sobota, 25 lipca 2015



25.First training, first love

   -Abi!- krzyknął na tyle głośno, że słyszały nawet osoby, które siedziały w najodleglejszym krańcu kawiarni.
   -Przyjacielu... Tyle czasu cię nie widziałem. Jak dobrze znowu cię spotkać- rzekł czarnoskóry mężczyzna po czym mężczyźni uścisnęli się na powitanie.
   -Erick, to jest nasza gwiazdka, która będzie prezentowała naszą współpracę- Enrique pokazał na mnie ręką i spojrzał wymownie na francuza.
   -Eric Abidal. Mów mi Abi- uśmiechnął się szeroko i niepewnie podał mi zimną dłoń.
   -El. Miło pana poznać- zawtórowałam mu i wyciągnęłam rękę. Po chwili Abi chwycił ją i odwrócił w celu ucałowania ucałowania. Przez ten jeden moment poczułam się jak dama. 
   -To... siadajmy- zaproponował zakłopotany Lucho.
   -Dobrze. Czy więc teraz dowiem się choć trochę o sprawie, dla której tu przyjechaliśmy? O co chodzi z tą współpracą?- rozejrzałam się po pomieszczeniu po czym spojrzałam w oczy Abidala, a następnie Luisa.
   -Fc Barcelona zaczyna właśnie współpracę z fundacją Ericka. Ty, właśnie ty zostaniesz główną reklamą tego... związku?- chciałam już zasypać go pytaniami, lecz ten zdążył wtrącić. -Uprzedzam twoje pytania. Będziesz spotykała się z ludźmi, którym będziemy pomagali. Będziesz brała udział niemal we wszystkich wydarzeniach ważnych dla fundacji. Będziesz taką zaprzyjaźnioną osobą. Również zostaniesz wtajemniczona we wszystkie sprawy dotyczące naszej współpracy. Twoim zadaniem będzie dbanie o sprawy organizacji, promowania jej i oczywiście dbania też o jej dobre imię i o podopiecznych. 
   -Ale... Jak to? Tak bez mojej zgody? Oj Lucho, grabisz sobie...- po tych słowach, które wypowiedziałam głaszcząc się zabawnie po brodzie wybuchłam śmiechem.
   -Czyli zgadzasz się tak?- zapytał powstrzymując się od chichotu.
   -Oczywiście, że tak. Ja bym odmówiła? Postaram się być dobrą... dobrym... chyba dobrą osobą rozpowszechniającą działanie placówki. Jest! Wybrnęłam- ucieszyłam się ze swojego GENIUSZU.
   -Brawo! A więc możemy na ciebie liczyć, tak?- poważnie zapytał Abi.
   -Tak- również spoważniałam.
   -Więc...- nie zdążył dokończyć zdezorientowany Enrique, ponieważ ktoś przerwał mu głębokie  przemyślenia, które chciał nam przekazać.
   -Abi! Przyjacielu- krzyknął od wejścia sam Leo Messi, a w tym momencie kawiarnia zaświeciła pustkami.
   -Leo! Wreszcie jesteś!- mężczyźni przywitali się przyjacielskim uściskiem po czym Argentyńczyk  usiadł obok mnie nie zważając na to, kto siedzi tuż przy nim. Był tak zafascynowany przyjacielem, że nie powiedział nawet "dzień dobry" Luisowi.
   -Witaj Leo- wyrwałam się z ciszy panującej po przybyciu Messiego.
   -Czy... Ty... El... Wybacz nie poznałem cię- rzekł zakłopotany i przytulił mnie na powitanie. Nic dziwnego, że nie poznał mnie, gdyż widział mnie raptem dwa razy w życiu. Raz u Marcosa, a drugi podczas meczu, ale wtedy byłam jeszcze tamtą El. Zakładam, że po prostu skojarzył fakty i zgadywał, że to ja.
   -Nic nie szkodzi... A Lucho. Po co tu Leo?- zapytałam odwracając się w stronę trenera.
   -Będzie jeszcze... parę osób- rzucił sarkastycznie.
   -Parę? Czyli?
   -Większość chłopaków z klubu- wyręczył go Argentyńczyk.
   -Co?! Było mnie uprzedzić. Co raz bardziej mnie denerwujesz- jeszcze raz spojrzałam w oczy selekcjonera.
   -Chwileczkę. Ty mówisz do trenera na "ty"?- zwrócił się do mnie Lio.
   -No... tak- zaśmiałam się na co coach również zareagował śmiechem.
