Dziwne drgnięcie w okolicach serca zachęciło mnie do wymalowania sobie
uśmiechu na twarzy. Poczułam dziwny ucisk w brzuchu, ale mimo to wciąż
tryskałam radością. Z rozpostartymi szeroko ramionami udawałam zachwyconą,
mimo, iż taka nie byłam, lecz fałszywość można było przypisać mi jako cechę
charakteru.
-Charlie!- krzyknęłam radośnie, ale z wyczuwalną nutą sarkazmu.
-El, jak dobrze cię widzieć- rzekł rudy blondyn i rzucił mi się na
szyję.
-Co ty tu robisz?- zapytałam chcąc uzyskać odpowiedź na to nurtujące
mnie od kilku sekund pytanie. Wciąż starając się wymusić wrażenie szczęśliwej
tkwiłam w silnym uścisku przyjaciela. Byłego przyjaciela. Nie rozmawialiśmy
przez ostatni miesiąc w ogóle, a tu nagle zjawia się jaśnie pan i psuje mi
plany.
-Przyjechałem na małe wakacje. Wiesz, Leo w tym szpitalu, trasa
odwołana, a ja od kilku tygodni wciąż siedzę w papierach. Trzeba się nieco
zrelaksować- podrapał się po głowie uwalniając znudzoną mnie ze swoich rąk.
-Tak, wiem. Barcelona to idealne miejsce na wypoczynek, uwierz. Ale
zabawa jest fajniejsza- sztucznie uśmiechnięta popatrzyłam w głębokie, błękitne
oczy, by dowiedzieć się prawdy. Prawdy o przyjeździe Charlsa.
-Więc...- wyrwał się po chwili ciszy.
-Więc... Może wejdziesz na kawę?- spytałam z naturalną niechęcią
wynikającą z rozmowy z kimś, o kim tak na prawdę próbowałam zapomnieć od
dłuższego czasu.
-Z
miłą chęcią- odrzekł z niebywale durnym uśmiechem przylepionym do twarzy przez
całą drogę do mieszkania.
Weszliśmy razem do mojego dosyć ponurego, białego, nudnego apartamentu
po czym rzuciłam torebkę oraz bluzę pod wieszak i powędrowałam do kuchni, lecz
zatrzymałam się przed wejściem.
-A
tobie gorzej?- spytałam widząc rudego blondyna stojącego na środku korytarza
wpatrującego się w jasne ściany otaczające go ze wszystkich stron.
-Ile... Ile to coś ma metrów?- wyjąkał zafascynowany.
-240... Przestraszony?- zaśmiałam się i ruszyłam w stronę czajnika
elektrycznego.
Nie
było go przez dłuższą chwilę podczas której zdążyłam wsypać kawę do szklanek i
przemyślałam jedną istotną kwestię. Mianowicie, doszłam do wniosku, że to
Leondre musiał ściągnąć Charliego do Barcelony. Miał w tym interes, tylko jaki?
Miałam nadzieję dowiedzieć się tego w najbliższych dniach.
-No
więc opowiadaj, jak tam kariera, fanki, życie... Jakieś nowe sukcesy na koncie?
Może masz jakieś ciekawe informacje dla przyjaciółki? Co tam u mamy? Jak z nową
płytą?- wypytywałam kolejno.
Nasza rozmowa i tak kompletnie się nie kleiła. Być może spowodowane to
było długą rozłąką, ale możliwe było też, że po prostu żadne z nas nie chciało
z drugim rozmawiać. Po kilku dziesięciu minutach, które dłużyły się
niemiłosiernie byłam już pewna, że Charlie również nie jest zachwycony naszym
spotkaniem. Jak najszybciej chciałam więc zakończyć odwiedziny i najchętniej
wykopałabym go z mojego mieszkania. Ostatnimi czasy jakoś każda myśl o rodzinie
drażniła mnie gorzej niż Unzue. Może był to syndrom porzucenia, który przeżywałam
już raz po zerwaniu kontaktów z dawną, dawną rodziną z Polski. Miałam to do
siebie, że nie lubiłam przeszłości. Wspomnienia, które w jakikolwiek sposób
zamieniały się w sny natychmiast wymazywałam z pamięci. Tak więc Charliego też
chciałam z niej wymazać.
-Wiesz… Ja chyba
powinienem już lecieć- rzekł zakłopotany Charlie po chwili głuchej,
niepokojącej ciszy.
-To chyba dobry
pomysł. Jutro mamy mecz, a ja jestem po naprawdę ciężkim dniu. Muszę się
położyć. Życzę miłego pobytu w Barcelonie- znowu byłam zmuszona do sztucznego
uśmiechu. –I żeby cię byk pokąsał- dodałam pod nosem.
-Dziękuję. Trzymaj
się El. Spotkamy się jeszcze, bo jak nie tu, to u Leo- zaśmiał się bezradnie.
-No tak… Leo. Tak
więc dzięki, że wpadłeś. Miło było. Naprawdę po tak długim czasie dobrze cię
wreszcie zobaczyć- zamknęłam nas w silnym uścisku. –Teraz naprawdę muszę się
położyć. Mecz sam się nie zagra- wydusiłam z wnętrza jakiś dziwny, żabi rechot.
-Pa El. Pamiętaj,
że cię kochamy. Wszyscy- skinął głową na pożegnanie i wyszedł pozostawiając po
sobie jedynie rozdrażnienie w moim sercu.
Nigdy nie
spodziewałabym się, że to właśnie Charlie odwiedzi mnie tamtej nocy. Niestety
był to właśnie on. Ten który stał się dla mnie na wpół obcy. Ten, który
przyjechał pod wysłannictwem mamy. Zapewne mamy. Pewnie martwi się o mnie, ale
nie chce tego powiedzieć. Bo i tak jak zawsze JA jestem tą najważniejszą.
Nieustannie wychodziło na to samo. Czy to w szkole, czy w rodzinie, czy nawet w
drużynie. Wiecznie wszystko kręciło się wokół mnie i miałam tego już serdecznie
dosyć. No ale… Co ja sama mogłam z tym zrobić? W każdej chwili przecież mogłam
wyjechać, ponownie zostawić całe życie za sobą, tak jak to zrobiłam
wyprowadzając się z Polski i zaszyć się gdzieś na małej wyspie, by nikt już nigdy
mnie nie znalazł i bym nie musiała użerać się z natrętnymi facetami. Ale z
drugiej strony trafiłam wreszcie do swojego miejsca na Ziemi, o którym kiedyś
mogłam tylko pomarzyć. W czasie, gdy właśnie przechodziłam przez bunt
młodzieńczy i zmagałam się z gimnazjum, które jak powiadają zmienia ludzi,
ubzdurałam sobie, że będę grała w Barcelonie, że będę wiodła tam wspaniałe
życie, że poznam wreszcie Neymara, Messiego, czy Iniestę. Że stanę się tak
sławna, jak David Beckham. Mówili mi, że moje marzenia są kompletnie nierealne,
żebym zajęła się życiem i skupiła się na nauce. Niektórzy z nich mieli rację.
Skupiłam się na nauce. Na nauce języków dzięki czemu wyjechałam do Anglii ze
wspaniałą znajomością tamtejszego języka, opowiadałam o sobie po katalońsku, rozmawiam
ze wszystkimi używając hiszpańskiego oraz portugalskiego, a w zapasie mam
jeszcze piękne języki jakimi są: francuski, włoski, czy arabski. Teraz jestem
tu, gdzie jestem i to się właśnie liczy.
Około siódmej nad
ranem niechętnie podniosłam się z łóżka. Od paru dni marzyłam jedynie, by
porządnie się wyspać. Niestety uniemożliwiały mi to ciągłe i narastające
problemy życia, jak mogło się wydawać, codziennego. Starannie zaścieliłam swoje
łóżko, następnie wzięłam zimny prysznic na rozbudzenie myślenia i przebrałam
się w mało kobiecy, ale wygodny strój treningowy. Zjadłam owsiankę i zabierając
jedynie telefon, którym żyłam jak powietrzem, ruszyłam w drogę do Ciutat
Esportiva. Po drodze non stop podejmowałam próbę skontaktowania się z Rafinhą.
Przez jego głupotę byłam zmuszona przemieszczać się autem pożyczonym od byłego
przyjaciela, którego nie miałam najmniejszej ochoty prosić o cokolwiek. W
ciągłym zamyśleniu, co mogło stać się z Rafą i dlaczego pobił się ze starszym
bratem, do którego swojej ogromnej miłości nigdy nie ukrywał, weszłam do kawiarenki, w której
czekali już niemal wszyscy piłkarze Dumy Katalonii oraz sztab szkoleniowy.
Spojrzenia od razu skierowane zostały na mnie, co nie sprawiło mi większego
dyskomfortu. Z uśmiechem wymalowanym na twarzy skierowałam się do stolika, przy
którym siedziała zgraja południowo-amerykańskich wymiataczy.
-Hej- przybiłam
piątkę każdemu z nich. –Widzieliście gdzieś może Rafę? Albo kontaktowaliście
się z nim od wczoraj?- spytałam zachowując nieprzeciętny uśmiech i fason.
