sobota, 15 sierpnia 2015

32. Ty też żyj dla mnie



  Po treningu pełnym ciepła i życzliwości jak nigdy dotąd udałam się do samochodu. Tam zaczepił mnie Alves. Sam Daniel Alves we własnej osobie. Początkowo niechętnie zaczęłam rozmowę z nim. Od słowa do słowa w końcu powiedział to, czego oczekiwałam.
   -Przepraszam. Przepraszam za te wszystkie złośliwości z mojej strony. Tak po prostu to wszystko wyglądało, ale gdy powiedziałaś, że zaręczyliście się z Rafą zrozumiałem, że jednak nie jesteś dzi***. Chyba, że jesteś... Wyszłoby na moje- popatrzył na mnie i zaśmiał się. -Żart. To co? Zgoda?- spytał z miną zbitego psa i wyciągnął do mnie rękę.
   -Zastanowię się- rzekłam zdając sobie sprawę, że zachowałam się jak totalna suka. Traktował mnie tak, więc chyba nic w tym nie było złego. Wsiadłam więc do samochodu i machając mu ironicznie odjechałam spod Ciutat Esportiva.
  W domu nie zastałam nikogo. Nawet śladu, że Leo był w mieszkaniu. Nie martwiłam się jednak, gdyż znałam go dobrze i wiedziałam, że nic złego mu się nie dzieje. Przebrałam się więc w luźne ciuchy i zabierając jedynie telefon wyszłam z apartamentu jakby nigdy nic. Szlajałam się chwilę po mieście, by następnie jak zwykle spóźniona móc udać się do domu mojego ukochanego.
   -Hej Rafa- powiedziałam i utuliłam Brazylijczyka.
   -Hej młoda. Co tam? Jak braciszek?- spytał powstrzymując się od śmiechu.
   -Nie wiem, co cię tak śmieszy, ale zostawmy to. Właśnie braciszek nie odbiera telefonów... H*j jeb***- niemalże wykrzyczałam pełna złości.
   -Spokojnie... Najpierw, czy napijesz się czegoś?- spojrzałam na niego, co miało znaczyć "Tak, czegoś mocnego" po czym spoczęłam na wygodnej, białej kanapie.
  Po kilku minutach Rafinha wrócił z Whisky. Dumny z siebie usiadł tuż obok mnie wpatrując się w butelkę z trunkiem z takim podekscytowaniem, że zaczęłam się o niego martwić.
   -Kotku... Wszystko w porządku?- spytałam poirytowana.
   -Tak. A czemu miałoby być nie w porządku?
   -No... Wpatrujesz się w tę butelkę jak w obrazek. O co chodzi?
   -Nic. Po prostu... Nie wiedziałem, że mam coś takiego. Myślałem, że Neymar wszystko wychlał- podrapał się po głowie po czym otworzył butelkę. -Trzymaj, słońce- podał mi małą szklankę z jasnobrązową cieczą i kostkami lodu. -Tylko pamiętaj, nie na raz, bo... Bo się zdziwisz- skrzywił się i spojrzał na mnie jakoś dziwnie podekscytowany.
   -Wiesz... Ja chyba zrezygnuję. Nie wiem, czego ty tam dolałeś. I jeszcze ten dziwny uśmieszek na twojej twarzy...- odstawiłam szklankę na stolik.
   -Nie no, pij!- krzyknął i uchachany ponownie podał mi szklane naczynie. 
   -Jesteś pewien?- spytałam dla pewności.
   -Ta... Tak- wyjąkał przez łzy powstrzymywanego śmiechu.
   -Rafa. Co brałeś?- po raz kolejny odstawiłam Whisky.
   -Nic! Pij- jeszcze raz dał mi do ręki trunek i wybuchł śmiechem.
   -Nie ma tego złego... Jak coś mi się stanie, to tylko i wyłącznie twoja wina- uśmiechnęłam się z przekąsem i na raz połknęłam ciecz w odcieniu spiżu. -Rafa... Z tym jest wszystko ok- rzekłam zdziwiona patrząc raz na szklankę raz na piłkarza.
   -Ja... Ja... Wiem- zdołał wydusić. 
   -To o co chodzi?- spytałam płaczącego ze śmiechu chłopaka, który po chwili leżał na moich kolanach.
