. Nieco zmartwiona zaczęłam rozglądać się po motelu. Zdawało mi się jakby ktoś cały czas obserwował mnie z ukrycia. To dziwne uczucie czyjegoś spojrzenia na mych plecach przyprawiało mnie o dreszcze. Wiedziałam, że prędzej czy później ten ktoś musi się ujawnić. Odważnie błąkałam się w te i we wte, ale nikt nie reagował. Kątem oka spojrzałam na drzwi wejściowe. Początkowo nie zwróciłam na to swojej uwagi, ale po krótkim przemyśleniu wydało mi się to bardzo dziwne. Ustałam naprzeciwko wejścia i rozejrzałam się dookoła. Ani śladu żywej duszy, ale jednak ktoś musiał tam być. Wrota do motelu były uchylone, a tuż obok nich leżał błyszczący w ostrym słońcu kawałek metalu. Gdy przyjrzałam się dokładniej okazało się, że był to nóż, którym urocza córka właściciela rozcięła mi rękę owiniętą bandażem. Powoli i ostrożnie zbliżyłam się do niego. Rozglądając się ponownie podniosłam ostrze. Ale gdzie była dziewczyna i jej ojciec? tego dowiedziałam się chwilę później. Przyglądając się metalowemu przedmiotowi z uwagą usłyszałam ciche szlochanie. Dźwięk dochodził z zewnątrz i zdawał się być tak blisko. Ostrożnie uchyliłam drzwi ciut szerzej, a moim oczom ukazała się drobna postać kobiety o długich, blond włosach leniwie ocierającej łzy ze swoich policzków.
-Czemu płaczesz?- zapytałam spokojnie. Zdawałam sobie sprawę, że dziewczyna wie o mojej obecności w budynku.
-Ja... Ja przepra... przepraszam. Nie chciałam, żeby to tak wyszło. Czasami po prostu nie panuję nad swoimi emocjami. Dlatego tatuś nie pozwala mi stąd wychodzić- mówiła cała zapłakana. Wiedziałam, ze to nie jej wina. Taka już była jej natura.
-Wiem. Wiem, co czujesz w tej chwili. To nie była twoja wina i nie zamierzam cię z nic winić- uśmiechnęłam się promiennie siadając obok dziewczyny.
-Dziękuję. A dlaczego wróciłaś?- zapytała pełna zdziwienia.
-Nie mogłam tak zostawić osoby, która nie poradziłaby sobie sama. A poza tym martwiłam się, co jesteś w stanie zrobić swojemu ojcu- rzekłam przygryzając dolną wargę.
-Ach... Jego uwolniłam już wczoraj. Uciekł na piechotę. Swoją drogą dziwnie było zobaczyć go biegnącego- zaśmiała się, a ja zawtórowałam jej.
-Opowiesz mi coś o sobie?- spytałam zaciekawiona.
Rozmawiało nam się bardzo miło. Lili wyjawiła mi część tajemnic swojego życia. Nie mogła powiedzieć mi o wszystkim, gdyż wiedziała, że mogłoby jej to zaszkodzić. Ja również opowiedziałam jej nieco o swoim cudownym życiu i futbolu, o którego istnieniu nawet nie wiedziała. Poczułam z nią jakąś dziwną więź i postanowiłam jej pomóc.
-Słuchaj...- przeciągnęłam na co ona zareagowała zwykłym "Mhm". -Bo wiesz... Istnieją takie ośrodki dla ludzi nieradzących sobie z własnymi emocjami. Znajduje się tam mnóstwo ludzi i pomagają sobie nawzajem. Nie jesteś sama z tym problemem. Może chciałabyś zamieszkać w jednym z takich ośrodków? Poznałabyś masę ludzi i byłabyś pod fachową opieką specjalistów. Nie musiałabyś już dłużej tkwić w tym okropnym miejscu całkiem sama- zachęcałam ją uśmiechając się delikatnie.
-Nie wiem... Nie jestem przyzwyczajona do obecności ludzi. Nie znam praktycznie nikogo- załamała się i oparła głowę na rękach.
-Spokojnie. Od tego są takie ośrodki. Pomagają nawiązać kontakt z innymi. A poza tym odwiedzałabym cię przecież- poklepałam ją po plecach w geście wsparcia.
-No... Mogłabym spróbować. Tylko... Gdzie maiłby być ten ośrodek?- zapytała z nadzieją w głosie.
-W Barcelonie. Blisko mnie. Znalazłam jeden taki. Możemy jechać tam i zapisac cię już teraz- uśmiechnęłam się szerko.
-No to chodźmy mnie spakowac!- krzykneła i ruszyła do swojego pokoju.
Strasznie uszczęśliwiła mnie tak dojrzałą decyzją. Wiedziałam, że nie mogę pozostawić jej samej sobie. Z uśmiechem na twarzy powędrowałam za nią i razem spakowałyśmy wszystkie jej rzeczy, co zajęło nam niemało czasu. Następnie wpakowałyśmy wszystkie bagaże do mojego auta i ruszyłyśmy do szpitala dla psychicznie chorych. Nie było mi łatwo oddawać Lili do takiego miejsca, ale wiedziałam, ze to słuszna decyzja i będzie jej tam lepiej. Gdy dojechałyśmy do placówki szpitalnej udałyśmy się do recepcji, by wpisać Costę na listę podopiecznych. Na moją prośbę przyjęta została od razu i pożegnałyśmy się buziakiem w policzek. Poczułam niesamowitą dumę. Pomogłam komuś w trudnej sytuacji i mogłam przypisać to do swoich dobrych czynów. Tak bardzo lubiłam pomagać innym...
