czwartek, 30 lipca 2015



27.Telefon, który może zmienić wszystko

 

   
   
   -Zdziwiona?- zapytał rozkładając szeroko ręce.
   -Nie. To znaczy tak, ale... Spodziewałam się kogoś całkiem nieznajomego- oznajmiłam niemrawo.
   -A to ja. Cudowny, piękny, idealny, romantyczny, nieprzewidywalny i dziki Alcantara- stwierdził i zaryczał jak tygrys.
   -Zapomniałeś dodać "przesłodki"- uśmiechnęłam się kokieteryjnie i wstałam z łóżka zbliżając się do niego powolnym krokiem.
   -Mmm... Czyżby panna 'nietykalna' nie była aż taka nietykalna?- zasugerował podejrzliwie i również ruszył w moją stronę.
   -Czemu mam być nietykalna?- objęłam chłopaka wokół pasa i spojrzałam mu w oczy.
   -Wiesz... Trener stanowczo zabronił nawet na ciebie patrzeć, więc myśleliśmy, że ty... Coś do niego masz.
   -Bzdura. Nie gustuje w staruchach. Wolę ciemnoskórych, przystojnych, młodych...- zaśmiałam się i przyciągnęłam go bliżej siebie tak, że nasze usta dzieliło już tylko kilka chwil.
   -Podoba mi się to- szepnął wprost do mych ust.
  Uśmiechnęłam się pod nosem i uraczyłam się soczystym pocałunkiem w usta Rafy. Dwie dusze jakby złączone w jedno poprzez fragment ciała, który przekazuje tak wiele emocji. Słodkie buziaki, które skradałam Rafinhii raz po raz i jego dotyk na moim ciele wprawiały mnie w stan euforii. Ciepło pochodzące z mojego serca ogrzewało przestrzeń między nami i nie pozwalało nam ani na chwilę oderwać się od siebie. Gdy nadszedł jednak moment, kiedy obydwojgu zabrakło już tchu nasze usta rozeszły się, ale wciąż pozostawały w niedalekiej odległości. Ciężkie nabieranie wdechu i wydychanie powietrza z nadzieją na więcej rozkoszy przerwał głos Brazylijczyka.
   -Tak bardzo pragnę cię mieć tylko dla siebie- wyszeptał patrząc w me lśniące ze szczęścia oczęta.
   -Możesz mnie mieć. Ale nie na wyłączność. Praca wzywa- ocknęłam się i odwróciłam głowę z uśmiechem na twarzy wciąż pozostając w silnym uścisku chłopaka.
   -Tak szybko to mi się nie wyrwiesz- rzekł i zaczął składać pocałunki na mojej szyi.
   -O nie... Teraz trzeba się zbierać bo nie zdążymy na trening- przerwałam mu romantyczną scenkę.
   -Na prawdę- spytał z miną "Are you fuc**** kidding me?"
   -Tak. Więcej może wieczorem- popatrzyłam na niego wymownie i zaczęłam śmiać się z byle powodu.
   -Czyli romantyczna kolacja powiadasz... U mnie, czy u ciebie?- spytał muskając mnie wargami po odsłoniętym ramieniu.
   -Może... Pożyjemy, zobaczymy- wyrwałam się z objęć kochanka i pełna energii ruszyłam w stronę łazienki ubrana jedynie w bieliznę i białą koszulę gracza Barcelony. 
  Po porannej toalecie wyszłam niezwykle uszczęśliwiona i powędrowałam prosto do kuchni, gdzie zastałam Alcantarę stojącego przy kuchence gazowej. Pichcił coś na śniadanie. Zqciekawiona ustałam tuż za nim pytając:
   -Jak ty cokolwiek tutaj znalazłeś?
   -Wiesz... ciężko było, ale czego nie robi się dla takiej dziewczyny?- uśmiechnął się i skradł mi niespodziewanie buziaka.
   -Podziwiam cię. Sama nie wiem gzie co jest, a mieszkam tu blisko dwa tygodnie. A co robisz jeżeli można spytać?- zapytałam siadając za wysokim barkiem. 
   -Omlet z przecierem warzywnym i tartym serem...- rzekł dumnie ledwie wymawiając nazwę.
   -O! Widzę, że korzystałeś z mojej książki z przepisami. Mogę się pochwalić, że sama je zestawiałam- uśmiechnęłam się czując przypływ nowej energii.
   -Tak? To zobaczymy jak najlepszy kucharz z Barcy poradzi sobie z północnymi przepisami.
  W miłej atmosferze zjedliśmy pyszne śniadanie uszykowane przez Brazylijczyka z moją drobną pomocą. Przypadkiem okazało się, że mamy dużo wspólnych tematów, np. WWE. był miłośnikiem tych samych wrestlerów co ja, więc tematy jakoś nam się sklejały. Po posiłku pozmywałam naczynia i uszykowałam się na trening. Niepewnie przytuliłam chłopaka jeszcze raz i rozstałam się z nim przed wejściem do hotelu.
   -Do zobaczenia niedługo- uśmiechnęłam się łapiąc go za rękę, a po chwili odchodząc w przeciwną stronę.
  Całą drogę zapełniłam sobie śpiewaniem ulubionych piosenek, tak, by nie myśleć zbyt wiele o tym, co dzieje się w moim życiu. Z jednej strony słodkie usta Rafinhii, które mogą być moje, a z drugiej sytuacja z Leo. Dlatego czasami lepiej zapomnieć o wszystkim i skusić się na chwilę szaleństwa, totalnego nieogarnięcia i nieograniczenia.
  Po przyjeździe do centrum treningowego napotkałam na swojej drodze Neymara. Przywitałam się z nim buziakiem w policzek i wyjaśniłam parę spraw, np. jakim cudem mój samochód znalazł się na parkingu pod hotelem. Po małej kawie w kawiarni poszliśmy razem na boisko. Jak zwykle w oczekiwaniu na innych zaczęliśmy wkręcać piłki do bramki z różnych miejsc na boisku. Wtedy na murawę wszedł promiennie uśmiechnięty mężczyzna, z którym spędziłam noc. Od razu ruszył w naszą stronę. Bałam się tego, co zrobi. Nie chciałam, żeby ktoś tak od razu dowiedział się, co się między nami zdarzyło.
   -Część Neymar- powiedział i przybił 'piątkę' z rodakiem.
   -Siema!- krzyknął roześmiany Ney.
  Wtedy kamień spadł mi z serca i jak gdyby nigdy nic podeszłam bliżej i zaczęłam rozmowę. Całkowicie wyluzowani żonglowaliśmy sobie aż do 'wejścia smoka'. Po raz kolejny zdenerwowany Enrique wszedł  na murawę a za nim pan Unzue próbujący poskromić jego gniew.
   -Wszyscy do mnie!- krzyknął, a wszyscy bez namysłu zebrali się w jednym miejscu tylko nie ja. Powoli truchtałam sobie w ich stronę. -Zwariuję przez tę dziewczynę- rzekł rozkładając ręce.
   -Spokojnie. Wszystko będzie dobrze- rzekł Unzue i podszedł do mnie. -Słuchaj El. To że jesteś jedyną kobietą w tym klubie nie czyni cię wyjątkiem. Luis jest na prawdę zdenerwowany, a ty tylko to pogarszasz. Nie zachowuj się jak małolata, bo to nie pasuje do charakteru Barcelony. A przecież nikt nie jest nietykalny.