  Od przybycia Messiego atmosfera wyraźnie zgęstniała. Enrique wydawał się być nieco przestraszony, co przykuło moją uwagę. Przez dziesięć minut zamieniliśmy raptem kilka słów. Wciąż uważnie przyglądałam się najlepszemu piłkarzowi na świecie, by zrozumieć, czemu jest tak pewny siebie i czemu wszyscy robią co tylko zechce. Wtedy właśnie zrozumiałam, że ludzie czują się od niego gorsi i wywyższają go ponad siebie. Dobrze, że nie wszyscy. Nagle moje rozmyślania przerwał dźwięk tłuczonego szkła. Odwróciłam się za siebie i ujrzałam Alvesa leżącego pośród kawałków szyby pochodzącej z drzwi. Nad nim stał tłum chłopaków śmiejących się razem z nim. Nam siedzącym przy drewnianym stoliku na uboczu również udzielił się ich humor i wszyscy śmialiśmy się z Brazylijczyka. Gdy odgłosy chichotu już opadły, któryś z kolegów pomógł wstać niezdarze i cała zgraja usiadła wokół stolika na krzesełkach zebranych z całej kawiarni. Nagle wszystkie spojrzenia utkwione były we mnie, a każdy z obecnych czekał na najodważniejszą osobę, która odważyłaby się coś powiedzieć. Gdybym nic wtedy nie powiedziała wybuchłabym śmiechem, więc odezwałam się jako pierwsza.
   -Cześć!- uniosłam ręce w górę. -Jestem El, jak pewnie większość wie. Domyślam się, że Lucho zaprosił was, żebyśmy się poznali. No sprytnie- popatrzyłam w oczy Asturyjczyka i uśmiechnęłam się szeroko.
   -Hej!- krzyknęli jak jeden mąż i również zareagowali śmiechem.
   -I właśnie teraz powinny zacząć się pytania...- rozejrzałam się dookoła i zachęciłam wszystkich ruchem ręki.
   -Masz kogoś?- odezwał się ktoś zza mnie.
   -Słucham?- spytałam nie dowierzając.
   -Wolna czy zajęta?- powtórzył pytanie i w tej chwili namierzyłam go. Był to przeuroczy Munir. Gapiłam się w te jego wielkie oczy i nie wiedziałam co powiedzieć.
   -Chyba wolna...- rzekłam nieco nieobecna. W tejże chwili pomyślałam właśnie o Leo. Skoro on znalazł kogoś równie ważnego ode mnie to ja chyba też mogę.
   -Chyba?
   -Wolna, wolna... A co? Chciałbyś co?- zaśmiałam się, a wszyscy zrobili to samo.
   -A gdzie znajduje się granica naszej ciekawości?- zapytał Dani.
   -Nigdzie. Nie mam tajemnic- rzuciłam od niechcenia nie zastanawiając się jakie to będzie miało konsekwencje. Wiedziałam, że w Barcelonie jest mnóstwo świrów, a mimo to postanowiłam dać im wolną rękę i chyba nie żałuję.
   -Ile masz lat? Ilu miałaś facetów? Czy byli to piłkarze? Może kręciłaś z ludźmi z Manchesteru? Kiedy zaliczyłaś swój pierwszy raz?- zasypali mnie pytaniami.
   -A mogłabym po kolei?
   -No to odpowiadaj po kolei...
   -Niedawno skończyłam osiemnastkę i się z tego cieszę. Jestem najmłodsza wśród was- zgasiłam rozentuzjowanych piłkarzy. -Miałam dwóch facetów wbrew pozorom... i żaden z nich nie był ZAWODOWYM piłkarzem. Na ostatnie to chyba wam nie odpowiem...
   -Dlaczego? Mówiłaś, że nie masz tajemnic- udał zasmuconego nie kto inny jak Dani Alves.
   -Myślałam, że będziecie pytać o rzeczy bardziej związane z karierą, ale nie... najważniejszy jest sex... Tego się obawiałam.
   -Odpowiedz!- nagle wszyscy krzyczeli te słowa Munira.
   -Piętnastka...- rozkojarzyłam się i spojrzałam za okno.
  Po tym nastąpiła następna fala pytań, na które dzielnie odpowiadałam zachowując pewność siebie. Nim się obejrzałam zaczęło się ściemniać. Nie chciałam przerywać tak miłego spotkania, którego byłam główną atrakcją, ale miałam baaardzo duże problemy z rannym wstawaniem, więc wczesne położenie się do łóżka było jedynym ratunkiem.
   -Słuchajcie... fajnie było się z wami spotkać przed jutrzejszym treningiem, ale muszę już lecieć, bo nie wstanę- na to usłyszałam wspólne "o nieee". -Spotkamy się jutro- uśmiechnęłam się i uścisnęłam każdego na pożegnanie.