   -O nic...
   -Dobra. To się robi dziwne. Zazwyczaj to mi tak odwala- uśmiechnęłam się na swoje słowa.
   -Rafa! Rafa! Rafa! Co to... Co to było?!- usłyszałam człapiącego się po schodach Thiago. 
   -Ja- odrzekł bezsensownie. 
   -Thiago. Co wy braliście?- zapytałam głaszcząc Rafinhę po włosach.
   -Nie wiem! Jego się pytaj- oznajmił Hiszpan, a po chwili usłyszałam jak spada. -Nic mi ne jest! Wszystko gra. Będę za pięć minut!- wydarł się z piwnicy i roześmiał się na dobre.
   -Rafa, co to było?- spytałam po raz ostatni z zarysowanym uśmieszkiem na twarzy.
   -Nie wiem. Znalazłem to w piwnicy przy trunkach. Jedno jest pewne. Wyjeb*** w kosmos!- krzyknął i spadł na ziemię.
   -Thiago, idę po ciebie!
   -Nie! Nie wchodź tu. Tu są wampiry. Wampiry straszone przez duchy, które chcą zemścić się na syrenach!- krzyknął z przerażeniem.
   -Co ty wygadujesz?- spytałam i zeszłam na dół po długich schodach. 
   -El! Stój!- rozkazał i zatrzymałam się. Po chwili prosto na mnie pofrunęła chmara czarnych, latających ssaków.
   -Nietoperze! Fuj!- wydarłam się i skuliłam. -Skąd tu się do cholery wzięły nietoperze?
   -No... Rafa chciał kiedyś hodować, ale później bał się je schwytać i... I tak wyszło- zaśmiał się. 
   -Aha... Fajnie- stwierdziłam beznamiętnie. -Gdzie to jest?- spytałam stanowczo.
   -Ale co?
   -Nieważne...- machnęłam ręką i zabrałam się za poszukiwania czegoś, co zdawałoby się być podejrzane. 
  Dłuższą chwile trwały moje poszukiwania tajemniczego narkotyku, który wprawił moich ukochanych piłkarzy w cudowny nastrój.Po chwili znalazłam paczkę papierosach schowaną gdzieś między winami. Otworzyłam ją z nadzieją, że znajdę tam to, czego szukałam. Tak też się stało. W paczce znajdował się ostatni skręt. Nie wiem skąd je wzięli, ale jedno było pewne, nieźle działa. Zrezygnowana wzięłam papierosa do ręki i rozmyślałam, co z nim zrobić. Najlepszym jednak pomysłem, który wtedy przyszedł mi do głowy było spalenie go. Pożyczyłam więc zapalniczkę od Hiszpana siedzącego niedaleko i zaciągnęłam się blantem.
  Świadomość odzyskałam dopiero nad ranem, gdy obudziło mnie głośne chrapanie Rafy. Wszyscy znajdowaliśmy się w sypialni Brazylijczyka, gdzie zawsze panował chaos i nieporządek, ale nigdy aż tak bardzo. Lampa leżała na podłodze w częściach, kredens rozkręcony walał się po łazience, Thiago zawinięty w zasłony, łóżko stojące na środku pokoju... Coś było nie halo z tymi szlugami.Powoli, bez paniki dźwignęła się na rekach do pozycji siedzącej i szybko złapałam się za głowę. Potworny ból głowy nie pozwalał mi normalnie myśleć, ani nic powiedzieć. Zwinęłam się w kulkę i ponownie opadłam na podłogę. Zdążyłam jedynie spojrzeć w stronę Thiago, który powoli zaczynał się budzić i odleciałam gdzieś w krainę snów.
   -El! El obudź się- usłyszałam po kilku godzinach od pierwszego przebudzenia. Niechętnie otworzyłam oczy i ujrzałam nad sobą zaspanego Rafę. Przetarł oczy i ucałował mnie w polik po czym wstał na równe nogi i pociągnął mnie za sobą.
   -Masz coś na ból głowy?- spytałam wtulając się w niego i mrużąc oczy.
   -Mam. Zaraz ci przyniosę- rzekł i ucałował mnie w głowę.
   -Tylko się pośpiesz- rozkazałam widząc z jaką szybkością wędruje na dół.
