wtorek, 21 lipca 2015



24.Nowa? Nie, wyprana w Perwoll'u.

   -Zeszłaś do mnie- rzekł czule. -Czyli jednak ty też poczułaś to samo?- spytał z nadzieją w głosie.
   -To nie takie proste... brakuje mi pokrewnej duszy. Dlatego zeszłam-uśmiechnęłam się najładniej jak tylko potrafiłam, by dać choć trochę radości zawiedzionemu Hiszpanowi.
   -To też fajnie- wykrzesał z siebie choć odrobinę szczęścia, by posłać w moją stronę nieco kokieteryjny uśmieszek.
   -Too... Może teraz oprowadziłbyś mnie po tej cudnej Barcelonie?- spytałam udając nieco onieśmieloną.
   -Z miłą chęcią.
  Wzięłam przystojnego, młodego Katalończyka pod rękę i powędrowaliśmy razem wgłąb rozświetlonego miasta, które zdawało się pożerać nasze złączone osoby. Wędrowaliśmy razem przez ulice pełne magii i stałości. 
   -Pomyśleć sobie, że te wszystkie mury i stare budynki stoją tu od wieków. Są takie... uwięzione same w sobie. Nie mogą same się zmienić, ruszyć gdzieś. Z drugiej strony mogą być świadkami przeróżnych scen. Są głównymi widzami. Chciałabym tak kiedyś żyć...- westchnęłam.
   -Cóż za filozoficzne podejście do sprawy- zaśmiał się młody Hiszpan, którego imienia nadal nie znałam.
   -Tak, wiem. A czy wreszcie mogę poznać twoje imię?- spytałam zaciekawiona.
   -Może... Najpierw ty powiedz jak cię zwą- spojrzałam głęboko w jego oczy i utonęłam w nich.
   -Ja... Na imię mi El. El Ambro... Powiedz mi. Co z tobą nie tak?
   -Jak to nie tak?
   -Wyznajesz mi miłość w progu kawiarenki, później daję ci swój numer. Zeszłam do ciebie, by cię bliżej poznać, a ty zdajesz mi się być bardzo tajemniczy. Coś tu nie gra. Opowiedz w końcu coś o sobie- zachęciłam chłopaka szturchnięciem w bark.
   -No więc... Nazywają mnie Jovi, choć moje imię to Emilio. Za długa historia do opowiadania. Jak pewnie zauważyłaś jestem kucharzem i zarazem kelnerem w małej kawiarence. Urodziłem się tutaj, w Barcelonie. Nie ruszyłem się stąd przez chorobę matki. Moje rodzeństwo dawno wyprowadziło się stąd i zostałem z tym sam. To trudne, ale daję sobie z tym radę.
   -A ojciec?
   -Ojca nigdy nie miałem. Po tym jak się urodziłem, zostawił nas i nigdy się już nie odezwał.
   -Oj, przepraszam. Nie chciałam- rzekłam widząc zakłopotanie na twarzy mężczyzny.
   -Nie szkodzi. Lubię o tym rozmawiać. Ale porozmawiajmy o czymś innym...
  Dyskutowało nam się bardzo dobrze. Wciąż bezimienny ma wielkie poczucie humoru. Był niemal idealny, dlatego przez chwilę zdawało mi się, że zakochałam się w ledwie poznanym chłopaku, ale to jednak tylko złudzenie. Po zerwaniu z Leo przestałam odczuwać jakiekolwiek emocje. Podobało mi się to, że nie jestem wrażliwa na ludzkie nieszczęście i nie poddaję się tak łatwo miłostkom. Mój towarzysz chyba zauważył, że jestem inna i nieco speszył się, ale to nic nie zmieniło.
  Około dziesiątej w nocy wróciłam z uroczego spaceru i od razu włączyłam telewizor. Nie lubiłam 'gwiazdowych ploteczek', ale tym razem coś mnie przyciągnęło, by choć rzucić na to okiem. Po chwili poszukiwania znalazłam jakiś kanał poświęcony celebrytom. To co ujrzałam i usłyszałam po prostu mnie osłupiło.