   -O! A myślałam, że jednak jestem nietykalna- spojrzałam na niego sarkastycznie przypominając sobie słowa Rafy i poszłam dalej.
  Trener wydzierał się na wszystkich po kolei tylko nie na mnie. Tłumaczył, co robią źle i że nie podoba mu się to ani trochę. Gdy nawrzeszczał już na Neymara stojącego tuż obok mnie myślałam, że przyszła kolej na mnie, ale on tylko popatrzył mi w oczy i machnął ręką z powrotem zwracając się do całej drużyny. Te wszystkie krzyki związane były z meczem, który miał mieć miejsce następnego dnia w Walencji. Tak, mecz z Valencią FC na rozpoczęcie sezonu. Wszyscy już czują drobny stres przed pierwszym meczem w sezonie włącznie z przerażonym Lucho. Jak tak dalej pójdzie to trener osiwieje całkowicie w wieku 50 lat.
   -El, pogadamy po treningu- powiedział nawet nie patrząc w moją stronę.
   -Co pana ugryzło?- zapytałam rozkładając ręce i wciąż oddalając się od Asturyjczyka.
  Jak zwykle rozciągnęliśmy się, pograliśmy w 'dziadka' i dla odmiany zagraliśmy mecz całymi jedenastkami. Przypominał on raczej mecz jak z Galactic Football. Tyle pięknych zagrań... Aż szkoda było, ze nikt ich nie filmuje. Nadawałyby się do jakiejś kroniki sportu pt. "Jak wymiatać?" Po treningu podeszło do mnie trzech Brazylijczyków Neymar, Rafinha i Alves. Ten drugi chwycił mnie za rękę i przyciągnął za bliżej siebie. Zaczął szeptać mi jakieś głupoty do ucha, a ja po cichu chichotałam słysząc jego słowa. Potem pocałował mnie w policzek i poszedł do samochodu.
   -Ty, co on ci powiedział?- spytał zaciekawiony d Silva.
   -Nic takiego- powiedziałam nie przestając się śmiać.
   -Dobra. Nie chcesz to nie mów... Wpadniesz dzisiaj? Davi cię polubił. Chciałbym, to znaczy chciałby, żebyś wpadała od czasu do czasu- zawstydził się i spuścił głowę w dół zerkając na mnie ukradkiem.
   -Może... Zobaczę, co się da zrobić. Może chwilkę znajdę- ucałowałam go w policzek i pobiegłam w stronę auta.

Tymczasem Neymar z Danim
   -Ależ ona jest boska. Wyobraź ją sobie z tobą sam na sam... Ehh, szkoda gadać, trzeba działać- uśmiechnął się i potarł ręką o rękę.
   -Co chcesz przez to powiedzieć?- spytał sfrustrowany Ney.
   -Pojadę dzisiaj do niej. Kto wie... może na coś się skusi- zaśmiał się w głos.
   -Człowieku... Ona nie jest taka łatwa. Nie chodzi do łóżka z każdym. Puknij się tutaj- pokazał na swoje czoło.
   -Tak? Pewny jesteś tego?- spytał podekscytowany.
   -Tak. Zdążyłem trochę ją poznać.
   -To dlaczego przespała się wczoraj z Rafą nawet nie wiedząc, że to on? 
   -Co?! To niemożliwe...- parsknął Neymar.
   -Możliwe. Chwalił mi się dzisiaj. Chciał, żebym nikomu nie mówił, ale tobie bym nie powiedział?
   -Wiesz co... Źle się czuję. Jadę już. Do zobaczenia jutro- rzekł i pożegnał się z przyjacielem uściskiem.
  
  Chyba trochę zraniło to Neymara, ale nic o tym nie wiedziałam. Myślałam, że łączy nas tylko przyjaźń i to nawet nie do końca przyjaźń. Tymczasem ja nieświadoma tego, że jednak ktoś dowiedział się o tym, co robiłam w nocy zbliżałam się do domu. Gdy tylko weszłam do holu zaczepił mnie Teo, który ekscytował się nie wiadomo czym i nie mógł wydusić z siebie ani słowa.
   -Spokojnie Teo. Co się stało? Oddychaj. Wdech i wydech, pamiętaj- uspokoiłam chłopaka i czekałam na odpowiedź.
   -Bo... Jakieś media, nie pamiętam jakie, chcą zrobić ze mną wywiad: Jak to jest przyjaźnić się z wielką gwiazdą? Tak się cieszę. Mam już tylu znajomych na Facebooku...- rzekł krótko i na temat.
   -Jak to? Skąd się dowiedzieli, że się przyjaźnimy?- spytałam zdenerwowana.
   -No... zapytali, czy cię znam. Powiedziałem, że jesteś moją przyjaciółką. To coś złego?
   -Nie tylko... Nie wsyp mnie. Błagam.
   -Spokojnie. Jakbym wsypał ciebie to tak, jakbym wydał siebie- uśmiechnął się i objął mnie ramieniem.
   -Dzięki. tylko pamiętaj. Nie mów za dużo- puściłam mu 'oczko' i weszłam do windy.
  Szybko przebrałam się i wzięłam prysznic. Nic więcej nie robiąc zabrałam telefon i wyszłam na miasto. Zrobiłam niewielkie zakupy, by mieć coś tam w lodówce i oczywiście beż ubrać  nie obeszłoby się. Mieszkałam dosyć blisko miejsc targowych, więc na zakupy wychodziłam bez samochody, lecz tym razem nie musiałam wracać piechotą. Gdy byłam dosyć niedaleko hotelu spostrzegłam auto podjeżdżające do mnie. 
   -Podrzucić się gdzieś?- zapytał Sergi.
   -Nie, dziękuję- powiedziałam idąc przed siebie z uniesioną głową.
   -Na pewno? Chyba trochę ciężkie są te zakupy.
   -Dobra. Hotel Arts panie kierowco- uśmiechnęłam się i wsiadłam do czarnego Audi.
   -Nie ma sprawy pani Alcantara.
   -Co?!
   -Ups! Jeszcze pani Ambro- uśmiechnął się.
   -Ku***! Czy każdy już wie?- zapytałam wiedząc, że mogę liczyć na szczerą odpowiedź.
   -Chyba tak. I o tym trener chciał z tobą porozmawiać. Mówił mi.
   -O cholera! Miałam z nim pogadać. Zrobię to jutro.
   -A swoją drogą zdziwiło mnie, że siedzisz jutro na ławce. Chować takie cudo tylko dla siebie to chore.
   -Co?! Skąd wiesz?- spytałam oburzona.
   -Czy ty w ogóle go słuchałaś? Wszystko mówił. 
   -Wybacz. Chyba byłam nieco rozkojarzona. Ale... Jak to na ławce? Ayy... Denerwuje mnie ten człowiek.
   -Spokojnie. Może jeszcze namówisz go, żeby wstawił cię za kogoś. Wiesz... z tym uśmiechem możesz zdziałać wszystko- spojrzał w moją stronę, a ja uśmiechnęłam się w podziękowaniu za komplement.
  Gdy tylko dotarliśmy na miejsce zaprosiłam Sergiego na mała kawę, ponieważ miałam jeszcze na chwilę wstąpić do Neymara, to znaczy Daviego, ale to był chyba pretekst Neya. Porozmawiałam z pierwszym zawodnikiem Barcy, którego zapoznałam tak od serca. Wygadałam mu, co mi leży na sercu. ten wysłuchał mnie z uwagą i spokojnie. jakby nigdy nic wyszedł razem ze mną z mieszkania po czym rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę. Ja udałam się do ogromnego domu Brazylijskiego cracka, gdzie już pod bramą wjazdową czekał na mnie uradowany, miały brazylijski chłopiec. 