-Nie. No właśnie
dziwne, że pan „idealny” spóźnia się na spotkanie. Aż cud, że nie zadzwonił
nawet, żeby się podlizać trenerowi- zaśmiał się lekceważąco Douglas, który
zdawał mi się być bardzo życzliwy w stosunku do Rafy jak i do mnie.
-Ale o co chodzi?
Bo chyba nie zrozumiałam- rzekłam z przekonaniem, że któryś z nich wytłumaczy
mi, co miały znaczyć te słowa.
-O wilku mowa! Sama
go zapytaj- uśmiechnął się Alves i wskazał ręką na Alcantarę stojącego w
przejściu.
-Rafa!- krzyknęłam
i pokazałam na wolny stolik obok bandy facetów z Ameryki Łacińskiej. –Mógłbyś
mi wreszcie wytłumaczyć, co zrobiłeś z moim samochodem?- pytałam tak spokojnie
jak nigdy dotąd, gdy chodziło o mój samochód.
-Jaa… Zatarłem
silnik. To nic wielkiego. Jutro będzie gotowy- stwierdził beznamiętnie i
cmoknął mnie w policzek. –Chyba wytrzymasz jeden dzień bez samochodu, co? O co
ja się w ogóle pytam. Dla mnie zrobisz wszystko- uśmiechnął się tak pięknie, że
cudem powstrzymałam się od wybuchnięcia śmiechem, co było dla mnie normalne w
obliczu romantyzmu, bądź kokieteryjnego zachowania.
-Nie bądź taki
pewny- delikatnie szturchnęłam narzeczonego w ramię i instynktownie uniosłam
kącik ust ku górze, na co piłkarze siedzący obok nas zareagowali stylowym
„uuu”.
-Przymknijcie się,
ok?- wystrzelił Rafa. –El… Też cię kocham- zaśmiał się ukazując perfekcyjnie
białe ząbki i objął mnie ramieniem. –Po treningu musimy porozmawiać. Muszę ci
wytłumaczyć kilka ważnych spraw- spoważniał momentalnie.
-Ok. Musisz i to
koniecznie. Najlepiej byłoby porozmawiać w obecności Thiago…- westchnęłam
ciężko.
-A co? Boisz się
czegoś, młoda?- zagabnął Dani.
-Nie twoja sprawa,
matole- burknęłam nawet nie spoglądając w jego stronę.
-To nie jest
najlepszy pomysł. Lepiej porozmawiać w cztery oczy. Tylko ty i ja, i zero
wścibskich przyjaciół- wzburzył się nieco Rafinha. –Chodźmy już na boisko. Nie
chce mi się z nimi siedzieć- skwasił minę jak gdyby był jeszcze dzieckiem.
-Jak chcesz to idź.
Ja zostaję. Tylko się nie przetrenuj KOCHANIE- podkreśliłam ostatnie słowo
chcąc wzbudzić w nim jeszcze większą złość. Tak, byłam na niego zła głównie za
mój samochód, który był moim oczkiem w głowie tak jak telefon, i którego
pilnowałam jak oka w głowie.
-Dobra, jak chcesz.
Sama to zaczynasz- uniósł ręce w geście kapitulacji i spokojnie wyszedł z
pomieszczenia.
-Nie układa wam się
zbytnio, no nie?- zapytał Douglas z przekonaniem, ze odpowiem „Tak i to
bardzo”. Niestety jak to zawsze ja… Mówię prawdę, a prawdą było, że to tylko
jednorazowa sytuacja.
-Nie. To tylko
drobna wymiana zdań. Nawet nie to, bo to było raptem kilka słów. Układa nam się
wspaniale tylko jak zwykle w moim życiu pojawia się mnóstwo problemów.
Problemów, w które ktoś zawsze musi się wmieszać- opowiadałam ze znudzeniem.
Przecież między mną i Rafą wszystko było jasne, a chłopcy musieli to widzieć na
treningach, a nawet poza nimi.
-Jesteś pewna? Bo
jak nie, to przecież możemy ci pomóc w rozwiązaniu tej sprawy- napiął mięśnie
przezabawny Alves i kazał nam ich dotykać. Oczywiście wszyscy śmialiśmy się
jedynie. Takiego dowcipnisia to chyba jeszcze nigdy nie spotkałam. To zabawne,
że jeszcze niedawno mój „man” pobił go z powodu zlekceważenia mnie.
-No a Ney…- nie
zdążyłam dokończyć bo spotkał mnie ten wiercący dziurę w głowie wzrok
przerażonego Brazylijczyka gotowego d rzucenia się na ciebie w każdym momencie.