*Część wywiadu z Bars and Melody*
   Dziennikarka: Chłopcy! Wszyscy chcą to wiedzieć, a więc zostałam wysłana z misją. Czy macie dziewczyny?
   Charlie: Nie. Nie znalazłem jeszcze tej jedynej, najpiękniejszej i najważniejszej.
   D: A ty, Leondre?
   Leo: Owszem, mam.
   D: A czy zdradzisz nam jej imię? Czyżby była to twoja wielka miłość, El?
   L: Na imię ma Emilie. Bardzo się kochamy. A El? El to już przeszłość. Dla niej liczy się tylko sława i kariera piłkarki, strasznie się zmieniła. Nie jest już tą samą El i wolałbym zapomnieć, że kiedykolwiek ją znałem. To pie****** egoistka i nikt więcej.
  
  Po tych słowach wyłączyłam telewizor. W moich oczach pojawiły się błyszczące łezki. O dziwo nie były to łzy smutku, ani złości. Znalazły się tam z mojego szczęścia. Uradowałam się, gdy usłyszałam słowa Leo. Te, które mówiły o tym, że chciałby o mnie zapomnieć. Dążyłam do tego przez ostatni tydzień, jak i jeszcze podczas pobytu w Manchesterze. Natomiast zmartwiła mnie wiadomość o związku Leo i Emilie. Ona była tą złą. Tym odwiecznym wrogiem, którego każdy z nas posiada w swym krótkim życiu. Postanowiłam zejść na dół pod pretekstem oddania bluzy Teo, ale tak na prawdę chciałam pożyczyć od niego komórki, by zadzwonić do byłego chłopaka. Wiedziałam, że ode mnie nie odbierze tego cholernego telefonu, na którym zostawiłam mu jakieś tysiąc wiadomości. Szybkim krokiem udałam się do windy. Bluzy pożyczone od portiera jeszcze nie zdążyłam z siebie zdjąć, więc nie zabawiłam długo w mieszkaniu. Zjechałam na sam dół i udałam się w stronę recepcji.
   -Teo! Jesteś tu?- krzyknęłam wychylając się za ladę.
   -Tak! Zaczekaj sekundkę!- powiedział po czym wyszedł z pomieszczenia znajdującego się tuż za stanowiskiem recepcjonisty.
   -Pożyczyłbyś mi telefonu? Muszę koniecznie gdzieś zadzwonić- patrzyłam z ubłaganiem na Hiszpana.
   -Jasne. Nie ma sprawy- podał mi pięknego iPhon'a 5 i uśmiechnął sie szeroko.
   -Dziękuję ci bardzo. Za chwilkę oddam- powiedziałam i udałam się na zewnątrz.
  Znany mi bardzo dobrze numer wpisałam na dotykowej klawiaturze i zanim kliknęłam przycisk "zadzwoń" mój palec na chwilę zawisł nad ekranem telefonu. "Dzwonić, czy nie dzwonić?"- zadałam sobie to pytanie w myślach po czym dotknęłam powierzchni komórki.
   -Halo- usłyszałam rozbawiony głos Leondre.
   -Hej Leo- rzekłam z pewnością siebie przygryzając dolną wargę.
   -Czego chcesz?- parsknął odpychająco.
   -Chciałam tylko usłyszeć twój głos.
   -Tak? To już masz czego chciałaś.
   -Więc co? Nowa?
   -Nie. Wyprana w Perwoll'u wiesz?
   -Ależ ty miły...
   -I dobrze. Tego już mi nie odbierzesz prawda?
   -Tego nie wiem. Jeżeli zechcę- uśmiechnęłam się sama do siebie.
   -Nie chce mi się z tobą rozmawiać. Wypie****** z mojego życia i nie wracaj nigdy więcej!- krzyknął i rzucił telefonem o ziemię, co usłyszałam. 
  Uśmiechnięta i pełna energii wróciłam do środka i po raz kolejny zawołałam Teo. Ten przyszedł i popatrzył na mnie jakoś dziwnie na co ja zareagowałam.