   -Hej mały!- krzyknęłam unosząc go do góry, a potem całując w policzek.
   -El choć pobawimy się w basenie. Będzie fajnie!- krzyknął i zaciągnął mnie za sobą do ogrodu z basenem.
   -Cześć El. Widziałaś może Neymara? Gdzieś się zapodział- zapytał Jota.
   -Nie. Nie widziałam. Pewnie włóczy się pewne gdzieś- zaśmiałam się na co i on się zaśmiał.
   -Idę go poszukać. A ty uważaj na Daviego, bo od godziny planuje, jak wepchnąć cię do basenu.
   -Davi! nie wejdę z tobą do tego basenu. Ty mały spryciarzu...- powiedziałam i zaczęłam gilgotać malca.
   -A właśnie, że wejdziesz!- krzyknął i pobiegł gdzieś.
  Po chwili wrócił jakoś dziwnie uśmiechnięty i przytulił mnie. Tak trochę niespodziewanie to zrobił, ale odwzajemniłam uścisk. Miła chwila nie trwała długo, gdyż usłyszałam jakiś hałas z wnętrza domu. W środku było ciemna, ale po krótkim czasie wyłoniła się stamtąd sylwetka Neymara biegnącego w naszą stronę. 
   -Davi już!- krzyknął, a chłopiec puścił mnie i odszedł kawałek. 
  Nie mając już drogi ucieczka i czasu, by to zrobić zdenerwowana stałam w miejscu. Neymar wpadł we mnie z ogromną siłą i obydwoje wylądowaliśmy w basenie. Początkowo znajdowałam się pod wodą, by później wynurzyć się na powierzchnię i otrzeć twarz z nadmiaru wody. 
   -Ciebie na prawdę już pokręciło!- krzyknęłam patrząc w stronę gracza Barcy.
   -Tak!- wrzasnął i zaczął mnie podtapiać. 
   -Ney... Mar- zdążyłam powiedzieć, by ten po chwili mnie puścił.
   -El!- zażartował.
   -Ty wariacie! Ogarnij się!- uśmiechnęłam się szeroko.
   -Nie... Czy nie o to w życiu chodzi?- rzekł i zaczął chlapać mnie wodą, za co ja nie pozostawałam mu dłużna.
  Po chwili wygłupiania się wylądowałam w objęciach Neymara. Patrzyliśmy się sobie w oczy nie widząc świata poza nami. Wiedziałam, że on chce pocałunku, ale ja tego nie chciałam. Nadal przystawałam na przyjaźń. To całkowicie mi wystarczało, ale jemu najwyraźniej nie. Osłupiała nawet nie drgnęłam. Jego oczy błądziły gdzieś między moimi oczami, a posiniałymi z zimna ustami. Nagle niebezpiecznie zbliżyliśmy się do siebie. Czułam jego oddech na swoich wargach. Nie wiem czemu, ale nawet nie zareagowałam, gdy nasze usta złączyły się. Tkwiliśmy w tak zawieszeni między dwoma światami: rzeczywistością, a wyobraźnią. Nagle usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Bez namysłu oderwałam się od Brazylijczyka i wyciągnęłam z kieszeni wodoodporną komórkę.
   -Halo- rzekłam uśmiechając się do zrezygnowanego Neymara.
   -El? Tu Charlie. Możesz rozmawiać?- zapytał poddenerwowany rudy blondyn.
   -Nie, nie może!- wydarł się Ney.
   -Jasne, że mogę. Co się dzieje? Co u ciebie słychać? Jak z Leo?- zasypałam go masą pytań i wyszłam z basenu udając się do domu Brazylijskiej gwiazdy.
   -Chodzi o Leo. Nie jest z nim dobrze. Wciąż jest nieprzytomny i nie wiadomo, co z nim będzie. Od czasu do czasu tylko mruczy coś pod nosem. To znaczy... Nie coś tylko "El". Dlatego dzwonię.
   -Słuchaj Charlie. Gdyby nie pytanie, czy jestem jeszcze dla niego ważna, to już dawno bym tam była. Przecież dobrze o tym wiesz...
   -No tak, ale on cię potrzebuje. To jasne, że jesteś dla niego ważna. On tylko próbował zabić ból nienawiścią- powiedział zrezygnowany.
   -Na pewno tam nie wrócę. Nie chcę znów kłótni i tych wszystkich scen.
   -To... Chociaż z nim porozmawiaj. Przyłożę mu telefon do ucha. Może twój głos coś zdziała.
   -No dobra...
  Usłyszałam, że Charlie porusza słuchawką i włącza głośnomówiący.
   -Zostawię was samych- stwierdził i usłyszałam zamykające się drzwi.
   -"Leo... Nie wiem czy mnie słyszysz, ale muszę ci coś powiedzieć. Strasznie za tobą tęsknię. Nie ma chwili, w której bym o tobie nie myślała. Chciałabym poczuć twoją troskę, znowu być twoją księżniczką. Tak strasznie cię kocham i nie wiem, co mam robić. Wcześniej byliśmy tak blisko, a teraz tak drastycznie się to zmieniło. Po raz kolejny chciałabym cię przytulić, spojrzeć ci w oczy i nie puścić przez długi czas. Chciałabym jeszcze raz zapytać, czy jeszcze coś do mnie czujesz? Chciałabym móc być z tobą w trudnych chwilach i chciałabym jeszcze jeden raz, choć ostatni raz zobaczyć cię. Tylko tego pragnę i tylko o tym marzę. Proszę, powalcz o siebie i o swoje życie dla mnie. Zrób to dla mnie, teraz, już. Zrobisz to Leo. Wierzę w ciebie."
  W tej chwili usłyszałam jakiś dziwny dźwięk. Coś jakby krztuszenie się. Następnie otworzyły się drzwi i Charlie zaczął coś krzyczeć. Przybiegł lekarz. Pokrzyczał coś i po chwili usłyszałam kaszel. "Nareszcie. W końcu wybudził się pan. To chyba jakiś cud. Prawdziwy cud. teraz pozostało już tylko modlić się o powrót do pełni zdrowia"- rzekł doktor. Nawet nie wiem kiedy na moim policzku pojawiła się łza. Duża kropla przezroczystej cieczy kapnęła na moją rękę, a za nią kolejna i kolejna, i kolejna... Każdy upadek łzy słyszałam doskonale. Odliczałam czas łezkami, aż w końcu ktoś powiedział coś do telefonu.
   -El. To dzięki tobie. To dzięki tobie! Jesteś niesamowita. Dziękujemy ci. Leo także dziękuje. Jesteśmy ci tak wdzięczni. Jesteś naszym cudem, uzdrowieniem. Kochamy cię!- darł się Joey.
   -To nie ja. To tylko Leo. To on chciał się wybudzić i zrobił to.
   -Co ty gadasz? On to zrobił dla ciebie! Tylko dla ciebie.
  W tym momencie rozłączyłam się i otarłam mokrą twarz rękawem od białej bluzki. Skuliłam się i leżałam w pozycji embrionalnej dłuższą chwilę. Wtedy do salonu wszedł Jota. Spojrzał na mnie i mimo, iż kompletnie mnie nie znał podszedł i przytulił mnie. Wyobrażałam sobie, ze przytula mnie Leo. Już od przyjazdu do Barcelony wyobrażałam sobie, że Leondre jest tuż obok mnie i że jest obecny w każdej chwili mojego życia, a  zwłaszcza w nowych sytuacjach.