  Po tej wspaniałej schadzce z kolegami z klubu pojechałam prosto do swego mieszkania, by następnie wziąć prysznic i udać się do łóżka. Mój plan niestety diabli wzięli. Gdy wyszłam z łazienki ubrana w miękką piżamę i bluzę pożyczoną od Teo. Nagle ktoś zapukał do moich drzwi. Niechętnie stanęłam pod drzwiami i spojrzałam przez wizjer. To, kto stał tuż za moimi drzwiami nieco zdziwiło nie, ale jednak prędzej czy później musiałam się tego spodziewać.
   -Hej. To ty- uśmiechnęłam się w stronę mężczyzny patrzącego na mnie kokieteryjnie.
   -Tym razem przyszedłem pod twoje drzwi- zaśmiał się i ucałował mnie w policzek. Był to 'bezimienny' Hiszpan.
   -Cieszę się. A czemu zawdzięczam tę wizytę?
   -Chciałem po prostu powiedzieć ci dobranoc. Więc... dobranoc- tym razem zetknął nasze usta i z wielkim wyczuciem ucałował moje wargi. Po cudownej chwili jakby rozpłynął się i zostawił po sobie tylko ślad w mych myślach.
  Nie mogąc zapomnieć o pierwszym pocałunku w Barcelonie nie przespałam nawet minuty tej nocy. Tej ważnej nocy. Nie mogłam o nim zapomnieć, ale jednocześnie chciałam to zrobić. Po tym jak zadzwonił mój budzik wyrzuciłam to, co stało się ubiegłego wieczoru i skupiłam się na treningu i na pokazaniu swoich umiejętności. Niechętnie wstałam z łóżka, ubrałam się i wyszłam z domu. Po drodze porozmawiałam jeszcze chwilkę z Teo i ruszyłam w drogę do Ciutat Esportiva Joan Gamper na boisko imienia Tito Vilanovy. Gdy wprowadziłam tę nazwę do GPS'u ten niemal zwariował. Musiałam sama sobie radzić. Wcześniej było wszystko w porządku, ale coś się popsuło. Jazda po Barcelonie bez żadnej pomocy to wyzwanie. Znaleźć cokolwiek jest bardzo ciężko. W końcu po przebyciu dwa razy dłuższej drogi dotarłam na miejsce. Zaparkowałam Lamborghini tuż obok samochodu mojego mistrza- Messiego, i ruszyłam w stronę wejścia.
   -El! Witaj. Co zjesz na śniadanie? Siadaj z nami- rzekł Alves zapraszający mnie do stolika w kawiarni, w której jadali śniadania. Siedzieli tam sami Brazylijczycy. Nieco zmieszana usiadłam obok Daniego.
   -Hej wam- rzuciłam tak od niechcenia.
   -Cześć. Co zjesz? Pójdę ci zamówić jak chcesz- stwierdził nieśmiało Douglas.
   -Nie, dziękuję. Ale miło, że się zaoferowałeś- wydusiłam nieco nieszczery uśmiech od samej siebie i popadłam w swoje rozmyślenia.
  Nawet nie wiem jak to zrobiłam, ale przez dobre pięć minut bez przerwy gapiłam się na onieśmielonego Neymara, który chyba zdążył sobie coś o mnie pomyśleć. Zamknięta tylko i wyłącznie w swoich myślach nie reagowałam na żadne bodźce z otoczenia. Zapatrzona w lśniące, brązowe oczy brazylijskiego cracka nie mogłam powrócić do rzeczywistości. Próbowałam, ale nie wychodziło. Moje ciało jakby odmówiło posłuszeństwa. Nagle moje powieki opadły, a ja sama znalazłam się na podłodze. Wtedy odzyskałam świadomość. Z trudem otworzyłam wysuszone oczy i otarłam twarz rękami.
   -El... Co się stało?- zapytał zaniepokojony Alves.
   -Nic. Sama nie wiem. Może ja lepiej pójdę już na boisko- rzekłam i chciałam już wyjść, gdy ktoś krzyknął moje imię.
   -El! Zaczekaj, pójdę z tobą.
   -Neymar? Czemu? Po co?
   -Chyba nie bez powodu przez tak długi czas się na mnie gapiłaś...- otworzył przede mną drzwi i zaprowadził w miejsce zbiórki.
  Wciąż nie rozumiałam o co chodziło z tym gapieniem się, ale zostawiłam to w spokoju i zaczęłam odbijać piłkę. Tak po prosu nią żonglować. Zapatrzona w piłkę oderwałam się na chwilę od czynności wykonywanej do tej pory i spojrzałam na Brazylijczyka, który zabawnie uniósł brwi do góry i zlustrował mnie od góry do dołu.
   -Czy coś nie tak?-spytałam nie okazując żadnych emocji. Zdawałam sobie sprawę, że nic nie przebiegało tak, jakbym chciała.
   -To ty mi powiedz. Coś cię gnębi, czy ty jesteś taka zawsze?
   -Ale jaka?
   -No taka... smutna.
   -Nie wyspałam się tak po prostu...
   -Ok.