   -Co? Coś nie tak?
   -Nie. Nie. Po prostu jakaś taka rozpromieniała się stałaś. Czyżby jakaś dobra nowina?
   -Nie. Tak się składa, że były na mnie nawrzeszczał. 
   -I z tego się tak cieszysz?
   -A owszem. Czy to źle?
   -Tak i to bardzo. Czy ty przypadkiem nie masz gorączki?- spytał i przyłożył mi zimną jak lód dłoń do czoła.
   -Zabieraj rękę, bo jeszcze coś ci zrobię- rzekłam groźnie i spojrzałam na chłopaka.
   -Dobra, dobra. Ale co cię tak na prawdę uradowało?
   -No już ci powiedziałam. Samo to, że usłyszałam jego głos było dla mnie niewyobrażalnym szczęściem.
   -Ach tak. Czyli Leo. Musiałaś strasznie go kochać...
   -Tak, to była miłość mojego życia, ale zdrowy rozsądek wziął górę. Teraz cholernie mi go brakuje.
   -To wróć tam. Choć na chwilę.
   -Zwariowałeś?- spytałam odchylając się do tyłu i marszcząc brwi.
   -Nie... to świetny pomysł. Gdy już oswoił się z myślą, że wyjechałaś pora wrócić i przypomnieć mu o sobie- stwierdził dumnie.
   -Nie. To dokładne przeciwieństwo tego, co chcę zrobić- uśmiechnęłam się w geście wywyższenia się.
   -Nie pojmuję cię- załamał się Teo.
   -Ja też nie... tak to można powiedzieć- zaśmiałam się. -Dobra. Idę się położyć. Do zobaczenia jutro.
   -Dobrej nocy- puścił mi oczko. -A bluzę możesz  zatrzymać. Ładnie ci w niej.
   -Miałam ci ją oddać! Zapomniałam. Już ci ja daję- powiedziałam i zaczęłam ściągać z siebie miłą tkaninę.
   -Nie, nie. Zostaw ją sobie- z powrotem założył ją na mnie.
   -Mówiłam ci już, żebyś mnie nie dotykał- rzekłam ledwie opanowując emocje. -Ale dziękuję. Pójdę już.
  Po powrocie do apartamentu usiadłam na kanapie i tam też zasnęłam. Wygodnie nie było, ale musiałam przyznać, że kanapa była chyba wygodniejsza niż moje łóżko. 
   -Już rano!- krzyknęłam zrywając się do pozycji stojącej. 
  Szybko odszukałam swój telefon, gdyż zegarek nie był w wyposażeniu mieszkania i spojrzałam na godzinę. 
   -No ładnie! Dziesiąta. Więc zbieramy się!
  W zawrotnym tempie wybrałam sobie odpowiednie ubranie na prezentacje w kubie i po chwili już miałam je na sobie. Krótkie, czarne spodenki z wysokim stanem, biała bluzka z inicjałami nie kogo innego, jak Dean'a Ambrose'a i czarne Nike SB Stefan Janoski świetnie wyglądały ze sobą. Gdy uczesałam włosy i spakowałam potrzebne mi rzeczy uznałam, że jestem gotowa. Po raz kolejny wybiegłam z mieszkania na pełnej szybkości i udałam się do windy. Na dole znów wpadłam na zdezorientowanego Teo i w biegu  zdołałam tylko powiedzieć "Przepraszam". Swym wyścigowym autem udałam się w piętnastominutową trasę na stadion Barcelony, mój drugi dom, CampNou.
   -Jestem!- krzyknęłam gdy weszłam do szatni, w której wszyscy mieli na mnie czekać. 
   -W samą porę- powiedział jeden z fotografów stojących w środku.
   -Taaak... nie tak bardzo. Co mam robić?- spytałam klaskając w ręce.
   -Więc najpierw zrobimy ci kilka zdjęć ze strojem Barcelony. Ustań tam i będzie dobrze.