   -Co się stało?- zapytał Jota.
   -Nie ważne. Nie chcę o tym rozmawiać-powiedziałam i ruszyłam w stronę wyjścia dziękując mu za pocieszenie skromnym uśmieszkiem.
  Nie chciałam wracać do domu. Było tam tak pusto. Słyszałam tam każdy swój krok, oddech. Nie chciałam wtedy być sama, ale jakoś tak wyszło. Zranionemu człowiekowi nigdzie nie jest lepiej jak na plaży, pośród wysokich fal i szumu wiatru, który plątał moje włosy z każdym mocniejszym podmuchem. Wyłączyłam nawet telefon, który był ze mną zawsze i wszędzie, gdziekolwiek bym była i cokolwiek bym robiła on i tak był włączony. Gdy po głębokich i długich przemyśleniach wreszcie uruchomiłam urządzenie. "Piętnaście nieodebranych połączeń od Rafy. No ładnie."- pomyślałam. Szybko wybrałam jego numer i z niecierpliwością oczekiwałam na jego delikatny i czuły głos. Pięć sygnałów i nic. Jeszcze jeden... Znowu nic. Próbuję jeszcze raz. Wciąż nic. Kolejne trzy razy, a wciąż nie doczekałam się odebrania telefonu. "Co on ku*** kombinuje. Najpierw dzwoni do mnie piętnaście razy, a później nie odbiera. Z nim jest coś nie tak"- stwierdziłam na razie tylko w swoich myślach.
   -Cholera! Czy ja zawsze muszę wszystko schrzanić?- krzyknęłam patrząc się w niebo.
   -Nie. Nie zawsze- usłyszałam tak wyczekiwany głos.
   -Jednak- oczy zaświeciły mi jak iskierki i rzuciłam się na szyję chłopaka. -Jak mnie tu znalazłeś?
   -Przeczucie. Rozmawiałem z Neymarem, który mówił, że płakałaś. Nie myślałaś chyba, że zostawię cię samą- ścisnął mnie mocniej i oparł głowę na moim ramieniu.
   -Uwielbiam cię normalnie. Tak dobrze, że jesteś- także mocniej wtuliłam się w ramię piłkarza i zamknęłam powieki.
  Tak bardzo nie chciałam, by ktoś stał się dla mnie tak bliski jak Leo, ale takich ludzi było pełno dookoła. Ktoś w końcu musiał stać się tym oparciem i padło na Rafę. Nieustannie przytulał mnie jak nie siedząc obok mnie, to stojąc. Przez blisko dwie godziny spędzone razem na bajecznej, ale niezaludnionej plaży nie odezwaliśmy się ani słowem. To był czas na przemyślenia i tylko na to. Wreszcie poczułam też, że nie każdemu dookoła zależy tylko na tym, by spędzić noc ze mną.
  Gdy zasnęłam na nadmorskiej skale tuż obok kochanka ten zaniósł mnie do domu tak, że nawet na chwilę nie otworzyłam oczu. Położył mnie na łóżku, przykrył ciepłą, puchową kołdrą, a sam spoczął obok mnie. Wtuliłam się w jego bezpieczne ramię i zupełnie odpłynęłam.
  Rano zbudził mnie powiew łagodnego wiatru wkradający się do sypialni przez otwarte szeroko okno. Niechętnie obejrzałam się za siebie i spostrzegłam jego śpiącego tak niewinnie. Wpatrując się w niego zdążyłam zrobić jeszcze parę zdjęć po czym ucałowałam go w polik i ruszyłam do kuchni, by zrobić zdrowy, pożywny posiłek. Gdy właśnie kończyłam robić śniadanie poczułam dotyk na swych biodrach. Rafinha objął mnie od tyłu i pocałował w policzek.
   -Wiesz co... -powiedziałam uśmiechnięta od ucha do ucha.
   -Tak piękna?- zapytał z lekkim zaciekawieniem.
   -Chyba się zakochałam...





---------------------------
No więc wielka tajemnica odkryta!!! 
Zachęcam do dalszego czytania... 
KOMENTUJESZ=SAM WIESZ CO DAJESZ :-)

wtorek, 28 lipca 2015




  26.Czy życie to ciągła zabawa?




   -Kolejny dzień, kolejne zmartwienia...- powiedziałam sama do siebie wychodząc wczesną porą nie gdzie indziej jak na trening.
  Tuż potem wyszłam z ogromnego apartamentu i zamknęłam za sobą drzwi spodziewając się powrotu w to miejsce za kilka godzin. Totalnie pozbawiona energii do życia udałam się do centrum treningowego, gdzie czekała na mnie cała zgraja uradowanych mężczyzn wyglądających jak małe dzieci, które czekają na upragniony moment zabawy. 
   -Hej słonko- puścił mi 'oczko' śmiejąc się przy tym w głos przezabawny Neymar.Od razu zaraził mnie śmiechem.
   -No witaj kotku!- krzyknęłam mu prosto do ucha na co ten skrzywił się.
   -Humorek dopisuje? Świetnie. To zaczynamy- rzekł rozjuszony Enrique.
   -A temu co?- Brazylijczyk podrapał się po głowie.
   -Wstał lewą nogą... Będzie dobrze. No chodź- poklepałam go po plecach i ruszyłam posuwistym krokiem za Lucho.
  "Pokazać się, czy nie?"- to pytanie zadawałam sobie przez cały czas trwania treningu. Wciąż wychodziło w połowie. Nie miałam pojęcia, czy dam radę zrobić coś ponad to, co czyniłam na co dzień dlatego też non stop wtapiałam się w tłum. Dziwne było uczucie bycia zwykłym 'szarakiem'. Bycie jak inni nie było w moim stylu, ale musiałam wyrobić sobie opinię. Przecież nie po to zrezygnowałam z zabawowego życia, by wciąż robić za nieodpowiedzialną imprezowiczkę. Treningi ze starszymi ode mnie sprawiały mi duży kłopot, ponieważ starali się oni ograniczyć moja pewność siebie, a zwłaszcza ci najbardziej doświadczeni czyli Iniesta i Busquets. Gdy mój drugi trening w Barcelonie dobiegł już końca radośnie zeszłam z murawy i powędrowałam za kolegami z drużyny. Zawieszając ręce na Neymarze i Sergim zapytałam:
   -Idziemy na kawę?
   -Teraz?- bezsilnie wypowiedział Sergi.
   -A na co będziemy czekać? Życie nie zaczeka- sztuczny uśmiech pojawił się na mojej twarzy.
   -Słuchaj... Jak chcesz pogadać to zapraszam do siebie. Prysznic to pierwsza rzecz, którą muszę zrobić po treningu- rzekł Brazylijski napastnik.
   -Wiesz...- powiedziałam wysokim głosem. -To chyba nie jest najlepszy pomysł...
   -Dlaczego? Boisz się mnie kochanie?- uniósł brwi do góry czekając na mą odpowiedź.
   -Ja się niczego nie boję- parsknęłam śmiejąc się.
   -No to jedziemy- rzekł zadowolony.
  W ten właśnie sposób pozbawiłam się całego dnia oraz nocy. Jeszcze wtedy o tym nie wiedziałam, ale mój instynkt wyczuł, że coś jak zwykle pójdzie nie tak. Takie było już moje życie. Ciągłe zwroty akcji mimo, że na pierwszy rzut oka można było odnieść takie złudzenie.