Od tych wszystkich wydarzeń minął miesiąc. Lili odwiedzałam kilka razy w tygodniu i po niedługim czasie zaprzyjaźniłyśmy się. Poznałam ją również z Rafą i Neymarem, z którymi spędzałam najwięcej czasu. Sytuacja w klubie wciąż była trudna, ale do wytrzymania. Nawet wrogo nastawiony do mnie Busi w końcu przekonał się do mnie. Najgorzej było z Alvesem i Lucho, którzy wciąż starali się osłabić moją pozycję w klubie. Bezskutecznie jednak. Na szczęście miałam przy sobie Rafę, który zawsze znajdował się blisko mnie. Mimo to wciąż nie byliśmy parą. Znaliśmy się miesiąc i wszystko zapowiadało się doskonale. Pewnego wieczoru doczekałam się tego, czego chciałam.
Wyszłam z domu ubrana w czarną, krótką, obcisłą sukienkę, balerinki. Na usta nałożyłam wyraziście czerwoną szminkę i rozpuściłam włosy. Udałam się nie gdzie indziej jak do domu ukochanego Brazylijczyka. Zaparkowałam samochód w garażu i otworzyłam drzwi willi własnym kompletem kluczy.
-Już jesteś- krzyknął z kuchni. -Wow!- zdziwił się widząc mnie w kobiecej kreacji. -Ślicznie wyglądasz- uśmiechnął się i ucałował mnie w policzek.
-Dziękuję. Ty też wyglądasz niczego sobie- uśmiechnęłam się, a on patrzył na mnie nie mogąc oderwać wzroku. -Więc co dziś jemy?- zapytałam chcąc odwrócić jego uwagę od siebie.
-Kurczaka z warzywami- wtedy udał się do kuchni i zaczął krzątać się po całym mieszkaniu.
Ja siedziałam spokojnie przy stole, na którym ustawione były dwie świece i kieliszki z czerwonym winem. Powoli, łyk po łyku upijałam krwawą ciecz w oczekiwaniu na Brazylijczyka. Wreszcie zasiadł do stołu. Spojrzeliśmy się na siebie wymownie i w ciszy skonsumowaliśmy posiłek, który przygotował Rafael. Wzięliśmy jeszcze łyk wina z mojego czwartego kieliszka, a jego dopiero pierwszego i zaczęliśmy swoje gierki. Spojrzenia przepełnione miłością, aroganckie uśmieszki i stało się. Nim się obejrzeliśmy nasze usta złączyły się w jedno. Namiętne pocałunki, które Rafinha składał raz na moich ustach raz na innych częściach mojego ciała. Czuły dotyk, którym darzyliśmy się wzajemnie. Niedużo było trzeba byśmy znaleźli się w sypialni Alcantary. Rzuciliśmy się razem na łóżko nie przestając składać pocałunków na swoich ciałach. Nagle chłopak przerwał tę cudowną chwilę.
-Zaczekaj. Przez to wszystko zapomniałem o najważniejszej rzeczy, która miała mieć miejsce tego wieczoru- spojrzał na mnie uśmiechnięty od ucha do ucha i oderwał się ode mnie.
Sprawnie przeszukał kieszenie swojej marynarki i znalazł to, czego szukał. W jego ręce znalazł się mały, czerwony przedmiot, który był dla mnie ledwie widoczny w zaciśniętej dłoni piłkarza. W końcu podął mi rękę i podniósł na nogi. Klęknął przede mną i chwycił za rękę.
-El Ambro. Czy wyjdziesz za mnie?
Zamurowało mnie. Kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć. Stałam przed nim jak wryta i nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Pan Alcantara właśnie mi się oświadczył. W mojej głowie pojawiło się tysiąc różnych myśli aż w końcu pod naciskiem spojrzeń Rafinhii i własnego rozsądku odpowiedziałam.
-Tak! Oczywiście, że tak- powiedziałam z uśmiechem jakiego jeszcze nie znałam i entuzjazmem, który rzadko można było napotkać w moim głosie.
Szczęśliwy Brazylijczyk nałożył piękny, srebrny pierścionek na mój palec serdeczny po czym uniósł mnie do góry opuszczając następnie w dół i całując namiętnie.
-Witam pani Alcantaro- uśmiechnął się pod nosem.
-Witam mój przyszły mężu. Więc co? Teraz już Oficjalnie jesteśmy razem...- przerzedziłam jego ciemne włosy dłonią i ponownie wdałam się w kokieteryjne pocałunki.
Noc spędzona z narzeczonym wprawiła mnie w bardzo dobry humor. W ciągu jednego miesiąca rozkochałam w sobie Rafę tak bardzo, że oświadczył mi się. Teraz potrzebne były mi plany na przyszłość. Jeszcze nie myślałam nawet o ślubie, gdyż narzeczeństwem byliśmy dopiero jedną noc. Cudowną noc.
Zbudziły mnie odgłosy dochodzące z dołu. Szybko otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Rafinha wciąż słodko spał przytulony do mnie i pochrapywał od czasu do czasu. Skoro on był przy mnie to kto mógł być na dole? Tego postanowiłam się dowiedzieć. Wydostałam się spod ciepłego ramienia narzeczonego i dałam mu buziaka, by odpłynął całkowicie. Z uśmiechem na twarzy zeszłam po ogromnych schodach w dół i udałam się w stronę salonu skąd dobiegały dźwięki. Gdy byłam już w głównym pokoju poczułam oddech na swoich plecach.
-Kim jesteś i co tu robisz?- zapytał z powagą mężczyzna. Odwróciłam się i spostrzegłam mojego dobrego przyjaciela, a zarazem brata mojego ukochanego, Thiago.