  Pozowałam tak kilkadziesiąt minut. Po torturach jakie tam znosiłam wreszcie poinformowano mnie, bym przebrała się w strój Blaugrany. 
   -Taki ważny moment, a przeżywam go sama. Co te życie robi z ludźmi...- westchnęłam przed założeniem na siebie koszulki.
   -Sama? Wybacz, ale... myślałem, że jednak ktoś siedzi tam na trybunach i czeka tylko na ciebie- rzekł gość, który robił mi zdjęcia.
   -Taaak. W moich snach na pewno.
   -Czy ty...? Ty zamierzasz się przy nas przebrać?- zapytał ze zdumieniem.
   -Nie... Tylko koszulkę. Aż tak otwarta na świat nie jestem.
  "Jest! Na reszcie jestem! I świetnie wyglądam w tym trykocie"- pomyślałam i wyszłam z przebieralni.
   -Idę!- krzyknęłam do fotografów z determinacją.
  Ustałam w dosyć długim tunelu zakończonym schodkami. Tuż nad linią betonu widać było jedynie barwną plamę kolorów. Ruszających się kolorów. Szybkim krokiem podeszłam do stopni i na chwilę zamarłam. Nie minęło nawet kilka sekund, a przyszedł kompletnie nie znany mi człowiek i zaczął mówić mi, co mam robić. Nie lubiłam jak ktoś dyktował mną, ale tym razem poświęciłam się dla własnego dobra. Wytłumaczył mi, co i jak, a później byłam zdana już tylko na siebie. Stres? Jaki stres. Nigdy nie słyszałam o niczym takim. Co prawda pewne dziwne uczucie ogarnęło mój umysł, ale to nie to. Na pewno to nie to. Przez moje myśli wciąż prześlizgiwał się Leo, Carol, uroczy Hiszpan, z którym poprzedniego dnia byłam na spacerze i wszystkie inne rzeczy, które choć trochę kojarzyły mi się ze szczęściem. Szczęściem, którego właśnie doświadczałam. 
   -No co jest? Wchodzisz!- wołała za mną jakaś pani o przerażającym głosie. 
  Natychmiast po małej nagonce wskoczyłam na pierwszy schodek. Następnie dwoma dużym susami pokonałam pozostałe stopnie. Szczery i jakże szeroki uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Odruchowo uniosłam rękę w geście pozdrowienia wszystkich kibiców zebranych na Camp Nou. Wtem rozbrzmiał jeden wielki krzyk. Wszyscy wstali z miejsc. Witali mnie najserdeczniej jak tylko mogli i czułam to. Czułam wszystko. Każda emocja otaczająca mnie była od razu analizowana przez mój mózg. Nagle ktoś podbiegł do mnie i siłą wcisnął mi piłkę w ręce. Lekko zdezorientowana szybko czmychnęłam przed paparazzimi i wbiegłam w grupkę dzieci. Urocze, małe stworzonka niemal biły się o to, kto da radę mnie dotknąć. W pewnej chwili zaczęłam wątpić, że to JA wywołałam takie poruszenie, ale na to wskazywały wszystkie fakty. Gość z aparatem powiedział, bym udała się w miejsce, gdzie czekała na mnie dziennikarka z mikrofonem. Tym razem nie dałam sobą dyrygować i najpierw musiałam powygłupiać się trochę z piłką, którą przecież po coś mi dali. Sztuczkami zasłużyłam na gromkie brawa, które z resztą dostałam. Udałam się do kobiety z mikrofonem dumnym krokiem. Zadowolona z samej siebie i niesamowicie pewna siebie ustałam tuż obok pani na pewno wiele starszej ode mnie. Uśmiechnęłam się serdecznie i podałam jej rękę.
   -Witaj El!- rzekła w moim ukochanym języku- katalońskim.
   -Ja również witam wszystkich bardzo serdecznie. Dziękuję, że tak dużo was przybyło- widać było zdumienie na twarzy Katalonki, gdy odpowiedziałam jej w tym samym języku.
   -El mówi po katalońsku! Wielkie brawa!- zachwyciła się zupełnie bezsensownie.
