środa, 24 czerwca 2015



19.Obecność

  Minął kolejny miesiąc. Porywacze dali nam spokój. Wszystko zaczęło się układać. Jedynie między mną a Leo coś się popsuło. To nie był już ten sam Leo, a ja nie byłam tą samą El. Moje serce jakby zamknęło się na miłość. W moim życiu istniała tylko przyjaźń i football. Starałam się okazywać Leo choć trochę zainteresowania. Nie czuliśmy już tego samego, ale za to moja kariera coraz bardziej się rozwijała. Mój telefon 'służbowy' nawet na chwilę nie cichł. "Młoda, ambitna i utalentowana"- tak określały mnie magazyny, na których okładkach byłam. A na jednym z nich "Nowa dziewczyna dla Neymara?" Co?!- moja reakcja na tę okładkę. Jeszcze go nie poznałam a już mnie z nim łączyli. 
  W czasie sobotniego treningu ktoś zadzwonił do naszego trenera. Ten nieco się zdenerwował. Widać było, że nie spodziewał się tego telefonu. Później zaprosił mnie do siebie. Nieco zmartwiona tym wezwaniem udałam się razem z trenerem. Ustałam na środku niewielkiego biura i strasznie zaciekawiona oczekiwałam na pierwsze słowo Louisa van Gaala. Po dłuższej chwili patrzenia się sobie w oczy, na plecach poczułam zimny pot. Zaczęłam błądzić oczami po całym pomieszczeniu. Z nerwów moje ręce zaczęły się trząść, a ciśnienie krwi wzrosło. Nic nie mówiłam chcąc wywrzeć presję na holendrze. 
   -No więc... 
   -No więc?- wyskoczyłam tak nagle. 
   -Spokojnie. El- próbował mi wmówić, że jestem nerwowa. 
   -No niechże pan mówi- powiedziałam zrezygnowana. 
   -Zaczekajmy jeszcze chwilę.
   -Na co? 
   -Nie na co, ale na kogo? 
   -Aha- odpowiedziałam obrażona. 
  Pragnęłam jedynie dowiedzieć się, o co chodzi. Roztrzęsiona ruszyłam w drogę po pomieszczeniu. Niewielki bordowy pokój zdawał być się bardzo przytłaczającym. Dookoła stało mnóstwo szafek i lampek. Wnętrze było bardzo ciemne i wchodząc do środka można było się przerazić. Na wielu półkach wiszących nieco wyżej niż w normalnych domach leżały sterty papierów. Za biurkiem van Gaala znajdował się 'złoty sejf'. Koledzy tak na niego mówili, ponieważ znajdowały się w nim 'złote karty', czyli karty zawodników uważanych przez niego za piłkarzy XXI wieku. Nikt jeszcze tam nie zajrzał. Każdy pragnął dowiedzieć się, czy znalazł się wśród tych najlepszych. Wtopiony w ścianie i obudowany czarną listwą wciąż przykuwał moją uwagę jak i faceta, który wszedł wtedy do ciemnego pomieszczenia. Mój mózg skupił się jedynie na nim.
   -No więc... Czy chciałbyś ją oddać przed jej pierwszym meczem, czy wolisz dać jej wolną rękę?- zapytał gość w garniturze. 
   -El. Co chcesz zrobić? Zostać tu na ten sezon, a później odejść i nie grać cały sezon, zostać tu na dwa lata i później odejść, czy może opuścić klub już teraz? 
   -Ale gdzie odejść? 
   -Do Barcelony. Dostaliśmy propozycję i moglibyśmy na razie cię wypożyczyć, a później... Później sprzedać. 
   -Nie wierzę!- zachwycona skoczyłam na podstarzałego Louisa.
   -Przemyśl to. Jeżeli pójdziesz teraz nie będziesz mogła grać przez dwa lata. Przecież Barcelona ma zakaz transferowy zawodników do osiemnastego roku życia.
   -No tak... Zapomniałam- puściłam pomarszczoną szyję holendra. 
   -To co chcesz zrobić? 
   -Skoro tak, to zostaję tutaj na dwa sezony. Przecież nie rozegrałam tu jeszcze żadnego meczu. Głupio by było- powiedziałam zrezygnowana. 
   -Na pewno? Bo wiesz... Jesteś wyjątkiem i chcielibyśmy, żebyś rozwijała się w najlepszych klubach takich jak Manchester, Real, czy Barcelona. 
   -Więc zostaję. Przygoda zaczeka. Kariera wzywa- pod wpływem nieodczuwanego do tej pory bodźca szeroko uśmiechnęłam się w stronę van Gaala. 
   -Leć już. Do zobaczenia jutro- odwzajemnił uśmiech i poklepał mnie po plecach.
  Po powrocie do jakże pięknego domu zajrzałam do kuchni. Na białym. drewnianym krzesełku przy drzwiach patrzących na podwórze siedziała Carol. Wyglądała na zamyśloną. Zmrużyła oczy widząc mnie uśmiechniętą jeszcze bardziej niż zazwyczaj. 
   -Co się stało?- zapytała troskliwie. 
   -Barça mnie chce! Za dwa lata będę miała zapewniony transfer- mówiłam co raz bardziej się ekscytując. 
   -To świetnie- odpowiedziała mi bez emocji. Coś ją trapiło. 
   -Carol, co się dzieje? 
   -Nie, nic. Jakoś tak... mam zły humor.
  Po chwili ciszy spod powiek zdenerwowanej blondynki wypłynęły łzy. Duże krople spływały po jej piegowatych policzkach. Przełknęła ślinę, podniosła głowę do góry i otworzyła opuchnięte oczy.
   -Idź już. Porozmawiamy później- po twarzy spływaj jej pot a usta dziwnie drgały. 
  W geście wsparcia podeszłam i przytuliłam ją mocno. Nie wiedziałam, o co dokładnie chodzi, ale zdawałam sobie sprawę, że potrzebuje obecności. Chce, żeby ktoś po prostu przy niej był. Wzięłam wygodne metalowe krzesełko i usiadłam obok niej. Położyła mi głowę na ramieniu po czym rozkleiła się całkowicie. Razem siedziałyśmy bez słowa niemal godzinę. Gdy w końcu zdruzgotana Carol opanowała łzy i  powiedziała: 
   -Dziękuję za to, że jesteś. Twoja OBECNOŚĆ wiele dla mnie znaczy- wykrzesała z siebie niewielki uśmiech i uniosła głowę spoglądając na mnie. 
   -Od czego jest rodzina...- przekazałam jej pozytywne nastawienie poprzez szeroki uśmiech. 
  Carol wstała i wyszła z pomieszczenia. W końcu zwróciłam uwagę na to, co dzieje się tuż za mną. Na podwórzu siedział zapłakany Leo, Charlie siedział przy nim i pocieszał go. Niedaleko nich stał Joey przytulający Tilly, a z boku przyglądała się temu jakaś pani. Nie znałam jej, ale skoro była tu, to znaczy, że to ktoś bliski Devriesom. Do tej pory nie poznałam ich całej rodziny, więc nie mogłam dokładnie określić kim była. Otworzyłam szklane drzwi i wyszłam na zewnątrz. Wpierw rozejrzałam się po zielonych drzewach dookoła podwórka, a później podeszłam do Leo nie nawiązując z nikim kontaktu wzrokowego. 
    -Czy ktoś wreszcie powie mi, co się dzieje i gdzie jest Alex? 
   -Chodźmy stąd- rzekł Charlie w moją stronę. 
   -Ok. 
  Po chwili byliśmy z powrotem w kuchni. Spojrzałam na przygnębionego rudego blondyna i szturchnęłam w ramie uśmiechając się przy tym. 
   -El, z Alexem nie jest dobrze. Jest w szpitalu. Wykryto u niego szybko postępującą białaczkę. Ale Neymar powiedział że da pieniądze na leczenie.
   -Co?! Jaki Neymar? Ten Neymar? 
   -Tak, ten Neymar. 
   -Skąd on wiedział? Ja nie wiedziałam, a on tak?- oburzyłam się. 
   -Prowadzi akcje i daje pieniądze na leczenie chorych ludzi. Szlachetny z niego człowiek.
   -Ach, a więc teraz będą nas ze sobą łączyć. Chyba się z nim zapoznam, żeby nie było wielkiego poruszenia- zażartowałam.
   -Ty możesz jeszcze żartować? 