-Thiago... -rzekłam po czym obydwoje zaczęliśmy się śmiać. -Po co ci ten tasak, człowieku?- zapytałam poprzez śmiech i rzuciła się na szyję przyszłego szwagra.
-No... wiesz. Z tobą nigdy nic nie wiadomo- chwycił mnie w pasie i uniósł lekko do góry, by zakręcić się ze mną dookoła.
-No wiem, wiem... -rzekłam, gdy już mnie puścił.
-Co ty tutaj robisz?- spytał nieco zdziwiony.
-No... jak widać jestem w samej bieliźnie i koszuli Rafy, więc...- przeciągnęłam uśmiechając się.
-Aaa. Było mówić to bym się zmył.
-Nie. Nie trzeba. Teraz... teraz gdy pewnie będziemy rodziną możesz robić co chcesz- uśmiechnęłam się i z dumą uniosłam dłoń, na której znajdował się pierścionek zaręczynowy.
-El! W końcu będziemy rodziną!- uniósł mnie ponownie.
-Tak!- krzyknęłam i ucałowałam go w policzek.
-Co tam się dzieje?- usłyszeliśmy głos dobiegający do nas ze schodów.
-Rafa- szybko pobiegłam w jego stronę i przytuliłam go mocno, co on odwzajemnił.
-Bracie! No gratuluję!- wydarł się Thiago i przytulił brata.
Spędziliśmy miły poranek we trójkę. Zjedliśmy śniadanie, pooglądaliśmy trochę telewizji i wreszcie zostaliśmy sam na sam z Rafą. Porozmawialiśmy nieco o swojej przyszłości po czym ukochany zabrał mnie na cały dzień do parku wodnego. Mało to romantyczne, ale zabawne. Spędziliśmy razem cudowny dzień i wreszcie rozeszliśmy się o swoich domów. Bardzo pragnęłam spędzić z nim jeszcze chwilę, ale wiedziałam, że ta chwila trwałaby w nieskończoność. Uroczy Brazylijczyk odwiózł mnie pod hotel i żegnając się soczystym buziakiem odjechał nie pozostawiając po sobie żadnego śladu oprócz pierścionka na moim palcu. Anielsko uśmiechnięta i podekscytowana wędrowałam ku wejściu. Nagle ktoś wybił mnie z rytmu łapiąc za rękę. Spojrzałam z niedowierzaniem na chłopaka stojącego tuż przede mną. Osłupiałam nie mogąc wypowiedzieć ani słowa, ani nawet poruszyć się. Jedynie patrzyłam w ogromne, brązowe, hipnotyzujące oczy wpatrzone w moje.
-El... Tak bardzo mi cię brakowało. Tak bardzo brakowało mi twojego głosu, spojrzenia, uśmiechu, dotyku... Tak bardzo chciałem być przy tobie, mówić do ciebie, patrzeć na ciebie. Teraz pragnę tylko pocałować cię. Czy mogę?- spytał brunet niebezpiecznie zbliżając się do moich ust.
-Nie... Leo to nie jest najlepszy pomysł- odwróciłam głowę na bok. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, kto stoi tuż przede mną. Był to sam Leondre Devries, którego uratowałam przed śmiercią.
Rozwiane włosy, okulary na nosie, uśmiech przykuty do twarzy, szybka jazda, jedna ręka za szybą i cudny widok rozciągającej się kilka metrów niżej barcelońskiej plaży. Poczucie wolności. Tylko tyle było mi trzeba do świętego spokoju. Nim się obejrzałam spacerowałam już po piasku, słońce parzyło moje nieosłonięte części ciała, a woda wdzierała się coraz bliżej mych stóp. Myślałam wtedy o planach zarówno na aktualny dzień jak i o planach na przyszłość. Pomysł na dzienną dawkę adrenaliny był prosty. Od razu po treningu jadę do motelu, w którym poprzedniego dnia zostawiliśmy chorą psychicznie dziewczynę oraz związanego przez nią właściciela budynku, który był także jej ojcem. Nie wiedziałam, co mogę tam zastać. "Może ona już dawno pozbawiła go życia? Może czyha na nas lub innych przejezdnych?"- pytałam siebie samej. Wiedziałam jedynie, że muszę jej pomóc. Bo jak nie ja to kto? Z policją nie chciałam mieć nic do czynienia dlatego zakazałam Neymarowi wzywać kogokolwiek. Chciałam załatwić to sama, bez pomocy nikogo z zewnątrz. Gdybyśmy wtedy zadzwonili po umundurowanych musielibyśmy również opowiedzieć sim, jak znaleźliśmy się w właśnie tam. Zadzierać z dilerami nie miałam zamiaru, więc tłumaczyć się policji również. Moim prostym planem była rozmowa z blondynką i przekonanie jej, by udała się na terapię. Z nią na prawdę było źle. Wywnioskowałam to z tego, co do mnie mówiła. Zachowywała się jak dziecko nie bez powodów. Uwięziona w tym okropnym motelu położonym z dala od ludzi przez ponad dwadzieścia lat nie mogła normalnie funkcjonować. Zainteresowała mnie jej historia i też dlatego postawiłam na odważniejszy plan niż ten Neya. Co do planów na przyszłość... Wtedy na myśl przychodziło mi tylko jedno. Stworzyć szczęśliwą parę z Rafinhą. Mimo iż znaliśmy się ledwie kilkanaście dni, wiedziałam, że jest tym, z którym chcę być. Wypełnił pustkę po Leo, którą próbowałam zapełnić wieloma facetami na jedną noc. Lecz nawet z Rafą moja przyszłość pozostawał niepewnością. Te ciągłe kłótnie z trenerem, sekrety wychodzące na wierzch i koledzy, którzy się z nich śmiali. Nie powiem, ze nie, bo nieco przytłaczało mnie to. Mimo wszystko postanowiłam być nieugięta i nie reagować na pogardy ze strony piłkarzy Barcelony i nie tylko. W tamtym momencie miałam za cel całkowitą aklimatyzację w nowym środowisku i przyzwyczajenie się do codzienności. Po głębokich i długich przemyśleniach jak gdyby nigdy nic wsiadłam do auta i odjechałam. Odjechałam z masą pytań do samej siebie, ale pozostawionych na razie bez odpowiedzi.