   -Powiedz nam. Co teraz czujesz? 
   -Co czuję? Czuję bardzo wiele. Jestem dumna zarówno z siebie, jak i ze wszystkich Cule, którzy się tutaj zebrali. Dziękuję wszystkim i obiecuję, że was nie zawiodę. Muszę przyznać, że gdy tu weszłam po raz pierwszy bałam się opinii innych. Jestem po prostu szczęśliwa.
   -Jesteś dumna... My również jesteśmy. Mamy tak wyjątkową zawodniczkę w drużynie. Może masz jakiś konkretny cel, który chcesz osiągnąć w zespole? Jaką chcesz pełnić rolę w Barcelonie?
   -Hmm. To trudne, ale kim będę pośród tylu mężczyzn dopiero się okaże. Nie da się tego tak określić. Natomiast wiem, co będzie moim celem. Chcę jedynie zwycięstw. Chcę być najlepsza nie indywidualnie, ale z drużyną. Jeżeli będzie trzeba to będę odwalała nawet brudną robotę na boisku aby tylko było dobrze- zaśmiałam się w głos.
   -Odważna obietnica. Na murawie czujesz się pewnie jak ryba w wodzie, więc brudna robota to coś dla ciebie- chyba chciała nieco osłabić moje poczucie wartości i dopiec mi, ale nie wzruszona tkwiłam wciąż tuż obok niej. -A jak podoba ci się to cudo nazywane Camp Nou?
   -Zakochałam się. Zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Tu jest cudownie i chciałabym zostać tu na zawsze. Marzyłam o tej chwili praktycznie od...- tu zawahałam się na małą chwilkę. -Zawsze. Tak. Od zawsze. Camp Nou to był taki mój odnośnik do wszystkiego. Nie chcesz trenować? Nie znajdziesz się na Camp Nou. Nie masz ochoty z nikim rozmawiać? Nikt nie pomoże ci w dotarciu na Camp Nou. To była taka moja motywacja.
   -A czy teraz ktoś pomógł ci tu dotrzeć? Kto cię wspierał? Może ktoś z tobą przyjechał?
   -Nie. Niestety nie. Rodzina została w Anglii, a ja przyjechałam do drugiej rodziny, którą są wszyscy Cule. Postaram się być dla was rodziną. Tego samego oczekuję od was.
   -Jak myślisz? Czy twoje relacje z kolegami z zespołu pozwolą ci normalnie grać? Normalnie funkcjonować?
   -Nie wiem. Atmosfera w szatni jest bardzo ważna, ale nie najważniejsza. Gdy wiesz, że nikt cię już nie wesprze, zostajesz pozostawiony sam sobie. I ty w pełni sobie wystarczysz. Kieruję się tą myślą i mam nadzieję, że nie zostanę pozostawiona sama sobie.
   -Mówi się o tobie, że jesteś znakomitą techniczką. Technika to twój styl. Czy na prawdę nie masz ochoty czasami poszaleć, oderwać się od przećwiczonych trików i zrobić coś nowego?
   -Rzeczywiście lubię sztuczki techniczne, ale za to tobie przyda się nieco doszlifować język piłkarski- zaśmiałam się w geście małej pogardy, ale też rozśmieszenia.
   -Dobrze. Zostawmy to. Dziękujemy za odpowiedzi na pytania i życzymy powodzenia. Trzymaj się El!
   -Do zobaczenia- powiedziałam do kobiety powoli znikającej z mojego pola widzenia.