  Po chwili wrócił z białą tabletką w ręku i szklanką wody. Pośpiesznie połknęłam połknęłam środek przeciwbólowy Następnie wszyscy razem zeszliśmy na dół i zjedliśmy pożywne śniadanie. Przez całe pół godziny nikt nie wydusił z siebie ani słowa. Podejrzewam, że głowy chłopaków również pękały.
   -Rafa... Masz zapasowy strój treningowy? Spytałam bez sił.
   -Gdzieś tam mam...- stwierdził ospale i powędrował na górę.
   -Pamiętasz coś z wczoraj?- zapytał Thiago wgapiony w szklankę kawy.
   -Nie, a co?- spytałam niepokojąc się o tę powagę w jego głosie.
   -Nic, nie ważne- odpowiedział chcąc odpuścić temat.
   -Thiago, spójrz na mnie- rozkazałam i tak też zrobił. Jego wzrok był taki nieobecny... -Wszystko w porządku?
   -Tak To znaczy nie, ale udajmy, że tak- przejął się i szybko odwrócił głowę w drugą stronę.
   -Zaczynam się bać... Powiesz o co chodzi?
   -Oj o nic. Zostawmy to w spokoju- spojrzał na mnie kątem oka.
   -Dlaczego? Czy coś zrobiłam? Ty pamiętasz coś? Mów i to teraz- zagroziłam chłopakowi.
   -Pamiętam tylko tę jedną akcję... Nie zbyt dobrze, ale pamiętam. Z resztą to chyba bez znaczenia.
   -Thiago mów!- krzyknęłam groźnie.
   -Bo ty... Ja... Nie mogę. Przepraszam- otarł mokre z nerwów czoło i wstał z kolorowego krzesła.
   -Znalazłem!- krzyknął Rafa i pojawił się na schodach. Obydwoje spojrzeliśmy się na niego z minami typu "Ku***, co ty tu robisz?" -Co wy macie takie miny? Coś nie tak?- zapytał pesząc się nieco.
   -Nie ważne. Dziękuję ci kotku- podziękowałam mu całusem w policzek. Zabrałam strój i powędrowałam do łazienki.
   -Thiago, co się tu stało?- spytał brata.
   -Nic... Nie martw się. Ja już uciekam, bo jestem umówiony- dopił pośpiesznie kawę, zabrał kluczyki i ruszył do wyjścia.
   -Nie tak prędko. Pogadamy jak wrócisz- powiedział z groźną miną i spojrzał na brata oblizując się przy tym.
   -Dobra. Nie ma o czym, ale co ja się będę z tobą spierał...- rzucił od niechcenia i trzasnął drzwiami.
   -El, gotowa?- zapytał i zebrał się do wyjścia.
   -Tak, możemy jechać- jeszcze raz ucałowałam ukochanego i wyruszyłam do swojego auta.
  Trening przebiegł zaskakująco miło. Nawet Alves, którego poprzedniego dnia potraktowałam jak zimna suka stał się raptem potulny jak baranek. Lucho o dziwo znów znajdował się w dobrym humorze, a Unzue wrócił ze zwolnienia lekarskiego po tym, jak doznał złamania kości nosowej... To, że miałam krzepę w ręko nie było już moją winą, a winą genów.
   -El, zapraszam do mnie- rzekł oschle Luis Enrique tuż po treningu.
   -Dlaczego?- zapytałam zdziwiona i nieco zrezygnowana.
   -Bo musimy porozmawiać.
   -Ok.
  Po kilku minutach błądzenia po korytarzach Ciutat Esportiva wreszcie dotarliśmy do gabinetu, który był przeznaczony do użytku przez klub. Wtedy zadzwonił mój telefon.
   -Musze odebrać. To Rafa- rzekłam odbierając telefon. -O co chodzi kocie?- zapytałam uśmiechając się przy tym.
   -Słuchaj, nie czekam na ciebie, bo muszę porozmawiać z Thiago. Będę w domu jakbyś coś chciała wpadaj, ok?
   -Jasne. Teraz muszę kończyć. Pa słońce- ponownie się uśmiechnęłam i cmoknęłam do słuchawki.
   -Pa- odrzekł jakby było mu wszystko jedno.
   -Dobrze El. Ściągnąłem cię tu, bo...- oczywiście nie dałam mu skończyć.