  Chwilę poodbijaliśmy piłkę i przyszedł Lucho ze swoją 'obstawą'. Pracownicy rozstawili sprzęt i wszyscy zaczęli się schodzić. Gdy zaczęliśmy się już rozciągać na boisko wszedł zjawiskowy Brazylijczyk. Piękne oczy, olśniewający uśmiech, pewny siebie. "Ideał"- pomyślałam patrząc w jego stronę. Ten zauważył, że nie potrafię oderwać od niego wzroku wykonując ćwiczenia i po rozmowie z Luisem podszedł do mnie.
   -Cześć. Jestem Rafinha. Mów mi Rafa- zaśmiał się nie wiadomo z czego.
   -El jestem. Miło cię poznać- rzekłam a jego humor od razu mi się udzielił.
   -Co robimy?
   -Rozciągamy się!- krzyknęłam ruszając z miejsca.
  Śmiejąc się niemal bez przerwy skończyliśmy rozgrzewkę bez piłki i pograliśmy w 'dziadka'. Ale jakiego 'dziadka'. Liczyłam się z tym, że w Barcelonie będzie inaczej i starałam się przyzwyczaić. Z minuty na minutę było coraz lepiej i coraz zabawniej.
   -Dobrze... To co? Meczyk?- zapytał Enrique.
   -Taaaak!- krzyknęli wszyscy włącznie ze mną.
   -To dzielimy się. Kapitanowie: Leo, Andres, Busi i Claudio.
  Chłopacy podzielili się między sobą a ja schowałam się z dala od nich, by było zabawniej. Początkowo nikt nic nie zauważył i spokojnie zaczęli grać. Drużyna Iniesty vs Bravo i Busiego vs Leo. Gdy padły już pierwsze gole wyszłam z ukrycia i usiadłam na trawie obok Lucho i zaczęłam rozmowę. Po dobrych dziesięciu minutach biedak zapytał:
   -Czemu? Ty? Jak to? Gdzie ty byłaś? Natychmiast lecisz na boisko!- krzyknął Luis, a wszyscy spojrzeli w naszą stronę.
   -Nie mam drużyny. Mogę być sama? Może zagram z wygranymi? Tylko dasz mi bramkarza- uśmiechnęłam się w jego stronę.
   -Nie pozwalaj sobie młoda damo. Idziesz do Messiego- mówił jakbym była mu całkiem obojętna.
  Powolnie uniosłam się z trawy i ruszyłam w stronę boiska. Wbiegając narobiłam trochę zamieszania zabierając piłkę Mistrzowi, ale opłaciło się, gdyż zabrałam się z piłką niechcący wyzyskaną od Argentyńczyka i ruszyłam w stronę bramki omijając przy tym czterech zawodników. Przed małym polem karnym postanowiłam się nieco zabawić i zaczęłam podbijać piłkę nie dając szans sięgnięcia jej innym. Gdy piłka idealnie ułożyła się do strzału z całej siły skierowałam ją w stronę bramki i...
   -Gooool!- krzyknął Rafinha, który był po mojej stronie. Podbiegł do mnie i uniósł mnie do góry, co wydało mi się nieco dziwne jak na mecz treningowy.
  Chętna do świętowania bramek z przystojnym Brazylijczykiem strzelałam tego dnia jak najęta. Lucho zerkał na mnie myśląc, że nie widzę. Zrobiłam na nich wrażenie i to było widać. Po meczu koledzy pogratulowali mi pierwszego udanego treningu i porozmawialiśmy chwilę. Wtedy właśnie poczułam się jak w domu. Tym barcelońskim domu. Piłkarze uznali mnie i z tego się cieszyłam najbardziej. Czułam też, że zostanę tutaj na dłużej. Starałam się ukrywać szczęście przed wszystkimi, ale gdy znaleźliśmy się przed wejściem do Ciutat wybuchłam śmiechem.
   -Co jest?- zapytał Neymar.
   -El, co cię tak rozśmieszyło?- zastanawiał się Iniesta z grobową miną.
   -Nie ważne. Idźcie już- pogoniłam ich a sama położyłam się na betonie i mało nie popuściłam ze śmiechu.
  Po kilku minutach spędzonych sam na sam z atakiem śmiechu ponownie pojawił się on. On czyli Rafinha. Podniósł mnie z ziemi i spojrzał w oczy. Zdziwiła mnie niesamowita pewność siebie tego młodego Brazylijczyka, ale nie zrażało mnie to.
   -No co jest? Nigdy nie miałeś napadu śmiechu?- zapytałam przez łzy.
   -A... Nie ważne. Pogadamy jutro- stwierdził i poszedł. Tak po prostu poszedł.
  Nie pozostało mi nic innego, jak tylko wracać do pustego domu. Nie chętnie, ale udałam się w drogę powrotną. Gdy tylko weszłam do apartamentu włączyłam telewizor. Przejrzałam kanały i znowu niemal zemdlałam słysząc, co się stało.