  Po raz kolejny zostałam pozostawiona sama niemal na środku stadionu. Spojrzałam na publikę po czym jeszcze raz zaczęłam swoje popisy. Po kilku minutach ktoś krzyknął mi, żebym zaczęła wykopywać piłki. Chwyciłam futbolówkę w silne dłonie i dynamicznie odwróciłam się za siebie. Piłka nie wiadomo skąd znalazła się w powietrzu tuż przede mną. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko uderzyć ją. Efektowny wolej w połączeniu z taką siłą to zabójstwo. Gdyby ktoś znalazł się w torze lotu tejże futbolówki skończyłby pewnie w szpitalu. Na szczęście balon napełniony powietrzem spokojnie opuścił stadion. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, ale to był dzień cudów. Wszyscy patrzyli się w górę, by namierzyć piłkę, ale było to niemożliwe. W końcu wzięłam się za pozostałe ustawione wkoło boiska, lecz te wykopywałam z wiele mniejszym przyłożeniem. Uszczęśliwiałam tym fanów jak i siebie. Integracja z kibicami? To coś dla mnie. 
   -Masz piękne oczy!- usłyszałam głos z widowni.
   -Wiem. Dziękuję- w ten sposób udowodniłam, że jestem pewna siebie i mam ego jak każdy. 
  Po obiegnięciu stadionu wróciłam z powrotem na dawne miejsce i otrzymałam jeszcze jedną piłkę. Ponownie udałam się w tłum dzieci i wypatrzyłam to, które zdawało być się tym wyjątkowym, malutkim człowieczkiem. Czarnoskóry chłopiec niewiarygodnie ucieszył się z prezentu otrzymanego od samej El Ambro. Usadziłam go sobie na ramionach i jeszcze raz przebiegłam się po murawie sprawiając przy tym niewyobrażalną uciechę murzynkowi. Na koniec jeszcze raz pomachałam wszystkim okręcając się wokół własnej osi i szczerząc przy tym idealnie białe i równe zęby. 
   -Dziękuję!- krzyknęłam najgłośniej jak tylko mogłam i jeszcze raz tego dnia znalazłam się przed ciężką decyzją.
   -Zejść? Czy nie zejść?- zadałam sobie to pytanie.
  Ostatecznie skończyło się na rozmyśleniach, ale już na najniższym stopniu. Odwróciłam się za siebie i spostrzegłam tłum ludzi udających się do wyjścia. Ujrzałam też małego chłopca stojącego tuż przy barierce ograniczającej dostęp do boiska. Znajdował się on po przeciwnej stronie stadionu, ale... Zrobiłam to. Pobiegłam tam i złożyłam autograf na jego jaskrawo pomarańczowej koszulce z nazwiskiem Messiego. Uradowałam jeszcze jedną istotę i o to chodziło.

   -El! Zaczekaj sekundę- krzyknął Luis Enrique.
   -Tak?
   -Idziemy na kawę. Znam świetną kawiarnię tu niedaleko. Chciałbym cię komuś przedstawić- zaczął pośpieszać mnie, gdy wlekłam się za nim.
   -Ale o kogo chodzi?
   -Dowiesz się później. Pośpiesz się, bo jeszcze musisz przejść testy.
   -Jak to? To testów nie robi się przed prezentacją? A w ogóle czemu nie podpisywałam żadnego kontraktu z klubem? Coś tu jest nie halo- zaczęłam zastanawiać się na co wskazywała moja tajemnicza mina.
   -Widzisz... z twoim transferem wszystko jest odwrotnie. Klub nie dał rady się zbytnio zorganizować. Dlatego wszystko jest poprzestawiane. Spokojnie. Nie martw się o nic. My się tym zajmiemy.
   -I tego się właśnie boję...
   -Nie marudź już tylko chodź- rzekł zestresowany. -Idź przebrać się w strój treningowy i wracaj zaraz.
   -Ok- rzuciłam bez namysłu.
  Po pięciu minutach wyszłam już przebrana i gotowa do testów. Po krótkiej drodze spędzonej w aucie razem z Lucho dotarliśmy do Citutat Esportiva, gdzie przechodziłam testy sprawnościowe i wydolnościowe. Nic fajnego, ale było to konieczne. Następnie trener przywiózł mnie z powrotem na Camp Nou, bym omówiła parę ważnych dla mnie kwestii z prezydentem Barcelony. Same biznesowe sprawy, na które w tak cudownej chwili i tak cudownym dniu nie miałam ochoty. To również było przymusowe. Barto nawijał i nawijał, a  ja udając, że słucham o czym do mnie mówi, co jakiś czas przytakiwałam mu. Lecz nagle padło pytanie:
   -Jaki chciałabyś mieć numer na koszulce?- spytał ze stoickim spokojem. -Zajmę się tym osobiście- uśmiechnął się pokornie.