  Stałam właśnie pod domem Neymara i czekałam na przyjazd Brazylijskiej gwiazdy. W pewnej chwili zauważyłam podjeżdżający samochód. Znałam życie Neymara na wylot stąd też tak szybko rozpoznałam Carolinę, matkę jego dziecka. Wysiadła ze srebrnego auta i podeszła do mnie. Pukając w szybę mruczała coś pod nosem.
   -Tak?- spytałam zaciekawiona.
   -Ty... Do Neymara tak?
   -No tak- uśmiechnęłam się szeroko.
   -Mam prośbę. Strasznie się śpieszę. Nie zostawię Daviego samego. Mógłby z tobą zostać do przyjazdu Neymara? Wiesz kto to Davi prawda?- upewniła się.
   -Oczywiście. Nie ma problemu. Tak w ogóle... El jestem- wysiadłam z samochodu i podałam blondynce rękę na przywitanie. Ta rzuciła mi się na szyję jakby znała mnie od lat. 
   -A ja Carol. Miło poznać. Pomożesz mi z bagażami małego?- rzekła i ruszyła w stronę wozu ciągnąc mnie za sobą.
   -Dobra...- poszłyśmy i sprawnie wypakowałyśmy dosyć duże walizki małego, słodkiego blondynka.
   -Cześć mały słodziaku. Jestem El. Co tam słychać? Cieszysz się, że przyjeżdżasz do tatusia?- zapytałam chcąc dać się poznać z jak najlepszej strony. 
   -El... El Ambro? Kocham cię!- rzucił się na moją szyję i ścisnął z całej siły.
   -Oh... Super!- wtuliłam się w jego malutkie ramie czując jakieś dziwne ciepło w środku.
   -No chodź Davi. Pożegnaj się z mamą- powiedziała, a mały oderwał się ode mnie i mocno objął swoją mamę. Był to cudowny widok.
   -Muszę już uciekać. Dziękuję ci- pocałowała mnie w polik na 'do widzenia' i odjechała.
   -Daj łapkę Davi. Pójdziemy usiąść- młody posłusznie dał mi swoją dłoń, którą chwyciłam i ruszyliśmy w stronę mojego samochodu.
   -To twoje auto?!- ustał nagle i otworzył buzię.
   -Tak. Chodź usiądziesz za kierownicą- zachęciłam chłopca uśmiechając się serdecznie.
   -Dobra!
  Gdy Davi jak to małe dziecko bawił się w moim aucie ja próbowałam skontaktować się z Neymarem, lecz ten wyłączył swój telefon. "No pięknie"- pomyślałam. "Wyjdzie na to, że będę musiała zabrać go do siebie"- rzuciłam w myślach i zawołałam chłopczyka po imieniu.
   -Tak?- szybko podniósł się z siedzenia samochodu. 
   -Czy tatuś ma telefon, na który dzwonisz tylko ty i rodzina?- spytała ze stoickim spokojem.
   -Tak. Trzyma go w tylnej kieszeni spodni- uśmiechnął się.
   -A podasz mi ten numer?
   -Jasne. Jest w moim telefonie.
   -Ty masz telefon?- zapytałam ze zdziwieniem.
   -Tak. Na wypadek gdyby tata gdzieś się zapodział- rzekł i pokazał na małą, zieloną torbę.
  Wygrzebałam z niej komórkę Daviego i zadzwoniłam do Brazylijczyka. Po czterech sygnałach odebrał i zdyszanym głosem powiedział:
   -Davi. Kochanie teraz nie mogę rozmawiać. Powiedz mamusi, żeby zawiozła cię do wujka Daniego, albo kogokolwiek.
   -No fajnie...To ja. Więc zawieźć go do Daniego, którego adresu nie znam? Ty mi ku*** powiedz, gdzie ty jesteś?- zdenerwowałam się nieco.
   -El... Pod tą dużą doniczką przed bramą są klucze do niej i do domu. Weź je i zaopiekuj się Davim. Proszę cię. Muszę coś pilnie załatwić. Buziaki. Pa- cmoknął do słuchawki i rozłączył się.
   -No dobrze Davi. Idziemy do domu- westchnęłam ciężko i zabrałam bagaże małego.
  Po wyciągnięciu kluczy spod ooogromnej donicy nacisnęłam przycisk otwierający bramę. Moim oczom ukazała sę piękna, ogromna... willa? Nie wiedziałam nawet jak to nazwać. Na chwilę zamarłam myśląc, że mam się tam odnaleźć. A co jak Neymar wróci bardzo późno? A co jak wpadnie Jota albo Gil? No nic. Trzeba było zająć się małym Davim, który chwycił mnie za rękę i zaciągnął do wejścia. Ledwie zdążyłam złapać jego bagaże i już znalazłam się przed drzwiami frontowymi.
   -Masz te klucze?- spytał zniecierpliwiony.
   -Mam. Spokojnie młody- powolnym ruchem zamknęłam bramę i otworzyłam drzwi.
  Gdy popchnęłam duże, drewniane wrota moim oczom ukazało się jakże wypasione wnętrze, ktorego projektantem jakbym była sama ja. Chłopiec bez żadnego namysłu wbiegł do środka i pobiegł gdzieś w nieznane. Ja z wolna weszłam, odstawiłam walizki małolata i zamknęłam drzwi nieustannie rozglądając się po cudownym mieszkaniu.
   -El! Chodź! Oprowadzę cię po domu taty!- krzyknął a już po chwili znajdowaliśmy się na górze.
  Dzięki Daviemu zwiedziłam niemal każde pomieszczenie w domu sławnego Brazylijczyka. Po męczącej drodze poprzez zakamarki 'hacjendy' usiedliśmy wygodnie na białej, skórzanej kanapie. Blond włosy chłopiec włączył jakieś durne bajki, a ja zaczęłam rozmyślać nad stanem zdrowia Leo. Wciąż nie wiedziałam, co dzieje się z moim przyjacielem. Zamknęłam oczy i odpłynęłam w krainę 'dawnych dni'. Wspomnienia i zdarzenia warte zapamiętania ukazały się mym oczom. Wszystkie piękne chwile spędzone z ukochanym, przyjaciółmi, rodziną. To wszystko powróciło, gdy już zaczęłam zapominać. Gdy w głowie miałam już tylko Barcelonę. Przez ponad tydzień pobytu w stolicy Katalonii zdążyłam wymazać z pamięci większość zdarzeń, które doprowadzały mnie do opłakanego stanu jakim był niemalże płacz. Tego dnia po prostu rozkleiłam się po całości. Spod mych zamkniętych powiek wypłynęła lawina łez. Niekończący się strumień cieczy powolnie spływał po zaczerwienionych policzkach omijając czerwony jak burak nos.
   -El co się stało?- zapytał spokojnie Davi Lucca da Silva.
   -Nie, nic kochanie- rzekłam i płynnym ruchem przetarłam twarz rękami.
   -Na pewno?
   -Tak, spokojnie. Oglądaj sobie- pogłaskałam chłopczyka po głowie i udałam się na taras.
  Ustałam z szeroko postawionymi nogami i założyłam ręce na piersiach. Wciąż nie przestawałam płakać i trząść się ze strachu o Leondre leżącego w śpiączce. Miałam chwilę dla siebie, którą jak myślę dobrze wykorzystałam, a którą przerwał dotyk na moim ciele. Davi podszedł do mnie i przytulił(ta się składało) mój brzuch dziecięcym, ciepłym uściskiem.
   -Złote dziecko- powiedziałam schylając się nieco i całując go w czoło.
   -Będzie dobrze. Nie smutaj- uśmiechnął się szeroko i ponownie zatopił się w mym ciele.
   -Wiem. Zawsze tak jest. Bo życie zawsze ma dobry koniec.
   -Już czujesz się lepiej?- zapytał z ciekawością.
   -Tak. A co?- zaśmiałam się przez ostatki łez.
   -Bo trochę zgłodniałem. Idziemy coś zjeść?- zapytał i już po chwili zniknął gdzieś w pośród pomieszczeń.
   -Och ty spryciarzu...- ruszyłam w drogę podążając śladami małego da Silvy.
   -A może zjemy coś na mieście?-złożyłam mu propozycję.
   -Świetny pomysł. Zbieraj się. Ruszamy!- krzyknął pełen energii i wybiegł z domu, by po chwili usadowić się wygodnie w fotelu żółtego Lamborghini.
  Przemierzyliśmy pół miasta zanim natrafiliśmy na jakąś sieć Fast Food'ową. "O zgroza"- pomyślałam. Dla mnie normalnością było wyjście ze znajomymi do jednej z dziesięciu budek z szybkim jedzeniem oddalonych maksymalnie 500 metrów od domu. Tutaj? Rzadkość. No nic. Zamówiliśmy nasze jedzenie, czyli dwa duże kebaby jeden normalny, a drugi wegetariański do tego cola i mamy posiłek idealny. W końcu wzięliśmy się za konsumpcje i zaprzyjaźniliśmy się. Tak porządnie się zaprzyjaźniliśmy. Nigdy nie spodziewałam się, że mogę tak dobrze dogadywać się z sześcioletnim dzieckiem. Widocznie życie zaczęło płatać mi figle, chciało, żebym zwariowała. Takie odniosłam wrażenie. W czasie, gdy akurat nad tym rozmyślałam Davi przyglądał mi się uważnie i nagle wyskoczył:
   -Ładna jesteś. Czy ty jesteś dziewczyną mojego taty?
   -Davi...- tym pytaniem wywołał u mnie napad śmiechu, a ja swoim śmiechem wywołałam jego śmiech.
  Po dłuższej chwili nieopanowanego chichotu z powagą zapytał:
   -Odpowiesz?
   -Nie. Oczywiście, że nie. Znam go dwa dni...- rzekłam łapiąc się za głowę.
   -Ale podoba ci się co nie?
   -Davi. Zaskakuje mnie ile ty rozumiesz. Przestań tak ciągle myśleć i wyczuj emocje. To fajna sprawa.
   -I właśnie to robię. Lubisz go.
   -Nie. Nie wiem... Może. Ale to nie ważne. Przestań o to pytać.
   -Dlaczego?
   -Bo mam dar do wygadywania się z różnych tajemnic- zapiłam śmiech zimną colą i zaczęłam ponownie zajadać się kebabem.
   -Chciałbym, żebyś była dziewczyną taty. Może byłabyś moją drugą mamą. Fajnie by było.
  W tejże chwili powstrzymywałam się od jednoczesnego płaczu i śmiechu jak tylko mogłam. Nie wiedziałam co powiedzieć, a tym bardziej co zrobić. Po prostu zamilkłam i pozostałam w tej ciszy aż do czasu wchłonięcia całego posiłku. Spojrzałam na mojego towarzysza kontem oka i ruszyłam w stronę samochodu.
   -Idziemy na zakupy. Co ty na to?
   -Ale... Zakupy zakupy, czy zakupy zabawa?
   -Zabawa to moje drugie imię- uśmiechnęłam się do malca ponad dachem auta i wsiadłam do niego.
  Udaliśmy się nie gdzie indziej, jak do wesołego miasteczka. Spędziliśmy a pięć godzin naszego życia. Diabelskie młyny, wirówki i inne 'narzędzia tortur' nieźle dały mi w kość. Tak samo Daviemu, który powoli zaczynał się zataczać. Nie dawałam mu przecież piwa, a mimo to chodził jak totalnie wcięty facet po grubej imprezie. Wreszcie postanowiłam zabrać go do domu. Zanim dotarliśmy na miejsce zdążył zasnąć na siedzeniu mojego wozu. Było już około jedenastej w nocy, a nie chciałam go budzić. Nadal miałam przy sobie kluczyki do bramy wjazdowej i domu Brazylijskiego napastnika. Uruchomiłam mechanizm otwierający bramę i spostrzegłam zapalone światło w pokoju Neymara. Ucieszyłam się widząc go w oknie. Wysiadłam z samochodu i wzięłam śpiącego 'potworka' na ręce. Gdy zdążyłam dojść do drzwi on niemal z całej siły uderzył nimi w moje nogi.
   -Matko! Przepraszam. Nie chciałem. To tak przypadkiem. Przepraszam- zmartwiony rzekł zakrywając usta dłońmi.
   -Ciszej, bo go obudzisz- powiedziałam ukrywając ból towarzyszący mi w tamtej chwili.
   -Daj go. Ja go zaniosę- stwierdził z ogromną troskliwością w głosie.
   -Dam sobie radę- uśmiechnęłam się sztucznie i powędrowałam do pokoju chłopca, który szczegółowo mi przedstawił.
   -Dzięki- rzekł zakłopotany stojąc w salonie.
   -Gdzieś ty był? Człowieku! Cały dzień spędziłam z Davim, a ty mnie nawet nie uprzedziłeś, że masz jakieś plany...- oburzyłam się i po chwili uspokoiłam się zaciskając pięści.
   -Przepraszam. Nie wiedziałem, że tak to wyjdzie. Jeszcze raz cię przepraszam. Wynagrodzę ci to jakoś.
   -Dobra weź przestań. Po prostu nie szanujesz czasu innych- stwierdziłam z niewiarygodnym spokojem w głosie.
   -Dobra. Źle zrobiłem. Wiem. PRZEPRASZAM! Wystarczy?
   -Nie pytaj...- zabrałam kluczyki od swojego Gallardo ze stołu i szykowałam się do wyjścia.
   -Nie sądzisz chyba, że cię puszczę po nocy samą do domu- powiedział pewny siebie zagradzając mi drogę do wyjścia.
   -Daj spokój to 20 minut drogi. Puść mnie.
   -Nie. 20 minut, ale w nocy. Jesteś nie wyspana do tego piłaś, więc oddaj kluczyki. No dawaj.
   -Rany. Przez ciebie czuję się jak w jakimś filmie...
   -To dobrze. Dziękuję. Zaraz wracam. Idę zaparkować twój wóz- rzucił i wyszedł. Tak po prostu wyszedł.
  Przez ten czas, gdy jego nie było, ja zdążyłam jeszcze raz rozejrzeć się po jego mieszkaniu i z powrotem wrócić w to samo miejsce. Usiadłam na oparciu kanapy i spokojnie czekałam na Brazylijczyka. Nagle dzwonek telefonu stacjonarnego przeraził mnie tak bardzo, że przechyliłam się do tyłu spadając z łóżka. Gdy otrząsnęłam się i usiadłam na podłodze usłyszałam wiadomość nagrywaną właśnie przez Jotę.
      "Neymar będziemy dopiero jutro. Impreza się przeciągnęła. Powinniśmy wrócić koło południa. Udanego wieczoru"
  "Acha, fajnie. Czyli będziemy tylko my we trójkę"- pomyślałam i w tej chwili wszedł Neymar.