   -Tylko szybko proszę, bo muszę jeszcze znaleźć brata.
   -Ok. Teraz mnie posłuchaj. Nie pytałaś mnie nawet o zgodę na umawianie się z chłopakami z klubu. Co jeśli przez te twoje miłości popsuje się atmosfera? Co jeśli...- jeszcze raz przerwałam mu.
   -Ale jak to? Moje życie, moja sprawa. Atmosfera w klubie to jedno, relacje poza klubem to c innego. Jak ktoś nie potrafi oddzielić życia prywatnego od życia w drużynie, co dla nie jest bzdetą, ale tak każdy sądzi, jest nie profesjonalny...- skrzywiłam się.
   -Tak, ale właśnie o to chodzi. Nie chcę, żeby istniało życie prywatne i życie w klubie. Chcę was zjednoczyć. Macie się przyjaźnić i dużo o sobie wiedzieć.
    -Też tak nie chcę, ale czytałam dużo książek poświęconych żuciu sportowców i każdy radzi, żeby jednak oddzielać je od siebie.
   -No więc chciałbym cię prosić, byś teraz już utrzymywała przyjacielskie relacje z Rafą. A jeżeli będziecie mieli zamiar się rozstać to bardzo proszę z rozsądkiem. Nie chcę niepotrzebnych kłótni. A jak na prawdę będziecie chcieli się rozstać to proszę też byś nie związywała się z nikim innym z klubu- zakończył z powagą.
   -Nie zamierzam rozstawać  się z Rafą, ani przelewać kłótni ze związku do drużyny. Możesz być spokojny o MNIE i moje MIŁOSTKI- rzekłam pewnie i wyszłam z gabinetu z uśmiechem na twarzy.
  Po 'rozmowie' z Lucho pojechałam prosto do domu. Chciałam sprawdzić, czy Leo tam był i czy wciąż tam jest. Nie martwiłam się o niego, ale chciałam go znaleźć. Był dla mnie ważny i zdecydowanie wolałam go mieć przy sobie. Niestety nie zastałam go w moim mieszkaniu, lecz Teo, który chciał za wszelką cenę naprawić nasze relacje poinformował mnie, że był i zabrał swoje rzeczy oraz zostawił dla mnie list na recepcji. W myślach przeczytałam jego treść:
"Droga El. Chciałbym powiedzieć ci jedną rzecz. Ważną rzecz. Mianowicie... Kocham cię. Kocham cię nad życie i nigdy nie przestałem. Nawet gdy byłem z Emily, gdy ją całowałem, przytulałem myślałem, że to ty. Że to ty co dzień rano budziłaś mnie i że to ty kładłaś się ze mną do łóżka. Przyjechałem do Barcelony tylko po to, by związać się z tobą ponownie. By żyć z tobą w miłości, ale znalazłaś już swojego wybranka serca. Życzę ci byś znalazła w życiu szczęście i miała udany ślub z Rafinhą. Ja muszę odejść. Muszę opuścić ten świat, byś ty nie musiała się już o mnie martwić. Moje życie bez ciebie nie ma już sensu. Nie możemy być razem, więc ja nie mogę być na tym świecie. Żegnaj najdroższa. "
Kochany Leondre, którego chyba nigdy nie zapomnisz.
  Leo chciał ze sobą skończyć i to przeze mnie. Moje serce ponownie zaczęło mocniej bić przez Leondre. Stałam nieco osłupiała i myślałam, co teraz zrobić. Przecież był dla mnie ważny i nie mogłam tak po prostu dać mu się zabić.  Zdenerwował mnie tą całą sytuacją i nie ukrywałam tego. 
   -Teo, daj mi swój komputer- powiedziałam wściekle do młodego Hiszpana.
   -Dobra... Masz- rzekł i wskazał na swojego laptopa.
  Ponownie przydały się moje umiejętności hakerskie. Włamując się do bazy policyjnej wiele ryzykowałam, ale nic nie było dla mnie ważniejsze od życia przyjaciela. Szybko zlokalizowałam miejsce, w którym znajdował się telefon Leosia i nie myśląc wile ruszyłam w drogę. W szaloną drogę. 