   -Nie zastanawiałam się nad tym. Wszystkie moje szczęśliwe numery są już zajęte...
   -Może tak... Przejęłabyś numer po Xavim? Nikt do tej pory nie odważył się tego zrobić.
   -Na prawdę?
   -Pasowałaby ci szósteczka- uśmiechnął się szeroko.
   -Jestem odważna i na pewno podołam wyzwaniom rzuconym przez tę liczbę. Niech będzie 'szósteczka'.
   -Zapiszę sobie. Teraz leć już, bo ktoś czeka, żeby cię poznać.
   -No ale o kogo chodzi?- uniosłam ręce ku górze w geście załamania się. -Czy ktoś wreszcie mi to powie?
   -Niespodzianka. Do zobaczenia jutro...
   -Jutro? Jutro nie zamierzam się z panem spotykać- zdziwiłam się.
   -Osobiście udam się na trening. Będę  cię bacznie obserwował- uniósł brwi do góry czego ja nieco się przestraszyłam i natychmiast wyszłam z pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy.
   -Gotowa? El! Na co ty czekasz? Leć się przebierz!- zdenerwował się Enrique.
   -Ale w co? W moje ubrania, czy strój?
   -Idziemy na ważne spotkanie. Sama się domyśl.
   -Już lecę.
  Po kolejnych pięciu minutach ponownie wyszłam z łazienki i udałam się do mojego Gallardo na co Lucho początkowo zareagował sceptycznie, ale przekonałam go do przejażdżki sportowym autem.  Był moim GPS'em i prowadził mnie do kawiarni, która miała być NIEDALEKO, a tym czasem znajdowała się 20 kilometrów od Camp Nou. Oburzona wysiadłam z auta i zaczęłam krzyczeć na trenera, który kompletnie nie wiedział co się dzieje. Po chwili obrywania batów zaczął mnie uspokajać. Nie chciał, żebym w takim stanie spotkała się z osobą, której najprawdopodobniej nie znałam, a która była chyba kimś ważnym. Gdy w końcu postanowiłam opanować się nieco Lucho chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą do kawiarni. Uśmiechnęłam się szeroko, bym wydawała się szczęśliwa, bo przecież taka byłam. Po namyśle, który trwał mniej więcej drogę od parkingu do wejścia stwierdziłam, iż nie warto się złościć i smucić w tym pięknym i magicznym dniu.
   -Luis! Tutaj!- krzyknął mężczyzna zza moich pleców. Odwróciłam się i ujrzałam kolejną dobrze znaną mi postać, którą był...






-------------------------
Wybaczcie za tę dłuższą przerwę w rozdziałach, ale tak wyszło. Dla ciekawych: informuję, że next pewnie w sobotę ;-)
Dziękuję mojej kochanej, wiernej czytelniczce G.K.
 za pomysły do tego właśnie rozdziału :*
KOMENTUJESZ=DAJESZ MOTYWACJĘ ;-)

4 komentarze:

  1. Dlaczego przerywasz w takim momencie? Oj pogniewam się. XD ciekawi mnie kogo zobaczyła i nie każ mi czekać na odpowiedz długo. ;*
    Czekam na kolejny i zapraszam do siebie na nowy rozdział. ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. " Marzenia się spełniają " - idealnie odzwierciedla ten rozdział. ;') nie rozumiem momentami El. ale cóż tak już ma. Filozofia. Świetny rozdział, czekam na next i zapraszam do siebie na rozdział 21 ! ;) pozdrawiam kochana ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny rozdział. Ale w takim momencie kończyć?! Boże, chcę już następny. A ten wywiad. Umieram ;*
    Czekam na kolejny xx

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny post :)
    http://olineypl.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń