niedziela, 23 sierpnia 2015

34.Nie ma takiej opcji



  Dziwne drgnięcie w okolicach serca zachęciło mnie do wymalowania sobie uśmiechu na twarzy. Poczułam dziwny ucisk w brzuchu, ale mimo to wciąż tryskałam radością. Z rozpostartymi szeroko ramionami udawałam zachwyconą, mimo, iż taka nie byłam, lecz fałszywość można było przypisać mi jako cechę charakteru.
   -Charlie!- krzyknęłam radośnie, ale z wyczuwalną nutą sarkazmu.
   -El, jak dobrze cię widzieć- rzekł rudy blondyn i rzucił mi się na szyję.
   -Co ty tu robisz?- zapytałam chcąc uzyskać odpowiedź na to nurtujące mnie od kilku sekund pytanie. Wciąż starając się wymusić wrażenie szczęśliwej tkwiłam w silnym uścisku przyjaciela. Byłego przyjaciela. Nie rozmawialiśmy przez ostatni miesiąc w ogóle, a tu nagle zjawia się jaśnie pan i psuje mi plany.
   -Przyjechałem na małe wakacje. Wiesz, Leo w tym szpitalu, trasa odwołana, a ja od kilku tygodni wciąż siedzę w papierach. Trzeba się nieco zrelaksować- podrapał się po głowie uwalniając znudzoną mnie ze swoich rąk.
   -Tak, wiem. Barcelona to idealne miejsce na wypoczynek, uwierz. Ale zabawa jest fajniejsza- sztucznie uśmiechnięta popatrzyłam w głębokie, błękitne oczy, by dowiedzieć się prawdy. Prawdy o przyjeździe Charlsa.
   -Więc...- wyrwał się po chwili ciszy.
   -Więc... Może wejdziesz na kawę?- spytałam z naturalną niechęcią wynikającą z rozmowy z kimś, o kim tak na prawdę próbowałam zapomnieć od dłuższego czasu.
   -Z miłą chęcią- odrzekł z niebywale durnym uśmiechem przylepionym do twarzy przez całą drogę do mieszkania.
  Weszliśmy razem do mojego dosyć ponurego, białego, nudnego apartamentu po czym rzuciłam torebkę oraz bluzę pod wieszak i powędrowałam do kuchni, lecz zatrzymałam się przed wejściem.
   -A tobie gorzej?- spytałam widząc rudego blondyna stojącego na środku korytarza wpatrującego się w jasne ściany otaczające go ze wszystkich stron.
   -Ile... Ile to coś ma metrów?- wyjąkał zafascynowany.
   -240... Przestraszony?- zaśmiałam się i ruszyłam w stronę czajnika elektrycznego.
  Nie było go przez dłuższą chwilę podczas której zdążyłam wsypać kawę do szklanek i przemyślałam jedną istotną kwestię. Mianowicie, doszłam do wniosku, że to Leondre musiał ściągnąć Charliego do Barcelony. Miał w tym interes, tylko jaki? Miałam nadzieję dowiedzieć się tego w najbliższych dniach.
   -No więc opowiadaj, jak tam kariera, fanki, życie... Jakieś nowe sukcesy na koncie? Może masz jakieś ciekawe informacje dla przyjaciółki? Co tam u mamy? Jak z nową płytą?- wypytywałam kolejno.
  Nasza rozmowa i tak kompletnie się nie kleiła. Być może spowodowane to było długą rozłąką, ale możliwe było też, że po prostu żadne z nas nie chciało z drugim rozmawiać. Po kilku dziesięciu minutach, które dłużyły się niemiłosiernie byłam już pewna, że Charlie również nie jest zachwycony naszym spotkaniem. Jak najszybciej chciałam więc zakończyć odwiedziny i najchętniej wykopałabym go z mojego mieszkania. Ostatnimi czasy jakoś każda myśl o rodzinie drażniła mnie gorzej niż Unzue. Może był to syndrom porzucenia, który przeżywałam już raz po zerwaniu kontaktów z dawną, dawną rodziną z Polski. Miałam to do siebie, że nie lubiłam przeszłości. Wspomnienia, które w jakikolwiek sposób zamieniały się w sny natychmiast wymazywałam z pamięci. Tak więc Charliego też chciałam z niej wymazać.
   -Wiesz… Ja chyba powinienem już lecieć- rzekł zakłopotany Charlie po chwili głuchej, niepokojącej ciszy.
   -To chyba dobry pomysł. Jutro mamy mecz, a ja jestem po naprawdę ciężkim dniu. Muszę się położyć. Życzę miłego pobytu w Barcelonie- znowu byłam zmuszona do sztucznego uśmiechu. –I żeby cię byk pokąsał- dodałam pod nosem.
   -Dziękuję. Trzymaj się El. Spotkamy się jeszcze, bo jak nie tu, to u Leo- zaśmiał się bezradnie.
   -No tak… Leo. Tak więc dzięki, że wpadłeś. Miło było. Naprawdę po tak długim czasie dobrze cię wreszcie zobaczyć- zamknęłam nas w silnym uścisku. –Teraz naprawdę muszę się położyć. Mecz sam się nie zagra- wydusiłam z wnętrza jakiś dziwny, żabi rechot.
   -Pa El. Pamiętaj, że cię kochamy. Wszyscy- skinął głową na pożegnanie i wyszedł pozostawiając po sobie jedynie rozdrażnienie w moim sercu.
  Nigdy nie spodziewałabym się, że to właśnie Charlie odwiedzi mnie tamtej nocy. Niestety był to właśnie on. Ten który stał się dla mnie na wpół obcy. Ten, który przyjechał pod wysłannictwem mamy. Zapewne mamy. Pewnie martwi się o mnie, ale nie chce tego powiedzieć. Bo i tak jak zawsze JA jestem tą najważniejszą. Nieustannie wychodziło na to samo. Czy to w szkole, czy w rodzinie, czy nawet w drużynie. Wiecznie wszystko kręciło się wokół mnie i miałam tego już serdecznie dosyć. No ale… Co ja sama mogłam z tym zrobić? W każdej chwili przecież mogłam wyjechać, ponownie zostawić całe życie za sobą, tak jak to zrobiłam wyprowadzając się z Polski i zaszyć się gdzieś na małej wyspie, by nikt już nigdy mnie nie znalazł i bym nie musiała użerać się z natrętnymi facetami. Ale z drugiej strony trafiłam wreszcie do swojego miejsca na Ziemi, o którym kiedyś mogłam tylko pomarzyć. W czasie, gdy właśnie przechodziłam przez bunt młodzieńczy i zmagałam się z gimnazjum, które jak powiadają zmienia ludzi, ubzdurałam sobie, że będę grała w Barcelonie, że będę wiodła tam wspaniałe życie, że poznam wreszcie Neymara, Messiego, czy Iniestę. Że stanę się tak sławna, jak David Beckham. Mówili mi, że moje marzenia są kompletnie nierealne, żebym zajęła się życiem i skupiła się na nauce. Niektórzy z nich mieli rację. Skupiłam się na nauce. Na nauce języków dzięki czemu wyjechałam do Anglii ze wspaniałą znajomością tamtejszego języka, opowiadałam o sobie po katalońsku, rozmawiam ze wszystkimi używając hiszpańskiego oraz portugalskiego, a w zapasie mam jeszcze piękne języki jakimi są: francuski, włoski, czy arabski. Teraz jestem tu, gdzie jestem i to się właśnie liczy.

  Około siódmej nad ranem niechętnie podniosłam się z łóżka. Od paru dni marzyłam jedynie, by porządnie się wyspać. Niestety uniemożliwiały mi to ciągłe i narastające problemy życia, jak mogło się wydawać, codziennego. Starannie zaścieliłam swoje łóżko, następnie wzięłam zimny prysznic na rozbudzenie myślenia i przebrałam się w mało kobiecy, ale wygodny strój treningowy. Zjadłam owsiankę i zabierając jedynie telefon, którym żyłam jak powietrzem, ruszyłam w drogę do Ciutat Esportiva. Po drodze non stop podejmowałam próbę skontaktowania się z Rafinhą. Przez jego głupotę byłam zmuszona przemieszczać się autem pożyczonym od byłego przyjaciela, którego nie miałam najmniejszej ochoty prosić o cokolwiek. W ciągłym zamyśleniu, co mogło stać się z Rafą i dlaczego pobił się ze starszym bratem, do którego swojej ogromnej miłości nigdy  nie ukrywał, weszłam do kawiarenki, w której czekali już niemal wszyscy piłkarze Dumy Katalonii oraz sztab szkoleniowy. Spojrzenia od razu skierowane zostały na mnie, co nie sprawiło mi większego dyskomfortu. Z uśmiechem wymalowanym na twarzy skierowałam się do stolika, przy którym siedziała zgraja południowo-amerykańskich wymiataczy.
   -Hej- przybiłam piątkę każdemu z nich. –Widzieliście gdzieś może Rafę? Albo kontaktowaliście się z nim od wczoraj?- spytałam zachowując nieprzeciętny uśmiech i fason.
   -Nie. No właśnie dziwne, że pan „idealny” spóźnia się na spotkanie. Aż cud, że nie zadzwonił nawet, żeby się podlizać trenerowi- zaśmiał się lekceważąco Douglas, który zdawał mi się być bardzo życzliwy w stosunku do Rafy jak i do mnie.
   -Ale o co chodzi? Bo chyba nie zrozumiałam- rzekłam z przekonaniem, że któryś z nich wytłumaczy mi, co miały znaczyć te słowa.
   -O wilku mowa! Sama go zapytaj- uśmiechnął się Alves i wskazał ręką na Alcantarę stojącego w przejściu.
   -Rafa!- krzyknęłam i pokazałam na wolny stolik obok bandy facetów z Ameryki Łacińskiej. –Mógłbyś mi wreszcie wytłumaczyć, co zrobiłeś z moim samochodem?- pytałam tak spokojnie jak nigdy dotąd, gdy chodziło o mój samochód.
   -Jaa… Zatarłem silnik. To nic wielkiego. Jutro będzie gotowy- stwierdził beznamiętnie i cmoknął mnie w policzek. –Chyba wytrzymasz jeden dzień bez samochodu, co? O co ja się w ogóle pytam. Dla mnie zrobisz wszystko- uśmiechnął się tak pięknie, że cudem powstrzymałam się od wybuchnięcia śmiechem, co było dla mnie normalne w obliczu romantyzmu, bądź kokieteryjnego zachowania.
   -Nie bądź taki pewny- delikatnie szturchnęłam narzeczonego w ramię i instynktownie uniosłam kącik ust ku górze, na co piłkarze siedzący obok nas zareagowali stylowym „uuu”.
   -Przymknijcie się, ok?- wystrzelił Rafa. –El… Też cię kocham- zaśmiał się ukazując perfekcyjnie białe ząbki i objął mnie ramieniem. –Po treningu musimy porozmawiać. Muszę ci wytłumaczyć kilka ważnych spraw- spoważniał momentalnie.
   -Ok. Musisz i to koniecznie. Najlepiej byłoby porozmawiać w obecności Thiago…- westchnęłam ciężko.
   -A co? Boisz się czegoś, młoda?- zagabnął Dani.
   -Nie twoja sprawa, matole- burknęłam nawet nie spoglądając w jego stronę.
   -To nie jest najlepszy pomysł. Lepiej porozmawiać w cztery oczy. Tylko ty i ja, i zero wścibskich przyjaciół- wzburzył się nieco Rafinha. –Chodźmy już na boisko. Nie chce mi się z nimi siedzieć- skwasił minę jak gdyby był jeszcze dzieckiem.
   -Jak chcesz to idź. Ja zostaję. Tylko się nie przetrenuj KOCHANIE- podkreśliłam ostatnie słowo chcąc wzbudzić w nim jeszcze większą złość. Tak, byłam na niego zła głównie za mój samochód, który był moim oczkiem w głowie tak jak telefon, i którego pilnowałam jak oka w głowie.