   -Co tu się stało?- zapytał widząc poduszki leżące na ziemi i mnie tuż obok nich.
   -Nic...
   -Na pewno?
   -Ktoś dzwonił. Nie ktoś tylko Jota. Zostawił wiadomość.
   -I to ona cię... no nie wiem.
   -Nie nie ważne- wstałam i poodkładałam wszystko na swoje miejsce. -A jak ja mam tu zostać bez jakichkolwiek ubrań? Kosmetyków?- zapytałam nieco poirytowana całą sytuacją.
   -Ciuchy... niestety mam tylko swoje, ale coś się wymyśli. Kosmetyki? Wybacz nie używam- zaśmiał się dźwięcznie.
   -Wybacz. Nie o to chodziło. Doprecyzuję. Konkretniej chodziło o szczotkę, szczoteczkę do zębów i pastę...
   -Hmm... Szczotka? Swojej ci nie dam, bo to mój skarb, ale w łazience na górze leży szczotka Gila. A z zębami chyba sobie poradzisz. Wytrzymasz jedną noc bez umytych zębów- uśmiechnął się po raz kolejny i udał się na górę ciągnąc mnie za sobą.
  Wyjął jakieś ubrania ze swojej szafy, ręcznik z szuflady i pokazał mi łazienkę. Kazał mi koniecznie wziąć prysznic. Chyba zapachem odstraszyłabym każdego. Po szybkim prysznicu wyszłam z łazienki w spodenkach w pasy, które należały do Daviego i ogromnej koszulce Neymara z jego inicjałami. Związałam włosy w kucyka i udałam się do pokoju gracza Dumy Katalonii.
   -Gdzie mogę spać?- zapytałam stojąc w drzwiach.
   -A nie możesz ze mną?- zapytał uśmiechając się szyderczo i marszcząc brwi jednocześnie.
   -Nie bądź śmieszny...- zaśmiałam się spoglądając na niego od góry do dołu.
   -Dobra. Pokój obok. I... Cudnie wyglądasz- zaśmiał się i odwrócił plecami do mnie.
   -No bardzo śmieszne.
  Zamknęłam drzwi i powędrowałam do sąsiedniego pomieszczenia. Rzuciłam się na miękkie, białe łóżko i znowu powrócił temat Leo. Tak bardzo chciałam ponownie go zobaczyć, widzieć go żywego, wiedzieć co u niego słychać. By choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości włożyłam słuchawki do uszu i zatopiłam smutki w muzyce. "Czy na prawdę jestem dla niego nikim?"- myślałam bez ustanku. Niegdyś najbliższa mi osoba leży teraz w szpitalu z małymi szansami na przeżycie, a mnie tam nie ma. Coś było nie tak. Przecież miłość nie może tak szybko zapomnieć. A może to nie była miłość... Może tak na prawdę to była przyjaźń, o której i tak było wiadomo, że nie przetrwa zbyt długo. Przynajmniej z mojej strony było to szczere uczucie i wyłania się to właśnie teraz, gdy nie mogę przestać o nim myśleć. Zaczęłam nawet rozważać wyjazd do Manchesteru, by wspierać rodzinę. Nie kontaktowałam się z nimi już trzy dni. Po raz kolejny na mojej twarzy zagościły łzy, które próbowałam powstrzymać, ale nie wychodziło. Nagle moje rozmyślania przerwał nie kto inny jak Neymar. Rzucił się na łóżko i po chwili leżał tuż obok mnie.
   -Ja pier**** Neymar! Nie nauczyli cię pukać?!- krzyknęłam zakrywając twarz dłońmi i nie mogąc się uspokoić.
   -Wystraszyłem cię?- zapytał z głupkowatą miną.
   -Dziwne byłoby, żeby nie. Ku*** nie uprzedziłeś mnie nawet, a ja nawt nie słyszałam jak wszedłeś.
   -Dobra przepraszam. Przypomniałem sobie, że chciałaś o czymś porozmawiać, ale... tak wyszło. To o co chodzi?
  Odwróciłam się nie chcąc, by zauważył, że płakałam. W moim przypadku płacz to była prawdziwa rzadkość. Byłam typem twardziela, bo nigdy nic mnie nie interesowało poza zabawą. Nauczyłam się opanowywać strach i wykorzystywać swoje 'dary', co umożliwiało mi funkcjonowanie bez zmartwień. Jednak, gdy chodziło o Leo nigdy nie mogłam opanować emocji. To był w ogóle inny rodzaj uczuć.
   -Ty? Płakałaś?- spytał poważniejąc.
   -Nie. Nie ważne.
   -No mów, co się stało. Ktoś umarł?- zaśmiał się chcąc mnie rozśmieszyć.
   -Nie, ale może stanie się to niedługo- otarłam twarz i spojrzałam prosto w jego wielkie oczy.
   -Przepraszam. Nie wiedziałem.
   -Nie szkodzi- wydusiłam z siebie uśmieszek.
   -A więc o kogo chodzi?
  I w tejże sytuacji wygadałam Brazylijczykowi wszystkie swoje smutki, zmartwienia. Opowiedziałam o sytuacji z Leo i rodziną. O moim życiu w Manchesterze. Ten słuchał mnie z takim skupieniem, że myślałam, że coś mu się stało. Czasami tylko zerkałam na niego w celu uzyskania informacji, czy czasem nie przysypia. Po tym jak skończyłam mu się żalić ten jedynie przytulił mnie mocno i nie puszczał przez dłuższy czas. Wreszcie poczułam z kimś więź na miarę miłości do Leo. Tyle, że to nie była miłość, a  inne dziwne uczucie, którego do tej pory nie znałam. Wsparcie najpotrzebniejsze mi wtedy, którym był Neymar.
   -Po raz kolejny czuję się jak w filmie- powiedziałam nadal będąc w jego objęciach.
   -To chyba dobrze, nie?- zaśmiał się i puścił mnie.
   -Nie wiem. W tej chwili niczego już nie wiem- uśmiechnęłam się szeroko.
   -Jak to? A kto jest najlepszym piłkarzem i zarazem przyjacielem na świecie?- spytał pokazując na siebie.
   -No nie wiem... Może Messi? Tak to chyba on- zaczęłam się śmiać za co zostałam szturchnięta w bok.
   -A czy Leo jest tu teraz?
   -A nigdy nic nie wiadomo- puściłam mu oczko.
   -Wiesz co... Ja chyba jestem zmęczony. Ciężki dzień za mną i przede mną. Idę się położyć- uśmiechnął się i wyszedł z pokoju.
   -Pa kochanie- zaśmiałam się po raz ostatni tamtego dnia i zasnęłam na brzegu łóżka.
  Z rana obudziło mnie pukanie do drzwi. Nic nie odpowiedziałam tylko otworzyłam oczy i nie poruszając się czekałam na osobę znajdującą się w pomieszczeniu, w którym spałam.
   -El! Wstawaj!- krzyknął mi do ucha mały blondyn chlapiąc mnie wodą.
   -Davi! Zwariowałeś?- szybko podniosłam się z łóżka.
   -Przebież się i chodź na śniadanie- rzekł po czym wyszedł z pokoju trzaskając za sobą drzwiami.
  Wzięłam swój strój treningowy, który miałam na sobie poprzedniego dnia i udałam się do łazienki. Ogarnęłam się nieco i zeszłam na dół nie do końca świadoma gdzie idę.