*Tymczasem w domu Rafinhii*
   -Dobra brat. Mów o co chodziło rano- rzekł zdenerwowany Rafinha.
   -Nic. Przecież mówiłem- wykręcał się Thiago.
   -Nie ściemniaj. Przecież widziałem, że coś się stało...
   -Po prostu rozmawialiśmy i powiedziałem coś, czego nie powinienem. 
   -Co takiego? Chcę wiedzieć, rozumiesz?- zagroził i zbliżył się niebezpiecznie do brata.
   -Że wiem, co działo się w nocy- stwierdził drapiąc się po głowie.
   -Więc, co się wydarzyło?
   -No nie ważne. Powiedziałem El jedynie, że wiem i tak wyszło, że się nieco przestraszyła...
   -Więc powiedz mi, co się wydarzyło? Coś złego?- zapytał zdezorientowany.
   -Nie... To znaczy tak, ale nie. Nie mogę powiedzieć- spokojnie odwrócił głowę w przeciwną stronę.
   -Słuchaj!- krzyknął Rafinha i złapał brata za koszulkę przyciągając bliżej siebie. -Jeżeli to dotyczy El to chcę to wiedzieć, rozumiesz?- wypowiedział te słowa z niewyobrażalną złością w spojrzeniu. Thiago był jego bratem, a mimo to i tak był gotowy uderzyć go za tę informację.
   -Spokojnie... El... My... To znaczy...- nie mógł wydusić z siebie ani słowa.
   -No dalej. Może powiesz braciszkowi co zrobiła jego narzeczona?- rzekł wściekle.
   -My całowaliśmy się. Właściwie to doszłoby do czegoś więcej, gdyby nie to, że wparowałeś do sypialni... Rafa ja wcale tego nie chciałem, ale tak wyszło. Przepraszam za to, co zrobiłem pod wpływem...
   -Ty sukins***! Jak mogłeś chcieć namówić do tego moją dziewczynę?! Jesteś świnią! Świnią i tyle!- wrzeszczał i rzucił się na brata z pięściami. Wyprowadzał cios za ciosem i wcale nie zamierzał przestawać. Thiago zalał się krwią i po niedługim czasie opadł na ziemię. Młodszy brat nawet wtedy nie zamierzał odpuszczać i stał pastwiąc się nad nim i kopiąc gdzie się dało. Nie zauważył nawet, gdy członek jego rodziny stracił przytomność. Wciąż bił go bez opamiętania. Thiago uratował mój telefon. Rafa od razu przestał wymierzać uderzenia Hiszpanowi i spojrzał w telefon, by następnie odebrać połączenie.
   -Tak skarbie- rzekł zdyszany.
   -Rafa, co ty robiłeś?- spytałam słysząc jego przyspieszony oddech.
   -Biegałem. Wiesz... O kondycję trzeba dbać- stwierdził z przekąsem.
   -To dobrze. Ja właśnie... Ja właśnie jadę na most. Most Pont de Can Peixauet... Leo chce się zabić. Powiedz mi, co mam robić?
   -Co?! Dobra. Już tam jadę. Spróbuj... Spróbuj go od odwieść od tego pomysłu, ok? Tylko nie panikuj- tymczasem to on spanikował...
   -Rafa... Dziękuję ci. Będę na ciebie czekała. Na prawdę nie wiem, co mam robić- mówiłam nieco chaotycznie.
   -Dobrze. Jedź i nie zatrzymuj się. Musisz zdążyć. Już jadę. Do zobaczenia. Pa- rozłączył się i wybiegł z domu pozostawiając brata nieprzytomnego.