–Co tam u Daviego? Dawno u ciebie nie był- wybrnęłam jakoś z sytuacji, w której
normalnie wygadałabym się na bank. Ale… Przyjaciołom się przecież tego nie
robi.
-A… Dobrze-
podrapał się po głowie. –Będzie w tym tygodniu. Może wpadlibyście wszyscy na
partyjkę pokera, w piątek?- spytał uśmiechając się pod nosem i jednocześnie
patrząc na mnie nie ukrywając podziwu.
Wszyscy od razu
zgodziliśmy się na spotkanie z Neymarem oraz jego synem i powoli zaczynaliśmy
obmyślać plan, jak uprzykrzyć mu życie. Okazało się, że zawsze gdy w większej
grupie ludzi udaje się do domu któregoś z piłkarzy, wtedy roi mu się jakiś
żart. Nie ważne, czy to zasadzka z tartą, czy wybuchające wino. Ważne, żeby
było śmiesznie.
Na początek treningu
mała rozgrzewka w grupie. Kilka ćwiczeń wedle uznania, a następnie gra w
‘dziadka’. Tym razem okazał się być to dla mnie przeklęty ‘dziadek’. Podczas
gdy ja normalnie, jak człowiek tłumaczyłam Rafinhii, co zrobił nie tak grając
ze mną w FIFĘ tydzień wcześnie, rozweselony Munir postanowił nieco zaszaleć.
Najpierw zaczął przedrzeźniać mnie, co nie zwróciło mojej zbytniej uwagi. Gdy
zauważył, że nie reaguję przeszedł do czynów i jako że stał tuż obok mnie,
szturchał mnie non stop tłumacząc się przy tym chęcią dostępu do piłki. Po
pewnym czasie zaczęły denerwować mnie jego durne zagrania i gwałtownie
odwróciłam się w jego stronę robiąc przy tym krok w przód zamiast w kierunku
Munira. Wtedy dopadł mnie średniego nasilenia ból w okolicach łydki. Gdy
spojrzałam w dół na swoją nogę, okazało się, że ona krwawi. Krwawi dosyć
obficie. Od razu zlecieli się do mnie lekarze, których po kolei odganiałam, ale
i tak zdołali przesunąć mnie poza plac gry, by następnie przewrócić mnie i
skłonić do pozostania w pozycji siedzącej.
-Przemyjcie mi to i
spadam- rzekłam z przekonaniem.
-Nie moja droga… To
nie jest takie sobie zwykłe rozcięcie. Nie widzisz, że krwawienie nie chce ustąpić?
Trzeba będzie jechać na zszycie, a potem… Potem czeka cię chwila przerwy-
stwierdził jeden z klubowych lekarzy.
-Co?! Nie ma takiej
opcji. Zamierzam zagrać w dzisiejszym meczu czy wam się to podoba, czy tez nie-
poinformowałam wszystkich z dumą i samodzielnie podniosłam się na równe nogi.
Utykając powędrowałam z powrotem do koła i zaczęłam grać razem z resztą.
Wiedziałam, że będę
musiała jechać do szpitala, którego tak strasznie nie lubiłam. Był dla mnie
zmora od najmłodszych lat. Od czasu gdy Alex trafił właśnie do ‘białego domu
śmierci’, zaczęłam kojarzyć ten budynek jedynie z nieboszczykami. Tak więc od
razu po treningu mój ‘Superman’ zabrał mnie do szpitala, gdzie zszyli mi ranę
powstałą w skutek mocnego wślizgu Mascherano prosto w moje nogi. Starannie
opatrzono mi ranę i mogłam spokojnie wyjść do domu.
-Nie zagrasz w
dzisiejszym meczu. Nie ma takiej opcji!- wrzasnął Lucho, gdy od razu po
powrocie zadzwoniłam do niego, by zakomunikować mu, że gram w meczu mającym
rozpocząć się za kilka godzin.
-Luis! Otrząśnij
się! Ty się słuchaj Unzue, a będziesz w zimę w klapkach chodził. Skoro mówię,
że dam radę, to dam radę. Wiem gdzie leży granica mojej wytrzymałości, a to ma
być mój pierwszy mecz na Camp Nou, więc nie zamierzam tego odpuścić.
-Słuchaj… Ja… Ja.
Jeszcze zobaczymy- rzekł zrezygnowany i rozłączył się.
-Słyszałeś to? On
chyba we mnie nie wierzy… -parsknęłam kierując się w stronę Rafy. –Mam
nadzieję, że chociaż ty ustaniesz po mojej stronie- chwyciłam go za koszulę i
przyciągnęłam kilka centymetrów bliżej.