   -O dziwo tak...- rzekłam i wyszłam z pomieszczenia, w którym atmosfera była nie do wytrzymania. 
  Udałam się nie gdzie indziej, jak do ogromnego centrum treningowego. Zabrałam ze sobą swoją szczęśliwą piłkę z napisem "Barça 1899". 
   -Co tu robisz?- zapytał znajomy recepcjonista gdy dotarłam już do obiektu. 
   -Przyszłam trochę poćwiczyć, a co? Czy boisko jest wolne?- spytałam nieco zmieszana pytaniem Graya. 
   -Niestety tak. Przez celebrytów, więc wiesz... 
   -Przez kogo? 
   -Barcelona wynajęła boisko na dziś i jutro. Nie radzę tam wchodzić. Wredni są- pokiwał przecząco głową. 
   -Zaryzykuję- stwierdziłam chcąc poznać hojnego dobroczyńcę Neymara.
  Po chwili wędrowania po długich i zawiłych korytarzach centrum treningowego w końcu dotarłam do celu. Drzwi do sławy. Wyciągnęłam drżącą rękę i pociągnęłam za klamkę ogromnych drzwi prowadzących na sztuczne, zielone boisko. Wrota otworzyły się szeroko, a ja dumnie weszłam na trawę. Rozejrzałam się dookoła i spostrzegłam piłkarzy Blaugrany stojących w zgranej grupie. Enrique coś im tłumaczył, a oni stali posłusznie wysłuchując wskazówek. 
   -Przepraszam! Kiedy skończycie trening?- spytałam odważnie. 
  Od razu wszystkie spojrzenia skierowane zostały na mnie. Uśmiechnęłam się szeroko i kontem oka zerknęłam na Lucho. Ten widząc mnie zaśmiał się głośno i powiedział: 
   -Nie... Niemożliwe. 
   -Ale co jest niemożliwe? 
   -To, że ty tutaj stoisz!- mówił w pięknym języku- hiszpańskim. 
   -No a jednak jestem. 
   -Twoja OBECNOŚĆ tutaj jest bardzo mile widziana. Czekamy na ciebie z niecierpliwością- rzekł zadowolony Andrés Iniesta. 
   -Dziękuję bardzo. To... Ktoś odpowie mi na pytanie?- mówiłam uśmiechając się i lekko poruszając biodrami na boki.
   -Za jakieś pół godziny. Możesz potrenować z nami jeśli chcesz.
   -To ja zaczekam na Neymara- puściłam mu oczko. 
  Wszyscy zaczęli krzyczeć "Uuuuu Neymar, Neymar". Ten stał przygryzając wargę i spoglądając na mnie wracającą do środka budynku. Chyba pomyśleli sobie, że coś do niego mam. Chciałam tylko serdecznie mu podziękować za ten wspaniały czyn. W końcu Alex nie jest mi obojętny, a skoro miałam dziękować takiej sławie, to czemu nie? 
  Stałam w korytarzu prowadzącym do wyjścia. Dookoła było pełno fotografii upamiętniających sławnych piłkarzy Manchesteru United. Czarno-białe zdjęcia wzbudzały we mnie uznanie. Od dawna kibicowałam 'Czerwonym Diabłom' i interesowałam się historią klubu. Na Old Trafford, na którym często bywałam, czułam się jak w domu. Klub był mi bliski, a piłkarze stali się moją 'drugą rodziną'. Czekając na Brazylijczyka co raz bardziej zdawałam sobie sprawę  z tego, że kocham ten klub i ciężko będzie mi się z nim rozstać. Gdy stałam zamyślona pośród ciemnych fotografii zawieszonych na bordowych ścianach, poczułam czyjąś rękę na swoim ramieniu. Nieco przeraziła mnie OBECNOŚĆ takiej gwiazdy obok mnie. Szybko zebrałam myśli i powróciłam do wcześniejszych zamiarów.
   -Słuchaj... Chciałabym ci bardzo podziękować za sfinansowanie leczenia Alexa.  Dowiedziałam się o tym chyba jako ostatnia, ale i tak dziękuję. To bardzo szlachetne i jesteśmy ci bardzo wdzięczni...- mówiłam nieprzerwanie aż do momentu, gdy spojrzałam w jego oczy. Było w nich coś dziwnego, niepowtarzalnego.
   -To nic takiego. Lubię pomagać ludziom- rzekł zapatrzony w moje oczy.
  Dziwne uczucie łączyło nasze dusze. Niby człowiek jak wszyscy inni, ale jednak inny. Z jego oczu wyczytać można było wszystko. Otworzył przede mną swój umysł, a ja sprytnie to wykorzystałam. Wysoki, w tamtej chwili blondyn o ciemnych oczach i nieodpartym uroku stał tuż przede mną i uśmiechał się kokieteryjnie. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie robię. Moja ręka jakby sterowana jakimiś dziwnymi siłami przewędrowała przed moimi oczyma. Szybko ocknęłam się z czaru rzuconego przez przystojnego Brazylijczyka i rzuciłam uśmiechając się przy tym:
   -To ja pójdę potrenować.
   -Piękne...
   -Słucham?- spytałam nieco zdziwiona.
   -Piękne fotografie. Nieprawdaż?
   -Rzeczywiście... Cudne są.
   -Te wszystkie legendy... Zawsze chciałem zagrać z van den Sarem, czy Giggsem- mówił spokojnie, tak jakby szeptał, a jednocześnie zaciekawiał barwą głosu.
   -Każda epoka kiedyś się skończy...- westchnęłam stając przy da Silvie.
   -Czasami chciałbym mieć wehikuł czasu i przenieść się do tamtych czasów- stwierdził jakże delikatnym dźwiękiem wydobywającym się z jego cienkich, różowych ust.
   -Ja nie lubię wracać do przeszłości, chociaż wojnami punickimi to bym nie pogardziła- zaśmialiśmy się jednocześnie.
  Nie chciałam tego robić, ale znów spojrzałam w jego oczęta błyszczące niczym gwiazdki na granatowym niebie w chłodną noc. Uczucie podobne do tego, gdy poznałam Leo ogarnęło mój umysł, moje całe ciało. Byłam całkowicie bezwładna, ale świadoma tego, co robię. Stojąc w głuchej ciszy, pośród ciemnych ścian, w głuchej ciszy, na przeciw swojego idola, ja nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Stać i wpatrywać się bez pamięci w piękne oczy napastnika Blaugrany, czy jednak coś zagadać i nie mieć później sobie za złe, że nic nie zrobiłam... W końcu pewnym głosem przerwał tę ciszę Neymar.
   -Chyba... chyba powinienem już iść- rzekł wskazując palcem za siebie nie spuszczając przy tym wzroku z mojej osoby.
   -Ja też. Piłka sama się nie pokopie- uśmiechnęłam się ukazując równy rządek lśniących bielą zębów.
   -A... Dałabyś mi swój numer może?- zapytał nieśmiało i podrapał się po głowie spoglądając w ziemie.
   -Ja... Ja... Jasne- wyjąkałam nie wiedząc, co odpowiedzieć.
  Wymieniliśmy się numerami i na pożegnanie miły Brazylijczyk ucałował mnie w policzek. Gdy tylko zniknął z mojego pola widzenia zaczęłam szaleć, skakać, drzeć się. Spotkałam samego Neymara Juniora i do tego ucałował mnie w policzek. Czułam się jak w mych najskrytszych snach, w których zawsze okazywało się, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Może jest tak na prawdę... Na razie nie dowiem się tego. Barca jakoś po niedzieli rozegra ostatni mecz z Manchesterem i wszyscy razem wrócą do słonecznej Barcelony. Chciałabym jechać tam z nimi. Tak po raz kolejny oderwać się od życia i udać w podróż do nieznanego miasta. Nieznanego... Znanego z różnych portali, map, opisów innych. Do miasta, które było mi bliższe niż jakiekolwiek inne, w którym byłam. To wszystko przez te chorobę, chorobę Barcelonismo. Przez Barce czułam się związana również z miastem, z ludźmi, których jeszcze nigdy nie poznałam, z ptakami, których jeszcze nie karmiłam. To wszystko tylko przez jedno...