-El! Już jesteś. Co ty tu robisz tak wcześnie?- zapytał asystent trenera, Juan Carlos Uzue kiedy tylko zobaczył mnie wysiadającą z samochodu.
-Muszę pogadać z trenerem. Jest już może?-spytałam nadzwyczaj kulturalnie.
-Nie. Nie ma go, ale zaraz powinien być- odrzekł nieco zdziwiony, zdziwiony... nie wiem jak to nazwać.
-Aha... Dobra, dzięki- uśmiechnęłam się po czym ruszyłam w stronę wejścia.
-Zaczekaj. Dlaczego wczoraj nie było was na treningu? Znaczy ciebie i Neymara- zagabnął z poczuciem triumfu w glosie.
-A co pana to obchodzi? Z tego będę się tłumaczyła trenerowi, a nie panu- rzekłam już nieco oschle.
-Dobra. I tak Luis mi wszystko wyśpiewa. Ciekaw jestem tylko, czy spędziliście ten czas u ciebie, czy u niego- zaśmiał się szyderczo. Zdenerwował mnie tym i postanowiłam jedynie posłać mu groźne spojrzenie.
Ten klepiąc mnie lekceważąco po plecach odszedł z uśmiechem. Najchętniej połamałabym mu wtedy wszystkie kończyny, ale opanowałam się i tylko zacisnęłam dłonie w jakże niebezpieczne pięści. Był już dosyć daleko ode mnie i nie spodziewałam się po nim takiego zachowania. Zawrócił się o z powrotem ustał za mną.
-Zapomniałem zapytać. Ile bierzesz za nockę- powtórnie zaśmiał się ironicznie.
W tamtej chwili nie wytrzymałam. Miałam bardzo niski wskaźnik cierpliwości i do tego dużo energii, którą przecież kiedyś musiałam uwalniać. Odwróciłam się z dużą szybkością i wciąż zaciśniętą ręką niemal z całej siły wyprowadziłam prawy sierpowy. Ja stałam niewzruszona tym, co przed chwilą się zdarzyło, a biedny Unzue leżał na ziemi zwijając się z bólu. Wcale nie chciałam, by cierpiał, ale sprowokował mnie, a wtedy trzeba się liczyć z moją nieobojętną reakcją. Nie zawsze byłam taka wybuchowa, ale była to wyjątkowa sytuacja. Jak zwykle nieugięta poszłam przed siebie nawet na moment nie spoglądając w stronę poszkodowanego asystenta trenera. Jak gdyby nigdy nic weszłam sobie na boisko i tam czekałam na Lucho, któremu musiałam wytłumaczyć absencje na poprzednim treningu. Gdy po blisko dwudziestu minutach zauważyłam samochód wjeżdżający na parking w Ciutat Esportiva od razu pomaszerowałam w jego stronę.
-Lucho!- krzyknęłam chcąc, by na mnie poczekał.
-Tak El?- zapytał wiedząc o już o co chodzi.
-Musimy pogadać tylko, że nie tutaj. Chodźmy do biura- zaproponowałam jak zwykle uśmiechnięta.
-Ok.
Gdy tylko znaleźliśmy się w jednym z biur w centrum treningowym spojrzałam na trenera wymownie. On odwzajemnił uśmiech, który mu wtedy posłałam i oboje zasiedliśmy w wygodnych, skórzanych fotelach.
-A więc... Co masz mi do powiedzenia?
-No więc... To wszystko jest nieco skomplikowane, ale myślę, że da się zrozumieć. Tak też... Spotkaliśmy się z Neymarem na plaży, ale dobiegły nas straszne krzyki, a nim się obejrzeliśmy uciekaliśmy przed kimś na pomost. Na końcu nie pozostało nam nic innego jak skoczyć do tej okrutnie lodowatej wody no i zrobiliśmy to. Następnego dnia rano obudziliśmy się na plaży nie wiadomo gdzie i udaliśmy się do jakiegoś starego motelu. Tam była taka dziwna dziewczyna, której muszę pomóc i to dziś no i do tego nie wiedzieliśmy kompletnie, gdzie jesteśmy, więc odwiózł nas właściciel motelu i tak to wyszło, że gdy wróciliśmy było już dosyć późno i do tego pobiłam twojego asystenta. Mogę już iść?- mówiłam szybko i mało wyraźnie ni dając Enrique najmniejszych szans na dojście do słowa.
-Zaczekaj! Co?! Wpadliście z Neymarem do morza i obudziliście się nad ranem?
-Tak. Dokładnie tak- uśmiechnęłam się przytakując przy tym.
-Nie wierzę! Nie ma takiej opcji- stwierdził nieco poirytowany, ale zarazem chyba rozśmieszony.
-Możliwe. Uwierz mi, na prawdę tak było. Bo po co miałabym cię okłamywać?- spytałam z niedowierzaniem.
-To czemu teraz nie jesteście w szpitalu z powodu wychłodzenia, czy coś?
-Bo nic poważnego nam się nie stało...
-A tak na prawdę to co się stało?- spytał mając już dość słuchania tego, co mówię.
-Przecież powiedziałam. Może mi pan nie wierzyć ale oczywiście Ney to potwierdzi.
-Pogadam z nim. Jak na razie zostaniecie ukarani zarówno fizycznie jak i finansowo- uśmiechnął się szyderczo i wyprosił mnie z biura.
-Dobra, jak pan chce. A co do Juana to sprowokował mnie- zaśmiałam się i klepiąc Lucho po barku odeszłam w spokoju.
-Czekaj! Co?!- nie zareagowałam już i wyszłam na boisko, by zaczekać na resztę drużyny i potrenować nieco.
Atmosfera na treningu była bardzo napięta. Wszyscy spoglądali na siebie ukradkiem i szeptali coś do siebie nawzajem. Luis jak zwykle zdenerwowany obserwował wszystkich zabójczym spojrzeniem. Rozgrywany mecz treningowy był istnym piekłem. Ciągle wybuchały jakieś awantury, faule zdarzające się co kilka sekund i do tego niepotrzebne wyzwiska głównie lecące ze strony Alvesa. Nie miałam najmniejszego pojęcia, co stało się z tą przesympatyczną atmosferą treningową. Coś musiało rozjuszyć samych piłkarzy, ale kompletnie nie wiedziałam co.
Po treningu Lucho kazał mi i Neymarowi pozbierać wszystkie piłki. Było to karą za nieobecność na ćwiczeniach poprzedniego dnia. Gdy już zrobiliśmy wszystko to, o co poprosił Enrique Neymar udał się do biura, w którym miało dojść do rozmowy między nimi. Zdenerwowana czekałam przy wyjściu, co okazało się złym pomysłem.
-Co, stoisz i czekasz na klienta? Mogę ci kogoś załatwić jak chcesz- zaśmiał się w moją stronę arogancki Brazylijczyk.
-Zamknij się, Alves!- parsknęłam ze złością.
-Przepraszam, odstraszam ci facetów?- rzucił lekceważąco.
-Zamknij się!- powtórzyłam zrywając się z miejsca.
-No tak. Przecież potrzebujesz ciszy, by skupić się przed ciężką nocą. Ile bierzesz za noc, co?- ponownie zakpił z mojej osoby.
-Przymknij się debilu!- krzyknął tym razem uroczy Brazylijczyk stający w mojej obronie.
-Bo co? Twoja podopieczna się wystraszy?
-Co?! Co ty w ogóle bredzisz?! Ogarnij ten swój mały móżdżek- ustał do niego twarzą w twarz zasłaniając mnie.
-Dobra- uniósł ręce do góry. -Z dziwk*** nie rozmawiam- zaśmiał się ostatni raz.
-Jak śmiesz?!- powiedział Rafa i rzucił się na kolegę z pięściami.
-Rafinha! Zostaw. On nie jest tego wart!- krzyczałam odciągając go od zakrwawionego już Alvesa.
-Co tu się dzieje?- spytał wbiegający razem z Neymarem Luis Enrique.
-Rafa zostaw! Słyszałeś?- wrzeszczał Ney pędząc w ich stronę.
-Alcantara puść, błagam cię- zrobiłam przejętą minę i złapałam go za rękę, którą właśnie miał uderzyć Daniego. Wtedy odpuścił i wstał na równe nogi.
-Przepraszam, ale nikt nie będzie cię przy mnie obrażał- powiedział i ucałował mnie w czoło następnie przytulając z całej siły.
-Co ty zrobiłeś?- spytał z niedowierzaniem Neymar.
-To co musiałem- odparł ze stoickim spokojem. -Zajmijcie się nim- rzucił i pociągnął mnie za rękę.
-Głupi jesteś, wiesz?- złapałam się za głowę.
-Tak, wiem. Niestety to nie byłoby w moim stylu gdybym nie zareagował- zaśmiał się lekceważąco.
-I ciebie to jeszcze śmieszy?- zapytałam stając w miejscu. Z grobową miną czekałam aż Brazylijczyk wytłumaczy mi to. Ten delikatnie objął moją twarz ciepłymi dłońmi i spojrzał głęboko w oczy.
-Masz rację. Nie ma w tym nic śmiesznego. Zrobiłem to dla ciebie i mimo, ze pewnie będę miał teraz problemy... nie żałuję. Nie pozwoliłbym cię tak nazywać chociaż sam cię tak nazwałem. Zależy mi na tobie i będę cię chronił już zawsze- uśmiechnął się i delikatnie musnął moje spierzchnięte usta.
Po trudnej sytuacji w Ciutat Esportiva udałam się do domu. Wiedziałam, że czeka mnie jeszcze jedno trudne zadanie. Przygotowałam się psychicznie i fizycznie na spotkanie z córką właściciela motelu, w którym spędziliśmy trochę czasu poprzedniego dnia. Więc gdy tylko przekroczyłam próg swego mieszkania zmieniłam strój, zabrałam telefon i portfel po czym wyszłam zostawiając apartament w nienagannym stanie.
Droga do motelu była długa i i powolna. Bezustannie rozmyślałam, co mam powiedzieć uroczej blondynce. Mimo wszystko wolałabym, by był przy mnie Rafinha, lecz wiedziałam też, że nie mogę powiedzieć o tym nikomu. Nikomu.
-Halo! Jest tu kto?- zapytałam wchodząc do opuszczonego budynku. Przez chwilę poczułam się jak w jakimś filmie Disneya.
Ku mojemu zdziwieniu nikt nie odpowiadał na wołanie. Nieco zmartwiona zaczęłam rozglądać się po motelu. Zdawało mi się jakby ktoś cały czas obserwował mnie z ukrycia. To dziwne uczucie czyjegoś spojrzenia na mych plecach przyprawiało mnie o dreszcze. Wiedziałam, że prędzej czy później ten ktoś musi się ujawnić. Odważnie błąkałam się w te i we wte, ale nikt nie reagował. Kątem oka spojrzałam na drzwi wejściowe. Początkowo nie zwróciłam na to swojej uwagi, ale po krótkim przemyśleniu wydało mi się to bardzo dziwne. Ustałam naprzeciwko wejścia i rozejrzałam się dookoła. Ani śladu żywej duszy, ale jednak ktoś musiał tam być. Wrota do motelu były uchylone, a tuż obok nich leżał błyszczący w ostrym słońcu kawałek metalu. Gdy przyjrzałam się dokładniej okazało się, że był to nóż, którym urocza córka właściciela rozcięła mi rękę owiniętą bandażem. Powoli i ostrożnie zbliżyłam się do niego. Rozglądając się ponownie podniosłam ostrze. Ale gdzie była dziewczyna i jej ojciec? tego dowiedziałam się chwilę później. Przyglądając się metalowemu przedmiotowi z uwagą usłyszałam ciche szlochanie. Dźwięk dochodził z zewnątrz i zdawał się być tak blisko. Ostrożnie uchyliłam drzwi ciut szerzej, a moim oczom ukazała się drobna postać kobiety o długich, blond włosach leniwie ocierającej łzy ze swoich policzków.
-Czemu płaczesz?- zapytałam spokojnie. Zdawałam sobie sprawę, że dziewczyna wie o mojej obecności w budynku.
-Ja... Ja przepra... przepraszam. Nie chciałam, żeby to tak wyszło. Czasami po prostu nie panuję nad swoimi emocjami. Dlatego tatuś nie pozwala mi stąd wychodzić- mówiła cała zapłakana. Wiedziałam, ze to nie jej wina. Taka już była jej natura.
-Wiem. Wiem, co czujesz w tej chwili. To nie była twoja wina i nie zamierzam cię z nic winić- uśmiechnęłam się promiennie siadając obok dziewczyny.
-Dziękuję. A dlaczego wróciłaś?- zapytała pełna zdziwienia.
-Nie mogłam tak zostawić osoby, która nie poradziłaby sobie sama. A poza tym martwiłam się, co jesteś w stanie zrobić swojemu ojcu- rzekłam przygryzając dolną wargę.
-Ach... Jego uwolniłam już wczoraj. Uciekł na piechotę. Swoją drogą dziwnie było zobaczyć go biegnącego- zaśmiała się, a ja zawtórowałam jej.
-Opowiesz mi coś o sobie?- spytałam zaciekawiona.
Rozmawiało nam się bardzo miło. Lili wyjawiła mi część tajemnic swojego życia. Nie mogła powiedzieć mi o wszystkim, gdyż wiedziała, że mogłoby jej to zaszkodzić. Ja również opowiedziałam jej nieco o swoim cudownym życiu i futbolu, o którego istnieniu nawet nie wiedziała. Poczułam z nią jakąś dziwną więź i postanowiłam jej pomóc.
-Słuchaj...- przeciągnęłam na co ona zareagowała zwykłym "Mhm". -Bo wiesz... Istnieją takie ośrodki dla ludzi nieradzących sobie z własnymi emocjami. Znajduje się tam mnóstwo ludzi i pomagają sobie nawzajem. Nie jesteś sama z tym problemem. Może chciałabyś zamieszkać w jednym z takich ośrodków? Poznałabyś masę ludzi i byłabyś pod fachową opieką specjalistów. Nie musiałabyś już dłużej tkwić w tym okropnym miejscu całkiem sama- zachęcałam ją uśmiechając się delikatnie.
-Nie wiem... Nie jestem przyzwyczajona do obecności ludzi. Nie znam praktycznie nikogo- załamała się i oparła głowę na rękach.
-Spokojnie. Od tego są takie ośrodki. Pomagają nawiązać kontakt z innymi. A poza tym odwiedzałabym cię przecież- poklepałam ją po plecach w geście wsparcia.
-No... Mogłabym spróbować. Tylko... Gdzie maiłby być ten ośrodek?- zapytała z nadzieją w głosie.
-W Barcelonie. Blisko mnie. Znalazłam jeden taki. Możemy jechać tam i zapisac cię już teraz- uśmiechnęłam się szerko.
-No to chodźmy mnie spakowac!- krzykneła i ruszyła do swojego pokoju.
Strasznie uszczęśliwiła mnie tak dojrzałą decyzją. Wiedziałam, że nie mogę pozostawić jej samej sobie. Z uśmiechem na twarzy powędrowałam za nią i razem spakowałyśmy wszystkie jej rzeczy, co zajęło nam niemało czasu. Następnie wpakowałyśmy wszystkie bagaże do mojego auta i ruszyłyśmy do szpitala dla psychicznie chorych. Nie było mi łatwo oddawać Lili do takiego miejsca, ale wiedziałam, ze to słuszna decyzja i będzie jej tam lepiej. Gdy dojechałyśmy do placówki szpitalnej udałyśmy się do recepcji, by wpisać Costę na listę podopiecznych. Na moją prośbę przyjęta została od razu i pożegnałyśmy się buziakiem w policzek. Poczułam niesamowitą dumę. Pomogłam komuś w trudnej sytuacji i mogłam przypisać to do swoich dobrych czynów. Tak bardzo lubiłam pomagać innym...
Od tych wszystkich wydarzeń minął miesiąc. Lili odwiedzałam kilka razy w tygodniu i po niedługim czasie zaprzyjaźniłyśmy się. Poznałam ją również z Rafą i Neymarem, z którymi spędzałam najwięcej czasu. Sytuacja w klubie wciąż była trudna, ale do wytrzymania. Nawet wrogo nastawiony do mnie Busi w końcu przekonał się do mnie. Najgorzej było z Alvesem i Lucho, którzy wciąż starali się osłabić moją pozycję w klubie. Bezskutecznie jednak. Na szczęście miałam przy sobie Rafę, który zawsze znajdował się blisko mnie. Mimo to wciąż nie byliśmy parą. Znaliśmy się miesiąc i wszystko zapowiadało się doskonale. Pewnego wieczoru doczekałam się tego, czego chciałam.
Wyszłam z domu ubrana w czarną, krótką, obcisłą sukienkę, balerinki. Na usta nałożyłam wyraziście czerwoną szminkę i rozpuściłam włosy. Udałam się nie gdzie indziej jak do domu ukochanego Brazylijczyka. Zaparkowałam samochód w garażu i otworzyłam drzwi willi własnym kompletem kluczy.
-Już jesteś- krzyknął z kuchni. -Wow!- zdziwił się widząc mnie w kobiecej kreacji. -Ślicznie wyglądasz- uśmiechnął się i ucałował mnie w policzek.
-Dziękuję. Ty też wyglądasz niczego sobie- uśmiechnęłam się, a on patrzył na mnie nie mogąc oderwać wzroku. -Więc co dziś jemy?- zapytałam chcąc odwrócić jego uwagę od siebie.
-Kurczaka z warzywami- wtedy udał się do kuchni i zaczął krzątać się po całym mieszkaniu.
Ja siedziałam spokojnie przy stole, na którym ustawione były dwie świece i kieliszki z czerwonym winem. Powoli, łyk po łyku upijałam krwawą ciecz w oczekiwaniu na Brazylijczyka. Wreszcie zasiadł do stołu. Spojrzeliśmy się na siebie wymownie i w ciszy skonsumowaliśmy posiłek, który przygotował Rafael. Wzięliśmy jeszcze łyk wina z mojego czwartego kieliszka, a jego dopiero pierwszego i zaczęliśmy swoje gierki. Spojrzenia przepełnione miłością, aroganckie uśmieszki i stało się. Nim się obejrzeliśmy nasze usta złączyły się w jedno. Namiętne pocałunki, które Rafinha składał raz na moich ustach raz na innych częściach mojego ciała. Czuły dotyk, którym darzyliśmy się wzajemnie. Niedużo było trzeba byśmy znaleźli się w sypialni Alcantary. Rzuciliśmy się razem na łóżko nie przestając składać pocałunków na swoich ciałach. Nagle chłopak przerwał tę cudowną chwilę.
-Zaczekaj. Przez to wszystko zapomniałem o najważniejszej rzeczy, która miała mieć miejsce tego wieczoru- spojrzał na mnie uśmiechnięty od ucha do ucha i oderwał się ode mnie.
Sprawnie przeszukał kieszenie swojej marynarki i znalazł to, czego szukał. W jego ręce znalazł się mały, czerwony przedmiot, który był dla mnie ledwie widoczny w zaciśniętej dłoni piłkarza. W końcu podął mi rękę i podniósł na nogi. Klęknął przede mną i chwycił za rękę.
-El Ambro. Czy wyjdziesz za mnie?
Zamurowało mnie. Kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć. Stałam przed nim jak wryta i nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Pan Alcantara właśnie mi się oświadczył. W mojej głowie pojawiło się tysiąc różnych myśli aż w końcu pod naciskiem spojrzeń Rafinhii i własnego rozsądku odpowiedziałam.
-Tak! Oczywiście, że tak- powiedziałam z uśmiechem jakiego jeszcze nie znałam i entuzjazmem, który rzadko można było napotkać w moim głosie.
Szczęśliwy Brazylijczyk nałożył piękny, srebrny pierścionek na mój palec serdeczny po czym uniósł mnie do góry opuszczając następnie w dół i całując namiętnie.
-Witam pani Alcantaro- uśmiechnął się pod nosem.
-Witam mój przyszły mężu. Więc co? Teraz już Oficjalnie jesteśmy razem...- przerzedziłam jego ciemne włosy dłonią i ponownie wdałam się w kokieteryjne pocałunki.
Noc spędzona z narzeczonym wprawiła mnie w bardzo dobry humor. W ciągu jednego miesiąca rozkochałam w sobie Rafę tak bardzo, że oświadczył mi się. Teraz potrzebne były mi plany na przyszłość. Jeszcze nie myślałam nawet o ślubie, gdyż narzeczeństwem byliśmy dopiero jedną noc. Cudowną noc.
Zbudziły mnie odgłosy dochodzące z dołu. Szybko otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Rafinha wciąż słodko spał przytulony do mnie i pochrapywał od czasu do czasu. Skoro on był przy mnie to kto mógł być na dole? Tego postanowiłam się dowiedzieć. Wydostałam się spod ciepłego ramienia narzeczonego i dałam mu buziaka, by odpłynął całkowicie. Z uśmiechem na twarzy zeszłam po ogromnych schodach w dół i udałam się w stronę salonu skąd dobiegały dźwięki. Gdy byłam już w głównym pokoju poczułam oddech na swoich plecach.
-Kim jesteś i co tu robisz?- zapytał z powagą mężczyzna. Odwróciłam się i spostrzegłam mojego dobrego przyjaciela, a zarazem brata mojego ukochanego, Thiago.
-Thiago... -rzekłam po czym obydwoje zaczęliśmy się śmiać. -Po co ci ten tasak, człowieku?- zapytałam poprzez śmiech i rzuciła się na szyję przyszłego szwagra.
-No... wiesz. Z tobą nigdy nic nie wiadomo- chwycił mnie w pasie i uniósł lekko do góry, by zakręcić się ze mną dookoła.
-No wiem, wiem... -rzekłam, gdy już mnie puścił.
-Co ty tutaj robisz?- spytał nieco zdziwiony.
-No... jak widać jestem w samej bieliźnie i koszuli Rafy, więc...- przeciągnęłam uśmiechając się.
-Aaa. Było mówić to bym się zmył.
-Nie. Nie trzeba. Teraz... teraz gdy pewnie będziemy rodziną możesz robić co chcesz- uśmiechnęłam się i z dumą uniosłam dłoń, na której znajdował się pierścionek zaręczynowy.
-El! W końcu będziemy rodziną!- uniósł mnie ponownie.
-Tak!- krzyknęłam i ucałowałam go w policzek.
-Co tam się dzieje?- usłyszeliśmy głos dobiegający do nas ze schodów.
-Rafa- szybko pobiegłam w jego stronę i przytuliłam go mocno, co on odwzajemnił.
-Bracie! No gratuluję!- wydarł się Thiago i przytulił brata.
Spędziliśmy miły poranek we trójkę. Zjedliśmy śniadanie, pooglądaliśmy trochę telewizji i wreszcie zostaliśmy sam na sam z Rafą. Porozmawialiśmy nieco o swojej przyszłości po czym ukochany zabrał mnie na cały dzień do parku wodnego. Mało to romantyczne, ale zabawne. Spędziliśmy razem cudowny dzień i wreszcie rozeszliśmy się o swoich domów. Bardzo pragnęłam spędzić z nim jeszcze chwilę, ale wiedziałam, że ta chwila trwałaby w nieskończoność. Uroczy Brazylijczyk odwiózł mnie pod hotel i żegnając się soczystym buziakiem odjechał nie pozostawiając po sobie żadnego śladu oprócz pierścionka na moim palcu. Anielsko uśmiechnięta i podekscytowana wędrowałam ku wejściu. Nagle ktoś wybił mnie z rytmu łapiąc za rękę. Spojrzałam z niedowierzaniem na chłopaka stojącego tuż przede mną. Osłupiałam nie mogąc wypowiedzieć ani słowa, ani nawet poruszyć się. Jedynie patrzyłam w ogromne, brązowe, hipnotyzujące oczy wpatrzone w moje.
-El... Tak bardzo mi cię brakowało. Tak bardzo brakowało mi twojego głosu, spojrzenia, uśmiechu, dotyku... Tak bardzo chciałem być przy tobie, mówić do ciebie, patrzeć na ciebie. Teraz pragnę tylko pocałować cię. Czy mogę?- spytał brunet niebezpiecznie zbliżając się do moich ust.
-Nie... Leo to nie jest najlepszy pomysł- odwróciłam głowę na bok. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, kto stoi tuż przede mną. Był to sam Leondre Devries, którego uratowałam przed śmiercią.
------------------------------
Kolejny rozdział!!! Już trzydziesty :*
Z okazji zaokrąglonego numeru rozdziału
chcę wam wszystkim serdecznie
podziękować. Podziękować za to, że jesteście.
Dziękuję <3
Hay you!
OdpowiedzUsuńWłaśnie umarłam! Dzięki Tobie! Leo? TAK, TAK, TAK, TAK I JESZCZE RAZ TAK! Leoś jest najlepszym chłopakiem na świecie! Mam nadzieję, że El zerwie zaręczyny z nieumiempisaćjegoimienia i będzie z Leondre. Byliby cudowna parą i małżeństwem :)
Kocham ten rozdział. Napisany jak zawsze genialnie xx Jakmutambyłonaimię jest nie najlepszych chłopakiem dla El. Co do Lili..Jednak ją lubię. Okazała się miłą osobą, co mnie zaskoczyło. Tak szczerze myślałam, że ją porwie czy coś... Ale nie. POJAWIŁ SIĘ DEVRIES!! Tak!!!!!!!!!!!!!!!! Ogromnie się cieszę i mam nadzieję, że to jego wybierze El xx
Życzę weny i czekam na kolejny rozdział :*
Pozdrawiam i czekam na LeEl (Próbowałam jakoś ciekawie połączyć imiona El i Leo, ale wyszło TO). ♥
Hmm... Leel... Czytając Lil nieźle brzmi 😁 dziękuję bardzo za wszystko i zapraszam cię na ciekawy next już w środę :*
UsuńTo opowiadanie z każdym rozdziałem jest coraz lepsze! Nie wiem jak ty to robisz, ale proszę naucz mnie tego. XD
OdpowiedzUsuńEl jest kochana. Pomogła Lili i naprawdę chwała jej za to bo dziewczyna miała ogromny problem sama z sobą.. Co do pojawienia się Leo.. Czuje komplikacje, zawirowania i wątpliwości. I nie cieszę się z tego wcale bo było już tak fajnie.
Ma być: El + Rafi = WNM i koniec. ❤
Czekam na ciąg dalszy.
Rozdział cudowny, ta końcówka...grrrr...czytam tego bloga od kiedy pojawił się 1 rozdział a już jest 30! Z niecierpliwością czekam na dalszą część ����
OdpowiedzUsuńA czy będzie może ona z Neymarem w przyszłości ??
OdpowiedzUsuńA tego dowiesz się w przyszłości ;-)
UsuńKocham !! <3
OdpowiedzUsuń