Znany raper - Leondre Devries uległ poważnemu wypadkowi. Został on przewieziony do szpitala pod którym modlą się za niego fanki z całego świata. Jest on w stanie śpiączki. "Tylko cud może go uratować" - mówi lekarz prowadzący. W szpitalu jest z nim najbliższa rodzina i przyjaciele. Trasa koncertowa została odwołana. Wszyscy wstrzymują oddechy. 

   -Leo...- rzekłam wypuszczając z ręki pilota.
  Natychmiast sięgnęłam po telefon i wybrałam numer do mamy. Usłyszałam trzy sygnały i dźwięk odrzuconego połączenia. Odcięta od jakichkolwiek informacji o stanie zdrowia tak bliskiej mi niegdyś osoby załamałam się. Wzięłam szybki, zimny prysznic, przebrałam się i zabierając ze sobą jedynie telefon wyszłam z domu udając się w stronę pobliskiej plaży. Nie miałam tam nikogo na tyle bliskiego, by móc zwierzyć się mu z tego, co właśnie czuję. Samotność mi doskwierała, gdy samotnie siedziałam na ogromnym kamieniu, a wzburzone morze rozciągające się przede mną  wdzierało się coraz bardziej wgłąb lądu. Tak reagowałam na wszelkiego rodzaju problemy. Wolałam ukrywać swoje uczucia i bóle. Leo potrzebował w tej chwili pomocy rodziny i bliskich. Moim jedynym dylematem było to, czy jestem dla niego kimś bliskim, czy nie. Gdyby nie to już dawno byłabym w drodze do Manchesteru. 





--------------------------
Kolejny rozdział bez natchnienia, ale to się później poprawi ;-) Tak sobie to tłumaczę.
Po raz kolejny podziękowania dla kochanej Georginii.
KOMENTUJESZ=DAJESZ MI COŚ WIĘCEJ NIŻ TYLKO STATY

 

  
 

4 komentarze:

  1. Świetny rozdział! ^^
    Boże biedny Leo :'(
    Ciekawa jestem co zrobi teraz El :/ Mam nadzieję że pojedzie do Leo i wszystko się ułoży
    Czekam na next z niecierpliwością <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudny rozdział xx
    Co?! Leo w szpitalu?
    O mój Boże. Biedak :(
    Mam nadzieję, że El wróci do niego.
    Czekam na kolejny xx :* <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Eh tu ja Georginia ^^ Rozdział świetny, mój pomysł się sprawdził teraz wszyscy "biedny Leo" hahha ;*** Czekam z utęsknieniem na next xx

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudny rozdzial! Najlepszy fragment w kawiarni ;D
    Czekam na kolejny ;*

    OdpowiedzUsuń