*Dwa miesiące później*

  W końcu nadszedł ten upragniony dzień. Dzień, w którym mój debiut w barwach Manchesteru miał zaistnieć w historii klubu. Dzień, w którym każda europejska gazeta miała napisać wzmiankę o nowej "Pani footballu". Cała Europa, jak nie cały świat słyszał już o El Ambro. Do tej pory czarowałam w drużynach młodzieżowych,  teraz przyszedł czas na podbijanie serc kibiców profesjonalnych klubów. Mimo tak młodego wieku osiągnęłam już tak wiele nie grając jeszcze w 'prawdziwym' zespole. Manchester był idealnym miejscem do zapoczątkowania ery El Ambro.
  Wchodząc do szatni "Czerwonych Diabłów" z nie małą tremą, uspokoiłam się widząc koszulkę z moim pseudonimem. Serce mocniej mi zabiło, w oczach pojawiły się łzy, a ręce zaczęły drgać. Kilkoma energicznymi krokami podeszłam do swojego trykotu. Nie mogąc uwierzyć własnym oczom zasłoniłam usta ręką i odwróciłam wzrok. Dopiero w tej chwili zdałam sobie sprawę, że w szatni są już koledzy z klubu. Nieco zażenowana próbowałam odwrócić od siebie ich uwagę śmiejąc się. Bezwładnie odwróciłam się i jeszcze raz zlustrowałam koszulkę trzymając ją w rękach. Czerwony materiał z białymi lamówkami, herbem Manchesteru na lewej piersi, szczęśliwy numer '24' i "El Ambro". Gdy założyłam na siebie MÓJ strój nie wytrzymałam i po raz pierwszy łzy spłynęły po mych lekko zaczerwienionych policzkach. Nie byłam pewna, czy to łzy szczęścia, czy dumy. Wyszłam na korytarz nie chcąc, by ktoś zobaczył mnie ociekającą łzami. Stałam oparta o rękami o ścianę i próbowałam opanować płacz i jednoczesny chichot. Nagle poczułam czyjąś ciepłą rękę na swych plecach. Nie odwracając się otarłam tylko łzy i uśmiechnęłam się. 
   -O co chodzi?- spytałam całkowicie nie okazując emocji.
   -Wszystko w porządku?- spytał chłopak stojący za mną.
   -Tak, to po prostu łzy szczęścia- zaśmiałam się nie wiedząc tak na prawdę do kogo.
  Wyprostowałam się i odwróciłam w stronę mężczyzny. Ku mojemu zdziwieniu nie była to żadna z osób, których bym się tam spodziewała. Zaśmiałam się jeszcze raz odwracając głowę o 90 stopni. 
   -Może chcesz chusteczkę?- spytał stojący tuz przy mnie Brazylijczyk o imieniu Rafael.
   -Nie, dziękuję bardzo- zerknęłam ukradkiem w jego oczy.
   -Rafinha jestem- podał mi rękę i uśmiechnął ukazując swe kły.
   -El, miło mi. Przepraszam, ale muszę się przygotować do meczu- stuknęłam go w ramię i weszłam z powrotem do szatni.
   -Trzymam kciuki!- krzyknął gdy już zamknęłam drzwi tuż przed jego nosem.
  Ustałam pod magicznymi wrotami i powoli zsunęłam się po nich na ziemię. Zakryłam twarz rękami i zaczęłam się śmiać jak jakaś wariatka. Nim się spostrzegłam tarzałam się po podłodze.
   -El, czy wszystko w porządku?- spytał troskliwy jak zawsze Marcos.
   -Tak. W jak najlepszym- uspokoiłam na chwile dziki chichot.
   -Zaraz wychodzimy, ogarnij się- twierdził  zabawnie marszcząc przy tym brwi.
   -Ok. Wstaje- od razu do pomocy rzuciło się kilku panów. 
  Nieco stonowałam swą radość i przygotowałam do jednego z najważniejszych meczów w mojej karierze. Zdeterminowana wyszłam na murawę w asyście przemiłej małej dziewczynki. Mój plan A polegał na oczarowaniu publiki swym uśmiechem. Stojąc niemal na środku ogromnego Old Trafford rozejrzałam się wkoło. Liczna publika stała w tymże momencie, reflektory świeciły wprost na nas, a z głośników leciał hymn Manchesteru. Moje serce jakby zatrzymało się na chwilę, bym mogła przeżyć ten moment odcięta od tych wszystkich stałych rzeczy. Oczami błądziłam gdzieś w tłumie ludzi szukając tych kilku najważniejszych osób. Byłam gotowa na nieobecność Leo i rodziny, gdyż wiedziałam, co teraz przeżywają, ale w głębi serca chciałam, by zjawili się tu dla mnie. W tak ważnym dla mnie dniu. Znaleźć kogoś w tym tabunie ludzi było bardzo ciężko. Pozostałam jedynie z pragnieniami. Skupiłam się więc na meczu, na moich drżących rękach i spowolnionym oddechu. Wszystko zdawało się dziać poza mną. Wszystkie chwile, momenty przed rozpoczęciem meczu widziałam jakby z perspektywy ducha. Patrzyłam na to wszystko innymi oczyma i starałam się nie martwić o samą siebie. Stałam tak osłupiała podczas gdy wszyscy rozbiegli się na swoje pozycje. Nie mogłam się w ogóle wydrzeć z pułapki własnego umysłu. Nagle ktoś z dużą siłą popchnął mnie w przód. Mocny cios ocucił mnie i w końcu odzyskałam pełną świadomość. Obejrzałam się jedynie za siebie i powędrowałam w miejsce, w którym powinnam stać. Pierwszy gwizdek, pierwsza minuta, pierwszy kontakt z piłką. Wszystko robiło na mnie wrażenie, ale nie aż takie, jak ilość planów na rozegranie piłki. Mój mózg sam ustalał, co mam zrobić. Ja bezwładnie wykonywałam jego polecenia. Piłka przy nodze. Jeden drybling, drugi. Balans ciałem, kilka sztuczek i znajdowałam się już przed polem karnym. Szybka decyzja i mocny strzał w 'okienko'. Nie do obrony. Od razu pobiegłam cieszyć się z pierwszego gola dla Manchesteru United, a za mną niemal cały zespół. Grupa "Czerwonych Diabłów" otoczyła mnie i pogratulowała pięknej bramki. a to dopiero był początek. Kilka indywidualnych akcji o każda zakończona strzałem, a każdy strzał zamieniony na gola. Parę wypadów w pole karne i idealnych podań pod nogi kolegów. Piękne dryblingi i ośmieszanie rywali- tak rozpoczęła karierę. Jeśli ktoś zapyta mnie kiedyś, jak przeżyłam pierwszy występ, odpowiem "Miałam masę śmiechu". To co robiła obrona w sytuacji sam na sam było żenujące. Stwierdziłam, że nie będę skupiała się na obronie, tylko na bramkarzu. Jedynej istocie stojącej między słupkami w chwili oddawania strzału. 
  Tak też swój pierwszy oficjalny mecz w barwach "Red Devils" zakończyłam z dziesięcioma bramkami i ośmioma asystami. Bilans godny mistrza. W szatni koledzy śpiewali mi piosenki w podzięce za ten mecz. Nie czułam się jednak bohaterką. Czegoś mi tam brakowało. Tak... Brakowało Leo. Leo i rodziny. W zamian za nich miałam przyjaciół, najlepszych przyjaciół. Przyjaciół na całe życie. Nasze wzajemne uwielbienie było nie do opisania. 
  Po udanym pierwszym występie, jak zwykle odbyła się wielka impreza. Tym razem już w większym klubie, z większą ilością osób i paparazzi na zewnątrz. Sława ma swoje uroki. Impreza, przyjaciele... czegóż więcej pragnąć? Odpowiedź była tylko jedna. Rodziny. 
   -Sto lat młoda!- krzyknął Marcos widząc mnie zamyśloną.
   -Sto lat!- uśmiechnęłam się nie zbyt szczerze, ale jednak...
   -Ej... Co się stało?- spytał marszcząc brwi i podając mi kolorowego drinka.
   -Nie ważne...- ponownie schowałam twarz w swych delikatnych dłoniach.
   -Leo? Nie było go prawda?- w tej chwili stracił swój doskonały humor.
   -Niestety... Myślę tylko, co z Alexem. Czy wszystko ok...- mówiłam zmartwiona.
   -Dowiesz się później. Teraz chodź się bawić. Od czego są przyjaciele? Od zabawy!- krzyknął mi do ucha na co ja odpowiedziałam uśmiechem.
   -Więc zatańcz ze mną- przygryzłam wargę patrząc na Argentyńczyka.
   -Co ty? Na trzeźwo się nie da- parsknął nieco poważniejąc.
   -Da się, da się- stwierdziłam i wyciągnęłam biednego na sam środek ogromnego, kolorowego parkietu.
  Dookoła nas tańczyło mnóstwo przytulonych par. Bowiem z głośników leciała jakże piękna piosenka- Almost Lover. Nie chcąc być innymi również przysunęliśmy się do siebie i zaczęliśmy ruszać się w rytm muzyki. Dziwne, niespotykane do tej pory uczucie ogarnęło moje ciało. Ręka Marcosa delikatnie spoczywająca na moich biodrach i ten moment zetknięcia naszych dłoni. Nie wiedziałam, czy czuje to samo, więc postanowiłam pozostać obojętna. Trudno było maskować to niepowtarzalne uczucie, ale ostatecznie przytuliłam Argentyńczyka jak przyjaciela i zatopiłam się w jego silnych ramionach. Ta cudowna chwila nie trwała zbyt długo, gdyż 'mój ukochany' Adnan postanowił wziąć mikrofon i wygłosić przemówienie. Był już nieźle wcięty i trochę to trwało. W końcu ktoś odważył się zabrać mu mikrofon. Znów usłyszałam tę romantyczną piosenkę i zwróciłam się w stronę Marcosa. Nie zdziwił mnie brak jego obecności. Lekko posmutniałam, ale postanowiłam bawić się dalej. 
  Ostatecznie obudziłam się nad ranem leżąc gdzieś na barku. Wokoło było mało osób, gdyż większość postanowiła nie pić aż tyle w obecności dziennikarzy. Zostało raptem dziesięć osób. Niestety nikt spośród pozostałych nie był moim znajomym. Kompletnie zdezorientowana ogarnęłam się nieco i ruszyłam w drogę do domu. Grupa dziennikarzy odprowadziła mnie pod same drzwi. Po tak świetnej zabawie czekała mnie nie mała awantura w domu.
   -Gdzie ty byłaś?!- krzyknęła Carol gdy przechodziłam właśnie przez próg. 
   -Na imprezie. Wyluzuj...- zabawnie zmarszczyłam brwi i spojrzałam niezrozumiale na przewrażliwioną Carolinę.
   -Na imprezie? Wyluzuj? Ty masz szesnaście lat, a szlajasz się po klubach do rana.
   -Nie szlajam się po klubach tylko bawię się z przyjaciółmi...- rozłożyłam ręce na boki chcąc powiedzieć "coś nie tak?"
   -Z przyjaciółmi... Oni są od ciebie starsi o kilka lat!- zaczęła wymachiwać mi rękami przed twarzą.
   -Dobra... Carol, co się stało?
   -Nic. Po prostu nie podoba mi się to- założyła rękę na rękę i odwróciła bokiem.
   -Coś z Alexem?
   -Tak. Jest już lepiej, ale nadal nie tak dobrze jak mogłoby być- tupała nerwowo nogą.
  Podeszłam bliżej i pocałowałam ją w policzek. Poszłam do pokoju odpocząć, ale tam czekała na mnie kolejna niespodzianka. OBECNOŚĆ pewnej osoby sprawiła, że cała zaczerwieniłam się ze złości.


----------------------------
Tak więc jest jeden z najdłuższych rozdziałów. Zachęcam do wyrażania swojej opinii w komentarzu i zapraszam również na mój drugi blog http://oczamielambro.blogspot.com/

 

niedziela, 21 czerwca 2015



18.Same dobre informacje

  Minęły dwa tygodnie od porwania Devriesów. Do tej pory nie myślałam, co będzie gdy wrócą. Po tak długim czasie nadal nikt nie skontaktował się z nami w sprawie rzekomego okupu. A może Emilie kłamała i tak na prawdę to wszystko to jej sprawka. W tej sytuacji wszystko było jeną wielką niewiadomą.Razem z Marcosem i Charlsem robiliśmy wszystko co w naszej mocy, by odnaleźć Devriesów. Nadal nic nie miało sensu, a policja jedynie czekała na ruch porywaczy. 
  Obudziły mnie promienie poniedziałkowego wschodu jakże pięknego słońca. Otworzyłam oczy i spojrzałam przez otwarte drzwi balkonu. Na pierwszy rzut oka wszystko wydało mi się idealne i piękne. Dopiero po dłuższej chwili wpatrywania się w zielone drzewa na podwórzu Marcosa, uświadomiłam sobie, że coś jest nie tak. Przecież zasypiałam przy zamkniętych drzwiach balkonowych, a nikt nie miałby nawet po co wchodzić do pokoju gościnnego w którym nocowałam. W tejże chwili poderwałam się i usiadłam na łóżku. Zamek był uszkodzony, a na balkonie ślady obuwia. Zlękłam się i szybko wstałam na równe nogi. Podeszłam bliżej i wyjrzałam na podwórko. Zobaczyłam jedynie dziwny błysk jakby lusterka leżącego na ziemi. Szybko ubrałam się i zbiegłam na dół. Nikt jeszcze nie wstał, bo po co komu wstawać o siódmej rano... Podeszłam do drzwi o tarasu i wpierw rozejrzałam po przestrzeni na oknem, by później wyjść na zewnątrz. Wciąż pozostawałam czujna i skupiona na tym, co chcę znaleźć wśród zielonej trawy. Gdy dotarłam w miejsce, w którym wcześniej widziałam dziwny błysk światła najpierw rozejrzałam się w koło, a później schyliłam po przedmiot leżący na ziemi. Był to telefon. Kompletnie nie wiedziałam czyj on może być. Na pewno nie Marcosa ani Eugenii. Wydało mi się to dziwne. Nie chcąc stać tam dłużej i narażać się na powrót włamywacza, weszłam do środka. Od razu wzięłam się za rozgryzanie hasła do znalezionego telefonu. Gdy już uzyskałam dostęp do wszystkich aplikacji, najpierw sprawdziłam kontakty. Jeden numer wydał mi się bardzo ciekawy. Zapisany był jako Amy. Czyżby chodziło o Emilie? W następnej kolejności zajrzałam do notatek, lecz nie znalazłam ta nic na temat właściciela telefonu. W końcu odważyłam się odczytać wiadomości i wielce się zdziwiłam. Fragment rozmowy z nijakim Jasonem przykuł moją uwagę.

"Ta mała chyba domyśla się, gdzie ich trzymamy"
-
"Trzeba coś z nią zrobić"
-
"Pójdziesz do niej?"
-
"Zrobię to dziś w nocy"
-
-
-
"Nie udało się. Ktoś jeszcze tam był. Nie ryzykowałem. Trzeba ich przewieźć"

  To mówiło samo za siebie. Był tu jeden z porywaczy. W chwili gdy przeczytałam tę rozmowę poczułam ciarki na plecach. On był w moim pokoju. Mógł mi coś zrobić, ale coś lub ktoś go wystraszyło. Miałam nieprawdopodobne szczęście. Miał mnie na wyciągnięcie ręki...
  Moje rozmyślania nie trwały długo. Szybko zebrałam się do szkoły i wyszłam z domu argentyńskiego obrońcy zostawiając mu karteczkę na stole.
"Ktoś włamał się do pokoju gościnnego w nocy. Uważajcie na siebie. El"
  W szkole kompletnie nie mogłam się na niczym skupić. Chodziłam rozkojarzona po korytarzach, a za mną jak zwykle wlókł się tłum ludzi. Po męczarniach w "ośrodku zamkniętym dla nieletnich*", nadeszło wybawienie. Trening. Tak bardzo brakowało mi wysiłku fizycznego, gdyż mieliśmy trzy dni wolnego. Integracja z kolegami z nowego klubu dobrze mi zrobiła. Odzyskałam swój uśmiech, który towarzyszył mi przez cały pobyt w Anglii, aż do momentu porwania Devriesów. Po miłym treningu z chłopakami, trener zaprosił mnie do biura. 
   -Więc jaki chcesz mieć napis na koszulce? "El", czy coś innego? Chcielibyśmy zacząć produkcję twoich koszulek.
   -"El"? To by było za proste... O dawna marzę o tym, by kibice nazywali mnie "El Ambro". Taki chcę napis- uśmiechnęłam się szeroko.
   -Oryginalność zawsze w modzie- puścił mi oczko.
   -Czyli mam rozumieć, że następny sezon zaczynam od pierwszej jedenastki, tak?
   -Owszem. Taki talent trzeba wykorzystywać. 
   -Dziękuję. Do widzenia- odwróciłam się w stronę drzwi.
   -A! El. Jeszcze jedno. Nie patrz na zachowanie niektórych chłopaków. Zarabiasz więcej od niejednego z nich. Wiesz... to nieco upokarzające- położył mi rękę na ramieniu.
   -Jasne. Nie mam im tego za złe. Sama nie spodziewałabym się takich zarobków. To całkowicie normalne- spojrzałam na niego i przekazałam pozytywne nastawienie.
   -Jesteś na prawdę wspaniała. W tej sytuacji ty potrafisz sie jeszcze uśmiechać- pokiwał głową.
   -To zasługa przyjaciół.
   -Dobra, leć już. Do jutra- poklepał mnie po plecach i udał za biórko.
   -Do widzenia trenerze- spojrzałam na niego nieco zdziwiona. Coś go trapiło.
   -Po powrocie do domu Marcosa od razu opowiedziałam mu to, czego dowiedziałam się z rozmowy porywaczy. Rojo był przerażony myślą, że ktoś był w jego domu. Na nim również wywarło to frustrację. W tym całym zamieszaniu nie zauważyłam, gdy ktoś przysłał wiadomość na telefon, który trzymałam w dłoni. Dopiero po dłuższej wymianie zdań z Marcosem spostrzegłam świecący się ekran komórki.
   -Marcos! Zamknij się na chwilę- krzyknęłam na wydzierającego się na mnie Argentyńczyka.
   -Co?!
   -Jakaś wiadomość...
"Nowa miejscówka. Stare działki pod Oldham. Dziś o 20."
   -Dzwonimy po policję.
   -Dobra... Ale ja też tam jadę.
   -Co?! Nigdzie nie pojedziesz! Zostaw to policji- powiedział trzymając telefon przy uchu.
  Wiedziałam, że mnie tam nie puści. Pozornie przytaknęłam mu, ale tak na prawdę zamierzałam wymknąć się z domu piłkarza. On niczego się nie spodziewając spojrzał na mnie zachowując pokerową twarz i poszedł  do kuchni. Ja w tym czasie po cichu udałam się do pokoju i przygotowałam plan odbicia Devriesów. 
  Kilka godzin później, gdy Marcos z Eugenią i Moreną oglądali filmy w salonie, ja wyszłam tylnymi drzwiami. Do Oldham było kilka kilometrów, więc trzeba się było sprężyć. Wszędzie przemieszczałam się biegając i tak też zrobiłam tym razem.  Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie zawiózłby mnie w niebezpieczne miejsce.Gdy dotarłam na miejsce spostrzegłam policjantów marnie ukrytych w krzakach i grupę antyterrorystów zabezpieczających pobliskie domki. Sprytnie przedostałam się do szopy stojącej tuż przy jednym z drewnianych domów i spokojnie obserwowałam rozwój sytuacji. Nagle, po kilkudziesięciu minutach oczekiwania, na strzeżony przez policję teren wjechało czarne BMW. Byłam przekonana, że mundurowi wyczekają moment, gdy auto wjedzie na któreś z podwórek, ale oni jak zwykle po swojemu. Chcieli odciąć drogę ucieczki porywaczom, ale skończyło się ucieczką zbirów. Byłam wściekła.
   -Co wy zrobiliście?! Wy nie potraficie myśleć! Schrzaniliście to! JA wam podaję porywaczy na tacy, a wy tak po prostu popełniacie błąd taktyczny! No nie wyrobię...- krzyczałam wychodząc z szopy.
   -Co ty tu robisz?- zapytała zdziwiony komendant.
   -Niech was to nie obchodzi. Następnym razem sama to załatwię. Tak będzie lepiej- powiedziałam z oburzeniem.
   -Nie pozwalaj sobie...
  Po powrocie do domu Marcosa czekała mnie wieka awantura. Rojo domyślił się, że poszłam tam, mimo, iż nie chciał mnie tam puścić. Zachowywał się, jakby był moim ojcem,a mnie strasznie to denerwowało. Wydarłam się na niego i z poczuciem winy powędrowałam do pokoju gościnnego. Drzwi balkonowe były wymienione, więc spokojnie wtuliłam się w białą, miękką pościel i zasnęłam nie zdając sobie z tego sprawy.
   -Wstawaj śpiochu. Już siódma trzydzieści- obudził mnie uśmiechnięty Marcos.
   -Jak to? Spóźnię się!- krzyknęłam i szybko wstałam z łóżka od razu biegnąc do szafy.
   -Spokojnie. Zawiązę cię dziś- stał uśmiechnięty sarkastycznie w progu.
   -Czemu tak się patrzysz?- zapytałam.
   -Nie ważne. Dzis będzie bardzo ciekawy dzień!- krzyknął schodząc ze schodów.
  Wciąż zdezorientowana ubrałam się i poszłam do samochodu, w którym czekał Marcos. Wydawał mi się jakoś dziwnie wesoły. Za każdym razem, gdy pytałam go, o co chodzi, ten śmiał się i mówił "dowiesz się później". Na prawdę denerwował mnie ten jego głupi uśmieszek i obecność jedynie ciałem. Przez niego cały dzień w szkole i na treningu skupiałam się jedynie na tym, czego miałam się dowiedzieć. W końcu przed centrum treningowym powiedział:
   -Mam niespodziankę. Wsiadaj- mówił zdecydowany, a na jego twarzy wciąż malował się sarkastyczny uśmiech.
   -Gdzie jedziemy?
   -Zobaczysz...
   -Nie. Marcos. Nigdzie nie jadę, dopóki nie powiesz mi dokąd- skrzyżowałam ręce na piersiach i spojrzałam na piłkarza.
   -Sama nie wsiądziesz, to ja cię wpakuję...- powiedział i jednym szybkim ruchem wrzucił mnie do samochodu.
   -Jesteś nienormalny. To bolało...
   -Życie...- rzekł nieobecny.
  Przez całą drogę nie odezwałam się ani słowem. W końcu dotarliśmy na miejsce, o czym świadczyła cisza. Wysiadła i rozejrzałam się.
   -Szpital? Co my robimy w szpitalu?
   -W nocy przywieźli tu Devriesów. Już dziś będą mogli wyjść. Przyjechaliśmy po nich- uśmiechnął się w moją stronę.
   -Co?! I ty nic mi nie powiedziałeś?- nie mogłam w to uwierzyć.
   -To miała być niespodzianka.
  Cała złość mi przeszła i rzuciłam sie Marcosowi na szyję. Szybkim krokiem przedostaliśmy się pod sale, w której leżał sam Leo. Zatrzymałam sie na chwilę i spojrzałam przez szybę na zamyślonego chłopaka. Miał kilka zadrapań na twarzy i parę siniaków. Raczej nic poza tym. 
   -No co jest?- zapytał Rojo.
   -Nie wiem, co powiedzieć. Nie widziałam go dwa tygodnie... To co przeżył...
   -Spokojnie. Idź- powiedział całując mnie w czoło.
  Nie wiedziałam, co to miało znaczyć, ale dodało mi siły i weszłam tam. Leo od razu odwrócił sie w moją stronę i zrobił duże oczy. Rzuciłam mu się na szyję i mocno przytuliłam.
   -Jak dobrze, że jesteś- powiedział.
   -W końcu się odnalazłeś...- uśmiechnęłam się sama do siebie.
   -Przy tobie czuje się taki bezpieczny. Gdybyś z nami wtedy była, to wszystko potoczyłoby się inaczej...
   -Leo. Zdajesz sobie sprawę, że to zabrzmiało, jakbyś mnie za to winił- puściłam chłopaka i spojrzałam mu głęboko w oczy.
   -Ups. To miało znaczyć, że z tobą wydostalibyśmy się stamtąd- uśmiechnął się i odwrócił głowę.
   -No ja myslę...
   -Nawet nie wiesz, jak mi cie brakowało. Księżniczko, kocham cię- przytulił mnie ponownie.
  Po chwili do sali wpadła cała rodzina i wszyscy razem wtuliliśmy się w siebie. Jedynie Marcos stał na uboczu i przyglądał się całej sytuacji z uśmiechem na twarzy. Wydostałam się z uścisku i przytuliłam faceta, który tak dzielnie pomagał w odnalezieniu Devriesów. W tej chwili zdałam sobie sprawę, że stał się dla mnie bliższy niż myślałam.
  Gdy wracaliśmy wszyscy razem samochodem Marcosa, zaszła bardzo dziwna sytuacja. Znikąd jakiś samochód wyjechał na jezdnię zagradzając nam drogę. Z auta wysiadło dwóch mężczyzn z nożami. Rojo kazał nam się nie martwić i zamknął drzwi.. Próbował wyjechaćz pułapki, lecz było to niemożliwe. Caro;, wyciągnęła telefon i wybrała numer na policję. W tej chwili napastnicy podbiegli do samochodu Marcosa i próbowali stłuc szybę w oknie kierowcy. Wszyscy siedzieli przerażeni oprócz mnie. Niewzruszona całą sytuacją wysiadłam z auta.
   -Czego chcecie?- zapytałam ze stoickim spokojem.
   -Ciebie i tego młodego- zaśmiał się jeden z nich podchodząc bliżej.
   -Śnisz...-odparłam po czym jednym szybkim kopnięciem wytrąciłam mu nóż z ręki.
  Drugi ruszył zza niego i już chciał wbić ostrze w moje ciało, gdy oberwał drzwiami. Stojący przede mną mężczyzna nie spodziewał się Chokeslama. Jednego miałam już z głowy. Drugi chcąc zaatakowac mnie od tyłu spotkał Back Body breaker. Szybko pożałowali decyzji napadu na nas. Wzięlam kluczyki od jednego z nich i udałam sie do auta. Przestawiłam je, i spokojnie odjechaliśmy z miejsca zdarzenia. 
  Następnego dnia stało się coś, czego nikt by się nie spodziewał. Strasznie oburzyła mnie ta cała sytuacja...

"ośrodku zamkniętym dla nieletnich"- szkoła


-------------


Prosze o opinie w komentarzach i zapraszam do jak najczęstrzego odwiedzania mojego bloga. 

KOMENTUJESZ-dajesz wenę, której brak


piątek, 19 czerwca 2015



17.I co zrobisz? Nic nie zrobisz

  Nie chcąc okazać słabości odwróciłam się szybkim ruchem bioder. Na szczęście to tylko niewielki, wyrastający tuż za mną krzew. Ręce nie przestały mi się trząść, gdyż to, co widziałam tuż przed sobą przerażało mnie. Podeszłam bliżej i nie chcąc zatrzeć śladów prawdopodobnej zbrodni, podniosłam foliową reklamówkę przez rękaw od bluzy. W środku znajdowały się telefony rodziny Devriesów i zakrwawiona bandamka Leo. Przeraziłam się jeszcze bardziej i postanowiłam zadzwonić na policję. Gdy usłyszałam głos dyżurnego policjanta nieco się uspokoiłam, ale nie na długo. Miałam właśnie opowiedzieć co znalazłam w miejscu, w którym właśnie stoję, lecz zawahałam się, gdyż poczułam czyjś oddech na swych plecach. Moje napięte mięśnie dziwnie się rozluźniły. Wiedziałam co zamierza zrobić osoba stojąca tuż za mną. Stałam tuż nad wodą i jedynym wyjściem, by pozbyć się niewygodnego świadka było zepchnięcie mnie do rzeki. Stałam osłupiała kilka sekund po czym poczułam ciepłe ręce na swych biodrach. Tajemnicza osoba wahała się, czy chce to zrobić. Wpadając do rzeki zdążyłam powiedzieć tylko "rzeka, za kościołem" do wciąż oczekującego na mój głos policjanta. W pełni uspokojona zanurzyłam się w lodowatej wodzie. Zamknęłam oczy i gdy po chwili wypłynęłam ponad taflę wody otworzyłam je. Nad brzegiem stała drobna osóbka w bluzie z kapturem i długimi włosami. W tamtej chwili nie zastanawiałam się kim może być. Po prostu oddałam się nurtowi rzeki i popłynęłam przed siebie. 
  Gdy wiedziałam, że tracę świadomość na skutek wychłodzenia organizmu postanowiłam wydostać się na brzeg choćby ostatkiem sił. Po długiej walce z porywistym prądem dostałam się na piaszczystą plażę. Skuliłam się i próbowałam ogrzać. Po kilku minutach, gdy już miałam na tyle sił, by dojść do najbliższej drogi, dzielnie dźwignęłam się na rękach i ruszyłam w stronę warkotu samochodów. Zziębnięta i cała mokra weszłam na jezdnię. Przez dłuższą chwilę nikt się nie zatrzymywał, lecz w końcu ktoś o dobrym sercu stanął. Pełna zapału podbiegłam do stojącego na poboczu auta i zapytałam: 
   -Czy mógłby mi pan pożyczyć telefonu?- na co wysoki i krępy mężczyzna wysiadł z samochodu. 
   -Dziewczyno! Jesteś cała przemoczona przy temperaturze dwóch stopni. Wsiadaj, zawiozę cię do domu. 
   -Najpierw niech pan mi pożyczy telefonu. 
   -Dobrze, trzymaj- podał mi telefon i wyciągnął z auta kurtkę, którą okrył moje mokre ciało. 
   -Halo- odezwał się ten sam policjant, do którego dzwoniłam kilkanaście minut wcześniej. 
   -Dzwoniłam do pana niedawno. Podałam miejsce, gdzie znajdował się ślad w sprawie porwania mojej rodziny. Czy ktoś już tam pojechał? 
   -Tak, oczywiście. Wysłałem tam patrole. O jaką sprawę chodzi? 
   -Nieważne...- rozłączyłam się. 
  Natychmiast po telefonie poczułam w sobie siłę i nie myśląc wiele pobiegłam w miejsce, w którym znalazłam telefony. Policjanci już tam byli, lecz nic nie znaleźli. Wściekłam się na samą siebie. Byłam większa i z pewnością silniejsza od osoby, która zepchnęła mnie do rzeki. Mogłam temu zapobiec, lecz nie pomyślałam o tym i zaprzepaściłam szansę na dowiedzenie się czegoś o ostatniej lokalizacji Devriesów. Co najgorsze mogłam przechwycić prawdopodobnego uprowadziciela rodzinki. 
  Po tym, jak policjanci spisali moje zeznania i odwieźli mnie do domu Charlsa, od razu się przebrałam i spróbowałam zasnąć. Niestety nie było to takie łatwe. Ciągle przelatywały mi w głowie jakieś obrazki. Czasami mój mózg podpowiadał mi bardzo istotne informacje, a czasami płatał figle. Nie wiedziałam już co myśleć. Widziałam jakieś stare, drewniane domki gdzieś za miastem, przykutego do jakichś rur Leo i resztę rodziny zamkniętą w ciemnym pokoju. W tak trudnej sytuacji mogła pomóc mi już tylko muzyka. Po kilku ulubionych piosenkach w końcu usnęłam. 
  Wstając około południa nadal nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Dopiero po dłuższych przemyśleniach zdałam sobie sprawę, że dziś trening. Szybko zebrałam się i uspokoiłam się. 
   -Ty w takiej sytuacji idziesz na trening?!- wydarł się Charlie gdy zamykałam drzwi. 
  Wzięłam od niego wszystkie rzeczy i popędziłam do centrum treningowego. Wciąż byłam rozkojarzona. Trening jak trening, lecz to, co usłyszałam tuż po nim było zaskakujące. 
   -Co ten twój Leo robił za miastem bez ciebie?- zapytał Adnan. 
   -Jak to? Kiedy? 
   -Wczoraj jak wracałem od przyjaciół widziałem go w jakimś samochodzie. Wydawał się jakiś dziwny. 
   -Gdzie dokładnie go widziałeś?- pytałam nerwowo. 
   -Przy zjeździe z autostrady. A coś się stało? 
   -No tak! Nie czytałeś dzisiejszych gazet? Leo i reszta zaginęli. Policja ich szuka. 
   -Jak to? 
   -Normalnie. Czyli jednak miałam rację. Muszę tam jechać. 
   -Nigdzie nie jedziesz. To może być niebezpieczne. Lepiej zadzwonić na policję. 
   -Nie mogę tak czekać aż ktoś coś zrobi. 
   -Nie puszczę cię tam. Masz numer do kogoś, kto prowadzi tę sprawę? 
   -No mam. 
   Zadzwoniłam do komisarza i powiedziałam to, czego właśnie się dowiedziałam, a ten kazał mi czekać na jego telefon. Nie pozostało mi nic innego, jak cierpliwość. 
  Na szczęście mogłam dziś przenocować u Marcosa, więc udałam się razem z nim do jego willi. Napiliśmy się gorącej czekolady i porozmawialiśmy od serca. Oprócz Leo był jedyną osobą, której mogłam powierzyć swoje tajemnice. Taki prawdziwy wspierający przyjaciel, mimo, iż o wiele starszy. Odkąd go poznałam, moje życie bardzo się zmieniło. Miał na mnie bardzo duży wpływ, tak jak rodzina Devriesów.
  Właśnie siedzieliśmy na białej skórzanej kanapie i śmialiśmy z piłkarskich wpadek tygodnia, gdy zadzwonił mój telefon. Pełna niepokoju i jednoczesnej radości odebrałam z wielką nadzieją. Niestety informacje były całkiem zadowalające, lecz nie ucieszyłam się z nich. Okazało się, że Devriesowie byli w opuszczonym domku, który szczegółowo im opisałam, lecz już zostali stamtąd zabrani. Nie wiedziałam, co zrobić w tej sytuacji. Wtedy do pokoju wbiegła mała Morena i przytuliła mnie mocno. Cudne z niej dziecko. Po chwili śmiechu wyszeptała mi do ucha:
   -Mam coś dla ciebie.
  Zdziwiłam się nieco i odpowiedziałam uśmiechem. Spojrzałam na Marcosa w celu uzyskania jakichś informacji, lecz on tylko pokiwał głową chcąc powiedzieć "nie wiem". Po chwili oczekiwania Morena wróciła z jakąś kartką, na której napisane było:
"Nie chciałam, żeby to tak wyszło"
   -Skąd to masz?- zapytałam lekko poddenerwowana.
   -Od takiej ładnej dziewczyny z ogrodu- uśmiechnęła się i usiadła na kolanach Marcosa. 
  Kolejne spojrzenie w stronę Argentyńczyka i kolejne "nie wiem". Przeraziłam się i szybko wyszłam na balkon od strony ogrodu. Nikogo tam nie zauważyłam. Wychodziło na to, że ktoś mnie śledził, bo skąd wiedziałby, gdzie w  tej chwili jestem.
   -Słońce, a jak wyglądała ta dziewczyna?
   -Miała takie falowane, blond włosy i szare oczy. 
   -Coś jeszcze zapamiętałaś?- spytałam.
   -Miała taki ładny tatuaż "143".
   -O matko dziękuję ci księżniczko- przytuliłam ją.
   -Co jest? Już wiesz kto to był?
   -No jasne. To nie mógł być nikt inny, jak Emilie. Muszę przekazać to komisarzowi.
   -Czekaj... ta Emilie? 
   -Tak, ta suka Emilie. 
   -Ona cię śledzi. Musisz coś z tym zrobić.
   -Marcos! No przecież wiem- po czym zamyśliłam się. 
  Znów przed oczami miałam jakieś dziwne miejsca i ludzi. Postanowiłam poddać się tej 'wizji" i obserwowałam obrazy w mojej głowie dalej. Nagle ukazał mi się Leo z rozciętym łukiem brwiowym. Wyglądało na to, że to jakaś telepatia. 
   -El, co ci jest?- zapytał Marcos, gdy zauważył moje zachowanie.
   -Nie, nic- urwał się ciąg obrazów.
   -Na pewno?
   -Tak. Idziemy się gdzieś przejść?
   -Czyli gdzie?
   -No nie wiem. Może nad te piękne jeziorko. Weźmiemy małą- uśmiechnęłam się knując coś.
   -Ok. Więc chodźmy.
  Zdawałam sobie sprawę, gdzie może być Emilie i chciałam tam iść. Jeziorko znajdowało się w lesie, gdzie leżało jeszcze trochę nieroztopionego śniegu. Miałam tę przewagę nad innymi, że posiadałam niewiarygodnie dobry słuch. W obliczu zagrożenia moje zmysły wyostrzały się. Chciałam dopaść ją w lesie i wymusić podanie miejsca pobytu Devriesów. 
  Spacerowaliśmy nad brzegiem jeszcze nie do końca rozmarzniętego jeziorka. Marcos opowiadał coś o klubie, Morena bawiła się lodem, a jak nasłuchiwałam tylko jakiegokolwiek ruchu. Nagle usłyszałam trzask gałęzi. Zdałam sobie sprawę, że ona tam jest.
   -Zaraz wracam- powiedziałam skupiając się na prawdopodobnym miejscem pobytu Emilie.
  Po cichu przemieszczałam się między drzewami i nasłuchiwałam kroków. W pewnej chwili ustałam słysząc czyjś przyspieszony oddech. Odwróciłam się w stronę Emilie i zapadłam w bezruch. Ta nie wiedząc co ma zrobić, zaczęła uciekać. Goniłam ją jakieś sto metrów, lecz moja znakomita kondycja wzięła górę. Dopadłam do niej i przyparłam ją do drzewa.
   -Gdzie jest Leo?!- krzyknęłam patrząc jej w oczy.
   -Nie wiem- odrzekła przerażona.
   -Jak to nie wiesz? Porwałaś ich!
   -No tak, ale...
   -Ale co?
   -Oni po tej akcji nad rzeką domyślili się, że ty wiesz i zabrali ich gdzieś. Nie wiem gdzie.
   -Jacy oni?- patrzyłam na nią groźnie.
   -Wynajęłam jakichś gości. Powiedzieli, że specjalizują się w uprowadzeniach. Teraz zażądają okupu za Leo. Wiedzą, że jest dużo wart- rozpłakała się zarówno z bólu jaki jej sprawiałam, jak i z poczucia winy.
   -Jak mogłaś to zrobić? Prawdziwa z ciebie suka. Spieprzaj stąd!- puściłam słabą dziewczynę i odwróciłam w drugą stronę.
  Stała tam jeszcze chwilę myśląc, że może jeszcze coś powiedzieć. Z powrotem spojrzałam w jej stronę z takim wyrazem twarzy jakbym chciała przez to powiedzieć "i co tu jeszcze robisz?" Ta przeraziła się i znowu zaczęła uciekać. Ja spokojnie wróciłam do Marcosa i Moreny. 
   -Gdzie ty do cholery byłaś? Co to za krzyki?
   -Emilie... Złapałam ją. Jacyś gangsterzy porwali Leo dla okupu. Ona tylko się do tego przyczyniła- powiedziałam zapatrzona w horyzont. 
   -Gangsterzy? 
   -Tak. Ta debilka zapłaciła im za porwanie Devriesów- mówiłam ze stoickim spokojem w głosie.
   -Teraz znów pozostaje czekanie na interwencję policji.
  Po raz kolejny dziś, zadzwoniłam do komisarza. Przekazałam mu istotne informacje, a ten powiedział tylko:

 "I co zrobisz? Nic nie zrobisz."

  Nie idzie opisać, jak wtedy się zdenerwowałam. Robiłam niemal wszystko za lokalną policję, a oni mi tak na to odpowiadają. Marcos jak zwykle próbował mnie uspokoić, lecz jedynie sport mógł to uczynić. Poszłam trochę pobiegać i wtedy zobaczyłam obrazy z moich 'wizji' na żywo.


-----------------------------


Jest!!! Cóż za poetycki początek. Zadziwiam sama siebie, nie wiem jak was. Piszcie opinie w komentarzach ;-)

Komentujesz-dajesz mi wenę na następny rozdział...


czwartek, 18 czerwca 2015



16.Nie wierzę!

  Wyślizgnęłam się z dosyć mocnego uścisku trenera i spojrzałam w stronę otworu w ścianie, przez który wpadało blade światło dnia. W progu ogromnych drzwi stał nie kto inny, jak Leo. Wciąż uśmiechnięta spojrzałam na Marcosa, później rozejrzałam się po chłopakach i powiedziałam odwrócona do niego tyłem: -Wyjdźmy na zewnątrz- po czym odwróciłam się, złapałam go za rękę i pociągnęłam za sobą. 
   -Wiesz, co zrobiłeś nie tak, prawda?- zapytałam gdy byliśmy już na zewnątrz. 
   -Tak, przepraszam cię. Teraz trzeba będzie to jakoś odkręcić i powiedzieć, że jestem z tobą. Wszędzie piszą, że ja i Amy... 
   -A kto powiedział, że jesteśmy razem? Nie wiem, czy nadal chcę być zajęta- mówiłam szeroko się uśmiechając. 
   -Jak to? -Po prostu nie wiem, co mam zrobić. 
   -Odpowiedź chyba jest prosta. Słuchaj. Nie chciałem żeby to tak wyszło. Miałem ją wyrzucić ją ze sceny? 
   -Mogłeś nie dać jej się całować. 
   -El, przepraszam. To jakoś samo tak wyszło. 
   -Pogadamy w domu. Teraz idę świętować. 
   -Nie- złapał mnie za rękę. 
   -Wybacz mi, proszę- uklękną przede mną. 
   -Och! Czuję się jak księżniczka, którą przecież jestem- zaśmiałam się głośno, a z klubu wyszli wszyscy piłkarze. 
  Zaczęli bić nam brawo i krzyczeć "wybacz, wybacz". To było żenujące. Spojrzałam na nich i zaśmiałam się. 
   -Dobra, tylko wstawaj- wciąż się śmiałam. 
   -Gorzko, gorzko...- zaczął Marcos, a cała reszta za nim. 
  Leo wstał i pocałował mnie namiętnie. To wszystko działo się na oczach moich przyjaciół. Wtedy już musiałam im wszystko mówić. A to wszystko tylko i wyłącznie przez Marcosa. Argentyńczyk bardzo mnie polubił. Dbał o mnie jak ojciec, może trochę jak mąż. Z resztą ja też go bardzo lubiłam. 
  Po kieliszku szampana z chłopakami i małych pogaduchach udałam się z moim księciem do domu. Wciąż nie powiedziałam mu, co się wydarzyło. Nieco zdezorientowany w końcu odważył się zapytać. 
   -W ogóle, to za co piliśmy? 
   -To ty się jeszcze nie domyśliłeś? 
   -No jakoś mało zrozumiale mówili. 
   -Stój. 
   -Dobra... A czemu?
   Ustałam na przeciwko niego i powiedziałam: 
   -Podpisałam kontrakt na trzy i pół miliona euro za sezon i będę teraz grała w pierwszej drużynie! Cieszysz się?- skoczyłam mu na szyję. 
   -Tak, jasne- przytulił mnie. 
   -Ale jak to trzy i pół miliona? I czemu euro? 
   -Tak! Trzy i pół miliona. Nie wiem czemu euro. 
   -Czyli jesteś milionerką... 
   -Dopiero będę. Czeka mnie dużo pracy- wypuściłam chłopaka ze swych objęć. 
   -Trzeba to powiedzieć mamie. Chodźmy. 
  Wbiegliśmy do domu. Od razu udałam się do kuchni, gdzie siedziała Carol. 
   -Mamo, jestem milionerką! Będę grała z pierwszą drużyną! 
   -Co?!- wstała i osłupiała. 
   -To ja może przyjdę później...- wycofałam się z powrotem do ogromnego holu. 
   -Zaczekaj. Czy ty zdajesz sobie sprawę, co ty powiedziałaś? 
   -Nie bardzo... 
   -Powiedziałaś do mnie "mamo". 
   -Och. Przepraszam. To było na spontanie- zaśmiałam się. 
   -Nie spodziewałam się... Możesz mi tak mówić już zawsze? 
   -Co?
   -Jesteś już u nas pół roku. Chciałabyś żebyśmy cię adoptowali? 
   -Co?! 
   -To co słyszałaś. Zastanawialiśmy się nad tym już jakiś czas temu. 
   -Skąd taki pomysł? To nierealne...- zdenerwowałam się nieco, ale wciąż byłam uśmiechnięta. 
  Poszłam do swojego pokoju i puściłam muzykę. 
   -Czy mam się tu przenieść na całe życie? Mam tu dom, pracę, zarabiam krocie. Poza tym jest tu Leo i Charlie. Nienawidzę tę małej wsi w Polsce. Sto razy wolę Manchester, ale to nie jest takie proste. Przecież moja rodzina mnie kocha, chyba... Nie wiem czy chcę wracać do ojczyzny. Nawet jeśli bym tu została, to przecież nie poinformuję o tym rodziny telefonicznie- mówiłam sama do siebie.
   -Zostań z nami. To życie jest lepsze- odezwał się jakiś głos. 
   -Ryan? Co ty tu robisz? Czemu mnie podsłuchujesz? 
   -Tak słodko gadać samemu do siebie- zaśmiał się. 
   -Zazdrościsz?- zażartowałam. 
   -Tak... Ale tak poważnie. Zostań tu. Czy coś cię tam ciągnie? 
   -Przyjaciele... 
   -Tu też ich masz. 
   -Mam Leo i Charlsa plus klub. 
   -Masz Carol, Alexa, Bryana, szkołę, mnie... 
   -Czy to ma być rodzaj flirtu- zapytałam wiedząc, co się święci.
   -Nie, no co ty... Przecież ja mam dziewczynę- odwrócił wzrok. 
   -No na pewno- zaśmiałam się i podeszłam bliżej tym razem nieświadoma tego, co się wydarzy. 
  On stał przed moimi drzwiami, a ja oparłam się o futrynę. Dzieliła nas przestrzeń może dwudziestu centymetrów. Staliśmy tam chwilę i patrzyliśmy się sobie w oczy. Widać było, że jednak coś do mnie czuje. W końcu Ryan postanowił przerwać ten obustronny bezruch. Oplótł swoimi palcami moją nieskazitelną twarz. Zbliżył się i zaczął całować moje usta. Nie miałam nic przeciwko temu. Poddałam się chwili i zamknęłam oczy. Niebiański pocałunek trwał bardzo długo. Zupełnie tak, jakby nasze usta zostały sklejone klejem przez bożków miłości. Tę zacną chwilę przerwał telefon. Szybko powracając do rzeczywistości odebrałam telefon. Ryan złożył pocałunek na mym policzku i zniknął za drzwiami pokoju Joeya. 
    -Halo. 
    -Hej El- usłyszałam głos nie kogo innego, jak Marcosa. 
   -Czy ta sprawa z którą do mnie dzwonisz jest ważna, bo tak trochę przeszkodziłeś mi- powiedziałam stanowczo. 
   -Myślę, że tak. Pewnie jako Culé wiesz, że Barça gra jutro z City.
   -No tak. W Manchesterze... Ale o co chodzi? 
   -Mam gościa, który chciałby cię poznać i ty go pewnie też. 
   -Kogo? 
   -Przyjedź to się dowiesz. 
   -A nie możesz powiedzieć?- zapytałam zrezygnowana. 
   -Nie. To będzie niespodzianka- rozłączył się.
  Ogarnęłam się w miarę i wyszłam z domu zapominając o wszystkim, co się wcześniej wydarzyło. Tak bardzo chciałam przeżyć to jeszcze raz...
  Po dwudziestu minutach byłam już pod domem Argentyńczyka. Od razu rzuciło mi się w oczy piękne Audi A7. Wielu graczy Barçy takie miało, więc spodziewałam się któregoś z piłkarzy Blaugrany. Zapukałam do ogromnych białych drzwi i usłyszałam "proszę". Weszłam więc do środka i udałam się na górę. Wchodząc po wysokich schodach spostrzegłam Marcosa siedzącego na skórzanej kanapie. 
   -O co chodzi?- zapytałam patrząc się przed siebie. 
  Początkowo nie zauważyłam niczego dziwnego, gdyż moją uwagę przykuł ogromny obraz wiszący na ścianie. Nie patrząc w stronę kanapy zapytałam ponownie: 
   -Odpowiesz, czy nie? 
  Na co on się zaśmiał. W tejże chwili odwróciłam wzrok. 