-Jeżeli będzie
trzeba, to zrobię wszystko, żebyś tylko zagrała- stwierdził podekscytowany, a
jego ręka szybko wylądowała na moim pośladku.
-Świetnie. A teraz
powiedz mi, dlaczego pobiłeś się z Thiago?- spytałam odsuwając się od niego
gwałtownie i siadając na oparciu kanapy.
-Naprawdę?- zapytał
z niedowierzaniem na co ja przytaknęłam i rzuciłam swoje zniewalające, a
zarazem przerażające spojrzenie. –No dobra… Więc… Tak jakby… Nie mogę ci tego
powiedzieć.
-Jak to nie możesz?
Czy chodzi o to, co działo się w nocy?- pytałam domyślawszy się prawdy.
-Ehh… Tak. Tak, to
o to chodzi. Thiago pamięta urywek tej nocki i powiedział mi, co tam się
działo. Że w pewnym momencie… Że ty i on…- zrobił skwaszoną minę i spojrzał na
mnie z żalem w oczach.
-Że ja i on… Mów
dalej- poganiałam chłopaka. W tamtym momencie już całkiem się pogubiłam i
kompletnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać.
-Że mało brakowało,
a bzyknęli byście się- przeraził się i założył ręce na głowę z bezsilności. Ja
również zareagowałam przerażeniem. Sama myśl o tym, że ja i Thiago… była dla
mnie nie do zniesienia. To było nie możliwe. On musiał przecież coś źle zapamiętać.
Przecież nigdy nie zrobiłabym tego Rafie, no ale… To były skręty i wszystko
mogło się stać.
-Co?! Jak to?
-Ja zareagowałem
nieco gorzej i stąd stan zdrowia Thiago. Na szczęście i tak miał zabieg, po
którym dostał kilka dni wolnego… Zdąży się wykurować- uśmiechnął się delikatnie
i przytulił mnie na pocieszenie.
-I ty nie jesteś na
mnie zły? Czy zdążyłeś może wyładować już całą energię na swoim kochanym
bracie- spytałam złośliwie.
-Na ciebie nie
potrafię się gniewać- stwierdził i zaśmiał się całując mnie w czoło.
Następną godzinę
spędziliśmy razem u mnie w domu. Do meczu pozostało nam jeszcze dużo czasu,
więc postanowiliśmy, a raczej ja postanowiłam, że pojedziemy pogadać z drugim z
braci Alcantara. Tak bardzo nie chciałam rozmawiać z nim po tym, czego się
dowiedziałam, ale na pewno nie uciekłabym od problemu, chociaż i takie
przypadki mi się zdarzały… Zaciągnęłam więc Rafę do jego mieszkania drobnym
podstępem. Namówiłam go, by dał mi poprowadzić jego samochód skoro mój stoi w
naprawie i sprytnie udałam się do jego domu drogą, której on sam nie znał.
Uciekając przed Rafinhą wparowałam do jego mieszkania z pełną prędkością. Nagle
coś zahamowało mój bieg i upadłam na ziemie.
-Przepraszam-
zdążyłam wyszeptać zanim wpadł Rafinha.
-El, nic ci nie
jest?- spytał zaniepokojony Thiago. Dziwne, że martwił się o mnie, a nie o to,
co powie jego brat.
-Nie… A tobie?-
zaśmiałam się głośno.
-Chodź kochanie,
pomogę ci wstać- ukochany podniósł mnie z podłogi i wtedy właśnie spojrzałam w
oczy Hiszpana, które mówiły chyba wszystko. Był jednocześnie przerażony,
zażenowany i sfrustrowany.
-A więc to prawda…-
wyszeptałam sama do siebie i odwróciłam się w stronę wyjścia.
Gdy pełna obaw i
nieufności do samej siebie chciałam pociągnąć za klamkę, drzwi otworzyły się, a
w nich stanął Neymar. Przybrał postawę kowboja z dzikich westernów i spoglądał
raz na mnie, raz na Rafę, raz na Thiago… Nieco zdezorientowany wszedł do środka
i rozejrzał się.
-Co ty tutaj
robisz?- zapytałam ze zdziwieniem, ale nie spodziewałam się takiej odpowiedzi...
-----------------------
Dziś rozdział wyjątkowo tak wcześnie i w niedzielę, an ie w sobotę...
Byłam pewna, że skończę go wczoraj, ale wyszło tak, że gotowy był o drugiej, więc wstawiam dziś.
Serdecznie zachęcam wszystkich do dodawania komentarzy.
Zależy mi głównie na tych, które powiedziałyby mi, co mogę poprawić.
Z góry dziękuję ;-)
KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