   -Dobra, jak chcesz. Sama to zaczynasz- uniósł ręce w geście kapitulacji i spokojnie wyszedł z pomieszczenia.
   -Nie układa wam się zbytnio, no nie?- zapytał Douglas z przekonaniem, ze odpowiem „Tak i to bardzo”. Niestety jak to zawsze ja… Mówię prawdę, a prawdą było, że to tylko jednorazowa sytuacja.
   -Nie. To tylko drobna wymiana zdań. Nawet nie to, bo to było raptem kilka słów. Układa nam się wspaniale tylko jak zwykle w moim życiu pojawia się mnóstwo problemów. Problemów, w które ktoś zawsze musi się wmieszać- opowiadałam ze znudzeniem. Przecież między mną i Rafą wszystko było jasne, a chłopcy musieli to widzieć na treningach, a nawet poza nimi.
   -Jesteś pewna? Bo jak nie, to przecież możemy ci pomóc w rozwiązaniu tej sprawy- napiął mięśnie przezabawny Alves i kazał nam ich dotykać. Oczywiście wszyscy śmialiśmy się jedynie. Takiego dowcipnisia to chyba jeszcze nigdy nie spotkałam. To zabawne, że jeszcze niedawno mój „man” pobił go z powodu zlekceważenia mnie.
   -No a Ney…- nie zdążyłam dokończyć bo spotkał mnie ten wiercący dziurę w głowie wzrok przerażonego Brazylijczyka gotowego d rzucenia się na ciebie w każdym momencie. –Co tam u Daviego? Dawno u ciebie nie był- wybrnęłam jakoś z sytuacji, w której normalnie wygadałabym się na bank. Ale… Przyjaciołom się przecież tego nie robi.
   -A… Dobrze- podrapał się po głowie. –Będzie w tym tygodniu. Może wpadlibyście wszyscy na partyjkę pokera, w piątek?- spytał uśmiechając się pod nosem i jednocześnie patrząc na mnie nie ukrywając podziwu.
  Wszyscy od razu zgodziliśmy się na spotkanie z Neymarem oraz jego synem i powoli zaczynaliśmy obmyślać plan, jak uprzykrzyć mu życie. Okazało się, że zawsze gdy w większej grupie ludzi udaje się do domu któregoś z piłkarzy, wtedy roi mu się jakiś żart. Nie ważne, czy to zasadzka z tartą, czy wybuchające wino. Ważne, żeby było śmiesznie.
  Na początek treningu mała rozgrzewka w grupie. Kilka ćwiczeń wedle uznania, a następnie gra w ‘dziadka’. Tym razem okazał się być to dla mnie przeklęty ‘dziadek’. Podczas gdy ja normalnie, jak człowiek tłumaczyłam Rafinhii, co zrobił nie tak grając ze mną w FIFĘ tydzień wcześnie, rozweselony Munir postanowił nieco zaszaleć. Najpierw zaczął przedrzeźniać mnie, co nie zwróciło mojej zbytniej uwagi. Gdy zauważył, że nie reaguję przeszedł do czynów i jako że stał tuż obok mnie, szturchał mnie non stop tłumacząc się przy tym chęcią dostępu do piłki. Po pewnym czasie zaczęły denerwować mnie jego durne zagrania i gwałtownie odwróciłam się w jego stronę robiąc przy tym krok w przód zamiast w kierunku Munira. Wtedy dopadł mnie średniego nasilenia ból w okolicach łydki. Gdy spojrzałam w dół na swoją nogę, okazało się, że ona krwawi. Krwawi dosyć obficie. Od razu zlecieli się do mnie lekarze, których po kolei odganiałam, ale i tak zdołali przesunąć mnie poza plac gry, by następnie przewrócić mnie i skłonić do pozostania w pozycji siedzącej.
   -Przemyjcie mi to i spadam- rzekłam z przekonaniem.
   -Nie moja droga… To nie jest takie sobie zwykłe rozcięcie. Nie widzisz, że krwawienie nie chce ustąpić? Trzeba będzie jechać na zszycie, a potem… Potem czeka cię chwila przerwy- stwierdził jeden z klubowych lekarzy.
   -Co?! Nie ma takiej opcji. Zamierzam zagrać w dzisiejszym meczu czy wam się to podoba, czy tez nie- poinformowałam wszystkich z dumą i samodzielnie podniosłam się na równe nogi. Utykając powędrowałam z powrotem do koła i zaczęłam grać razem z resztą.
  Wiedziałam, że będę musiała jechać do szpitala, którego tak strasznie nie lubiłam. Był dla mnie zmora od najmłodszych lat. Od czasu gdy Alex trafił właśnie do ‘białego domu śmierci’, zaczęłam kojarzyć ten budynek jedynie z nieboszczykami. Tak więc od razu po treningu mój ‘Superman’ zabrał mnie do szpitala, gdzie zszyli mi ranę powstałą w skutek mocnego wślizgu Mascherano prosto w moje nogi. Starannie opatrzono mi ranę i mogłam spokojnie wyjść do domu.
   -Nie zagrasz w dzisiejszym meczu. Nie ma takiej opcji!- wrzasnął Lucho, gdy od razu po powrocie zadzwoniłam do niego, by zakomunikować mu, że gram w meczu mającym rozpocząć się za kilka godzin.
   -Luis! Otrząśnij się! Ty się słuchaj Unzue, a będziesz w zimę w klapkach chodził. Skoro mówię, że dam radę, to dam radę. Wiem gdzie leży granica mojej wytrzymałości, a to ma być mój pierwszy mecz na Camp Nou, więc nie zamierzam tego odpuścić.
   -Słuchaj… Ja… Ja. Jeszcze zobaczymy- rzekł zrezygnowany i rozłączył się.
   -Słyszałeś to? On chyba we mnie nie wierzy… -parsknęłam kierując się w stronę Rafy. –Mam nadzieję, że chociaż ty ustaniesz po mojej stronie- chwyciłam go za koszulę i przyciągnęłam kilka centymetrów bliżej.
   -Jeżeli będzie trzeba, to zrobię wszystko, żebyś tylko zagrała- stwierdził podekscytowany, a jego ręka szybko wylądowała na moim pośladku.
   -Świetnie. A teraz powiedz mi, dlaczego pobiłeś się z Thiago?- spytałam odsuwając się od niego gwałtownie i siadając na oparciu kanapy.
   -Naprawdę?- zapytał z niedowierzaniem na co ja przytaknęłam i rzuciłam swoje zniewalające, a zarazem przerażające spojrzenie. –No dobra… Więc… Tak jakby… Nie mogę ci tego powiedzieć.
   -Jak to nie możesz? Czy chodzi o to, co działo się w nocy?- pytałam domyślawszy się prawdy.
   -Ehh… Tak. Tak, to o to chodzi. Thiago pamięta urywek tej nocki i powiedział mi, co tam się działo. Że w pewnym momencie… Że ty i on…- zrobił skwaszoną minę i spojrzał na mnie z żalem w oczach.
   -Że ja i on… Mów dalej- poganiałam chłopaka. W tamtym momencie już całkiem się pogubiłam i kompletnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać.
   -Że mało brakowało, a bzyknęli byście się- przeraził się i założył ręce na głowę z bezsilności. Ja również zareagowałam przerażeniem. Sama myśl o tym, że ja i Thiago… była dla mnie nie do zniesienia. To było nie możliwe. On musiał przecież coś źle zapamiętać. Przecież nigdy nie zrobiłabym tego Rafie, no ale… To były skręty i wszystko mogło się stać.
   -Co?! Jak to?
   -Ja zareagowałem nieco gorzej i stąd stan zdrowia Thiago. Na szczęście i tak miał zabieg, po którym dostał kilka dni wolnego… Zdąży się wykurować- uśmiechnął się delikatnie i przytulił mnie na pocieszenie.
   -I ty nie jesteś na mnie zły? Czy zdążyłeś może wyładować już całą energię na swoim kochanym bracie- spytałam złośliwie.
   -Na ciebie nie potrafię się gniewać- stwierdził i zaśmiał się całując mnie w czoło.
  Następną godzinę spędziliśmy razem u mnie w domu. Do meczu pozostało nam jeszcze dużo czasu, więc postanowiliśmy, a raczej ja postanowiłam, że pojedziemy pogadać z drugim z braci Alcantara. Tak bardzo nie chciałam rozmawiać z nim po tym, czego się dowiedziałam, ale na pewno nie uciekłabym od problemu, chociaż i takie przypadki mi się zdarzały… Zaciągnęłam więc Rafę do jego mieszkania drobnym podstępem. Namówiłam go, by dał mi poprowadzić jego samochód skoro mój stoi w naprawie i sprytnie udałam się do jego domu drogą, której on sam nie znał. Uciekając przed Rafinhą wparowałam do jego mieszkania z pełną prędkością. Nagle coś zahamowało mój bieg i upadłam na ziemie.
   -Przepraszam- zdążyłam wyszeptać zanim wpadł Rafinha.
   -El, nic ci nie jest?- spytał zaniepokojony Thiago. Dziwne, że martwił się o mnie, a nie o to, co powie jego brat.
   -Nie… A tobie?- zaśmiałam się głośno.
   -Chodź kochanie, pomogę ci wstać- ukochany podniósł mnie z podłogi i wtedy właśnie spojrzałam w oczy Hiszpana, które mówiły chyba wszystko. Był jednocześnie przerażony, zażenowany i sfrustrowany.
   -A więc to prawda…- wyszeptałam sama do siebie i odwróciłam się w stronę wyjścia.
  Gdy pełna obaw i nieufności do samej siebie chciałam pociągnąć za klamkę, drzwi otworzyły się, a w nich stanął Neymar. Przybrał postawę kowboja z dzikich westernów i spoglądał raz na mnie, raz na Rafę, raz na Thiago… Nieco zdezorientowany wszedł do środka i rozejrzał się.
   -Co ty tutaj robisz?- zapytałam ze zdziwieniem, ale nie spodziewałam się takiej odpowiedzi...





-----------------------
Dziś rozdział wyjątkowo tak wcześnie i w niedzielę,  an ie w sobotę...
Byłam pewna, że skończę go wczoraj, ale wyszło tak, że gotowy był o drugiej, więc wstawiam dziś.
Serdecznie zachęcam wszystkich do dodawania komentarzy. 
Zależy mi głównie na tych, które powiedziałyby mi, co mogę poprawić.
Z góry dziękuję ;-)

KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ

3 komentarze:

  1. Wow... Ten rozdział jest tak genialny, że nie wiem co powiedzieć więc nie pozostaje mi nic innego jak tylko czekać na NEXT... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dawaj next :) Co Ney jej odpowie ???

    OdpowiedzUsuń
  3. Hayy you!
    Rozdział jak zawsze jest genialny. Po prostu. ,Przeczytałam go z 5 razy cały czas słuchając 5SOS. Ciekawe co Ney jej odpowie. Ale to nie jest tak ważne, jak to, że CHARLIE JEST!! TAAAK ♥ Mój ulubiony, najlepszy i jedne z najprzystojniejszych blondynów na świcie odwiedził El. Ja na jej miejscu skakałabym (po jego wyjściu oczywiście) do sufitu. xx Co do Leosia. To szkoda, że jest w tym szpitalu. Szkoda, że trasa odwołana. Ale może dzięki temu El będzie z Leosiem. Muszę chyba wymyślić ich złączone imię. Może Leoel albo Eloe. A WIĘC ELOE FOREVER! Nawet ładnie brzmi. xx Co do piłkarzy. Chyba nigdy nie będę ich lubić. Po prostu. Nie interesuję się tak bardzo piłką jak muzyką. Ale piłkę nożną też oglądam. Rzadziej gram.
    A więc życzę weny, czekam na ELOE i na następny rozdział!

    OdpowiedzUsuń