   -Aaaaa! Nie wierzę! Zaraz wracam!- krzyknęłam z niedowierzaniem.

  W euforii zbiegłam na dół i udałam się w kierunku tarasu. Nie dowierzając co robię skoczyłam do basenu. Otrzeźwiłam się zimną wodą i pełna energii oraz cała mokra wróciłam do Marcosa i jego gościa. 
   -Cześć. Leo Messi jestem. Mów mi Leo- uśmiechnął się i podał mi rękę. 
   -El, mów mi El- zaśmiałam się i podałam mu rękę. 
   -Wszystko ok?- zapytał troskliwie Marcos. 
   -Tak, a czemu miałoby być nie ok? 
   -Jesteś cała mokra. Może przyniosę ci ręcznik? 
   -Nie, dzięki- powiedziałam nie mogąc oderwać oczu od Messiego. 
   -No więc słyszałem, że jesteś wybitnie uzdolniona- zaczął nieśmiało Argentyńczyk. 
   -Tak mówią. Owszem- nie mogłam przestać się uśmiechać. 
   -Siadaj El- wtrącił się Rojo. 
   -Ok. Czyli zabawię tu trochę dłużej. 
   -Opowiedz mi coś o sobie. Może mamy podobną historię- rozluźnił się nieco. 
   -O! Dobra,skoro chcesz wiedzieć... Więc pochodzę z Polski, jestem tu na wymianie uczniowskiej. Nie chcę wracać do ojczyzny, ale wygląda na to, że będę musiała. Jak pewnie wiesz, jestem piłkarką i oczywiście chciałabym zagrać kiedyś w Barcelonie. A tak a propos... Dasz mi autograf skoro już tu jestem? 
   -Jasne. I kto wie, może zagramy kiedyś w jednej drużynie- uśmiechnął się. 
   -Marzę o tym. Kiedyś myślałam, że nie umiem grać w piłkę i dla Barçy sprzątałabym nawet łazienki. 
   -Na prawdę? Prawdziwy Culé.
   -No a jak... 
   -Może chciałabyś kiedyś wpaść do nas na trening? 
   -Oczywiście mistrzu- zaśmiałam się. 
  Rozmawialiśmy o wszystkim, o czym tylko się dało. O piłce, szkole, rodzinie, Barcelonie. Okazało się, że mamy mało wspólnego, ale bardzo dobrze się dogadujemy. Powiedziałam mu chyba wszystko o sobie. Jedynym faktem, którego nie zdradziłam było moje imię. Leo najbardziej zdziwił mój brak wiary. On był bardzo wierzący. Bez Boga jego życie nie miałoby sensu. Dla mnie to bez większego znaczenia.
  Tak więc poznałam Leo Messiego. Mojego największego idola. W końcu poczułam z kimś tę prawdziwą więź piłkarską. On wiedział o czym mówię i co chcę powiedzieć. Czytał mi w myślach. Piłkarski geniusz to jednak geniusz.
  Gdy wróciłam do domu zastałam tam niewyobrażalny bałagan. Nikogo nie było w środku. Przestraszyłam się nieco. Od razu podążyłam do mojego pokoju. Było to jedyne pomieszczenie, które zostało nietknięte. "Co to kurwa ma być?"- pomyślałam. Szybkim krokiem poszłam do salonu i nikogo tam nie zastałam. Po chwili namysłu zadzwoniłam na policję. Drzwi wejściowe przecież były otwarte, dom zmasakrowany, a ludzi ani śladu. Co innego miałam zrobić?
  Po piętnastu minutach przyjechali mundurowi. Wypytywali mnie co się stało. Non stop tłumaczyłam im, że nie było mnie, gdy to się działo, że gdy przyszłam zastałam mieszkanie w takim stanie. To ci znowu swoje. W końcu zapytali o coś sensownego.
   -Dzwoniła pani do pozostałych domowników?
  W totalnym rozgarnięciu zapomniałam o najważniejszym. Od razu wybrałam numer Leo. Jego telefon nie odpowiadał. Zmartwiłam się nieco i po kolei dzwoniłam do pozostałych mieszkańców domu. Nikt nie odebrał. Nie było nawet sygnału. Policjanci zabezpieczyli teren i poradzili mi przenocować u znajomych. Nie miałam pojęcia do kogo się udać. Pierwszy na myśl przyszedł mi Charlie, więc pośpiesznie podążyłam do miejsca jego zamieszkania.
  Rzuciłam kamieniem w okno jego pokoju.
   -Kto tam?!- wydarł się.
   -To ja, El. Zejdziesz? 
   -Jasne.
  Po kilkudziesięciu sekundach był już na zewnątrz. 
   -O co chodzi?- zapytał.
   -Ktoś włamał się do nas do domu. Wszystko jest poprzewracane, wszędzie leżą porozrzucane papiery, nikogo nie ma w domu. Policja już się tym zajęła.Najgorsze jest to, że nie mogę się do nikogo dodzwonić. Martwię się.
   -Co? Jak to? 
   -No normalnie. Byłam u Marcosa i gdy wróciłam zastałam wszystko w okropnym stanie. 
   -Trzeba tam iść i się czegoś dowiedzieć-powiedział przerażony i rozpłakał się.
   -Ej no Charls... To ty miałeś mnie pocieszać a nie ja ciebie- podeszłam i przytuliłam go.
   -Przepraszam cię. To takie straszne. Może wszyscy gdzieś wyjechali i nic ci nie powiedzieli. Trzeba poczekać na jakieś znaki życia. 
   -Słuchaj... Mogłabym u ciebie przenocować? Policjanci pozwolili mi zabrać tylko parę ubrań i elektroniki.
   -Jasne. Chodź. 
  Miałam już gdzie spać, więc teraz trzeba było zająć się poszukiwaniem Leo i rodziny. Miałam parę hakerskich aplikacji na laptopie i do tego różne kody dostępów. Dostałam się do bazy danych sieci komórkowej Devriesów i próbowałam znaleźć ich lokalizację. Udało się! Lekcje hakerstwa u znajomego z Azji opłaciły się. GPS wskazywał, że ich telefony znajdowały się gdzieś nad rzeką. Wszystkie w jednym miejscu. Wydało mi się to dziwne, więc postanowiłam to sprawdzić. Ubrałam bluzę, założyłam buty i po cichu wymknęłam się z domu Lenehanów. Biegiem udałam się nad brzeg rzeki. W swojej komórce odnalazłam dokładne miejsce położenia telefonów i gdy w końcu dotarłam do celu spojrzałam przed siebie. To co zobaczyłam przeraziło mnie. Poczułam ciarki na plecach, lub czyjeś ręce. W tej chwili nie byłam już pewna.



---------------------------------


Ooooo cóż za napięcie. Ciąg dalszy w następnym rozdziale. Zrobiło się nieco jak w W-11 haha. Komentujcie!!!

Komentujesz=Motywujesz 

(Dzienky ;-) )