*El*

   -Co ja mam ku*** robić?- pytałam sama siebie.
  Ręce trzęsły mi się z zakłopotania, a mózg wyobrażał sobie scenki, w których Leo skacze z mostu na moich oczach. O dziwo nie bałam się jakoś specjalnie, ale i tak strach jak na mnie był duży. Śpieszyła się jak wariatka, by tylko sceny z mojej głowy się nie spełniły. Gdy byłam niedaleko miejsca, w którym znajdował się Leondre, zauważyłam radiowóz podążający za mną.
   -Damn!- krzyknęłam.
  Nie miałam zamiaru zatrzymywać się. Pognałam przed siebie wyścigowym Gallardo i po niecałych trzech minutach znajdowałam się już na moście. Nie zwalniając rozglądałam się w te i we wte,by w końcu dostrzec przyjaciela. Gwałtownie zahamowałam i wybiegłam z samochodu. 
   -Leo!- krzyknęłam biegnąc w jego stronę.
   -Nie podchodź, bo skoczę!- ustał na barierkę i spojrzał w dół.
   -Nie zrobisz tego!
   -Dlaczego nie? Moje życie nie ma już sensu!- odrzekł spanikowany.

   -Ma sens. Przecież jestem. Żyję. Ty też żyj dla mnie!

   -Ja... Nie mogę, El. Zbyt mocno cię kocham, by patrzeć, jak całuje cię inny facet. Nie mogę!- krzyknął i wychylił się mocniej, ale jednak zawahał się.
   -Chłopcze zejdź z tej barierki. Jeszcze tyle życia przed tobą!- usłyszałam męski głos za sobą.
   -Odsuńcie się, bo skocze!- zagroził spoglądając w stronę policjantów. 
   -Zostańcie tam- rozkazałam umundurowanym.
   -Państwo się znacie?- spytał pan władza.
   -Tak. Proszę tu lepiej nie podchodzić- powiedziałam z lekką groźbą w głosie. 
   -Dobrze...
   -Leo błagam cię. Zejdź stamtąd i porozmawiajmy normalnie. Nie musisz tego robić. Przecież masz dla kogo żyć. Masz mamę, masz tatę, Tilly, Joey'a, Charliego, Amy, a przede wszystkim Bambinos, a w tym mnie.
   -Nie... Nie mam ciebie. On mi cię ukradł! Ukradł mi cię! Nienawidzę go!- krzyknął a z jego oka poleciała łza, która spadła kilkanaście metrów w dół, prosto do rzeki. 
   -Leo zejdź!!!- wrzasnęłam.
   -Leo nie wygłupiaj się. Przecież wcale nie zabrałem ci jej na zawsze!- krzyknął Rafael, który po chwili dopadł do mnie i przytulił mnie mocno. 
   -Co ty tu robisz?! No tak... Idealna para musi się wspierać. My tez byli byśmy tacy. Ale nie... Złodziej musiał cie ukraść!
   -Nikogo nie ukradłem! Kocham ją tak samo jak ty. Przecież ona jest, żyje, więc nie powinieneś z nią być. Jednak jesteś debilem!
  Spod powieki Leondre kapnęła kolejna łza, a razem z nią napięły się mięśnie Leo. Wybił się do przodu, a mi przeleciały przed oczyma wszystkie ważne chwile z życia. Nie zastanawiając się podbiegłam do barierki i chwyciłam przyjaciela za rękę. Niedługo potem złączeni za ręce spadaliśmy w dół prosto do wody. Jedno spojrzenie w stronę tak bliskiej mi osoby wystarczyło, bym wiedziała, co robić. 






  

3 komentarze:

  1. Kocham ten rozdział. Ta końcówka...to są chyba żarty...
    Czekam na następny z niecierpliwością!!! *.*

    OdpowiedzUsuń
  2. Oni nie umrą, prawda?
    Przeżyją będą razem. Szczęśliwi. Rafa jest idiotą.. Po co on tam przyjechał??? Rozdział jak zawsze jest genialny. Po prostu cudowny. Leoś jest najlepszy na świecie w każdy to wie. Szkoda, że chciał się zabić. Ale przeżyję c' nie? Jeśli ty go umartwisz ja umartwię Ciebie! Obiecuję <3 Thiago.. On.. Nie jest taki zły. Na pewno lubię go bardziej niż Rafe. :) Ale i tak nikt nie przebije Leosia. Leoś... płacze? Nie, nie i jeszcze raz NIE. On musi być happy człowiek, by wszyscy inni też byli happy. Wierzę, że ich uratujesz. Podsumowując rozdział : Jest cudowny. Poważnie. Ta końcówka... Bożeeee. Jest chyba jednym z moich ulubionych xx
    Życzę weny i czekam na następny z niecierpliwością! <3 xx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha jak nie piszę, że to koniec bloga to chyba logiczne, że ich nie uśmiercę... Uwielbiam <3 Dziękuję :*

      Usuń