   -Wow! Neymar! To twoja koleżanka?- krzyknął Jota lustrując mnie od stóp aż po samą głowę.
   -Oj cicho bądź- rzekłam i poszłam dalej nie zwracając uwagi na kilkunastu facetów siedzących w salonie.
  Za cel obrałam sobie kuchnię, w której królową była Marcela. Zapoznałam się z kucharką i jednocześnie kuzynką Neymara i pomogłam przyrządzić śniadanie dla blisko 20 osób. Nowi ludzie- nowe przygody. Przygody, czyli głównie poparzenia jakich doznałam kręcąc się w kuchni. Przyzwyczajona byłam do bólu jaki zadawali mi ludzie, więc kilka drobnych uszkodzeń skory nie było w stanie pokrzyżować mi planów na ten dzień. Miałam zamiar od razu po treningu udać się do studia tatuaży, potem do centrum handlowego na ogromne zakupy i wieczorem spędzić czas na imprezie w jakimś klubie razem z nieznajomymi.
   -El! Chodź już na śniadanie!- krzyknął Neymar z jadalni.
   -Nie dziękuję. Nie jestem głodna- stwierdziłam przechodząc obok.
   -Nie wygłupiaj się. Siadaj.
   -Chyba powiedziałam ci coś- odwróciłam się w jego stronę.
   -Zaraz jedziemy na trening, a ty nic nie zjesz? To chore. Siadaj tu i mnie nie denerwuj- wskazał na miejsce obok siebie i zrobił minę złego Neymara.
   -Nie!- krzyknęłam i ruszyłam w stronę wyjścia.
  Nagle poczułam czyjąś rękę na swoim brzuchu i po chwili zwisałam z ramienia Brazylijczyka. Usadził mnie przy stole i kazał jeść. Tak jak już nie raz wspominałam wielu ludziom nie lubię jak mi się rozkazuje dlatego rozejrzałam się po twarzach mężczyzn siedzących dookoła i zabrałam telefon, kluczyki po czym wyszłam z wielkiego domu Brazylijskiego cracka i udałam się do garażu, gdzie stał mój samochód. Gdy chciałam go otworzyć okazało się, że jest zamknięty. Zamknięty tak, że klucze od niego nie działały. To zapewne była sprawka Neymara. Uśmiechnęłam się sama do siebie i ruszyłam w drogę do Ciutat Esportiva Joan Gamper piechotą. Moja pozytywna wizja świata. Przeszła mi cała złość na Brazylijczyka i zaczęłam śmiać się sama z siebie. Po 20 minutach dotarłam do celu. Mały jogging przed treningiem dobrze mi zrobił i na zajęciach z grupą czułam się wyśmienicie. Żarty, śmiechy i kawały raczej nie były na miejscu w mojej sytuacji, ale tak jakoś wyszło. Nawet sam Lucho, który nieco obrażony przyszedł na trening tego dnia dał się porwać pozytywnym wibracjom. Po skończonych ćwiczeniach udałam się prosto do swojego apartamentu. Niezwłocznie wrzuciłam strój do pralki i wzięłam dłuuugą kąpiel. Odświeżona i chętna do życia wpisałam do GPS'u adres poleconego przez Sergiego tatuażysty i ruszyłam w drogę. Szablony miałam przygotowane, więc powinno pójść sprawnie. Gdy dotarłam wreszcie na miejsce moim oczom ukazał się wytatuowany od stóp do głów mężczyzna z kolczykami w uszach, nosie, wardze, nad brwią, pępku i kto wie jeszcze...
   -Cześć. Jestem El. Byliśmy umówieni- uśmiechnęłam się promiennie w stronę chłopaka.
   -Facundo. Mów mi Fu**- rzekł niewzruszony.
   -Dlaczego? Nie denerwuje cie to?
   -Prawdziwych twardzieli można nazywać jak się chce- powiedział dumnie.
   -Ok. Ale głupio byłoby cię tak nazywać....
   -Dobra to co robimy?- zapytał utrzymując swą grobową minę.
   -Nadgarstki. Na jednym  Barça 29.XI.1899r. Tu jest szablon. A na drugim  One love throughout life
   -Mówili, że jesteś wolna- zaśmiał się oglądając moje szkice.
   -A kto mówił?
   -Nie ważne...
   -Dobra. Aż tyle czasu nie mam- rzekłam klaskając w dłonie.
   -A zdradzisz o kim mowa na drugim tatuażu?
   -O to samo co w pierwszym- uśmiechnęłam się sarkastycznie i usiadłam w wygodnym fotelu czekając na tatuażystę.
  Po ciut ponad godzinie moje 'dziary' były idealnie wykonane. Czekałam na tę chwilę całe osiemnaście lat. Odjąć oczywiście lata niemowlęce, gdy jeszcze nie wiedziałam co to futbol... Podziękowałam facetowi i wyszłam ze studia. Obiecałam mu, że jeszcze tam wrócę, a to było więcej niż pewne. Ruszyłam więc na duże zakupy do centrum handlowego i tak jak wcześniej zakładałam uszykowałam się na imprezę. Założyłam obcisłe, białe rurki, granatową koszulkę jak zwykle do pępka i trampki w tym samym odcieniu. Do tego nie zabrakło Barcelońskich akcentów w stylu naszyjnika, czy bransoletek. Włosy zaczesałam na jedną stronę i spięłam wsuwkami. Musnęłam usta błyszczykiem i zabrałam ze sobą małą torebkę na ramię. 
   -Wow! El, gdzie się wybierasz?- spytał zadziwiony Teo.
   -Na imprezę! Idziesz ze mną!- wzięłam chłopaka pod rękę i zaciągnęłam do mojego auta.
  Przez całą noc bawiłam się w miłym towarzystwie różnych, dziwnych osób. Jedynym znajomym był Teo. Takie dni w Barcelonie sobie zawsze wyobrażałam. Nocą dzikie tańce, za dnia zaś nieco spokojniejsze przejażdżki lub spacery po słonecznej Barcelonie. Idealnie jednym słowem. Nocka w klubie była strasznie męcząca. Do tego mnóstwo alkoholu i wyszło na to, że musiałam zaciągać mojego towarzysza do samochodu. Cudem było to, że nie zwymiotował na moje cudowne Lamborghini. Tylko o to błagałam tego wieczoru. Gdy odstawiłam Teo do jego pokoju hotelowego poszłam do apartamentu znajdującego się na samej górze. Była trzecia w nocy i po ciemku nawet nie zauważyłam, gdy ktoś zaczął za mną iść przez korytarz hotelowy. W windzie było ciemno, a ja sama niemalże nieprzytomna. Gdy otworzyłam drzwi ktoś gwałtownie odwrócił mnie w drugą stronę i zaczął całować. Myślałam, że popłaczę się ze szczęścia. Nawet nie wiedziałam kto to był, ale nie chciałam być sama w tę cudowną noc. Niewidoczny dla mnie mężczyzna objął mnie swoimi silnymi ramionami, a ja oplotłam nogi na jego biodrach. Weszliśmy do mieszkania nadal nie odrywając swych ust i zamknęliśmy drzwi ruchem rąk, które po chwili splotły się w jedność. Powędrowaliśmy nie gdzie indziej jak do sypialni. Moja torebka jak i reszta ubrań wylądowała gdzieś na balkonie, a jego odzież gdzieś po przeciwnej stronie pokoju. 
   -Chcesz tego?- wyszeptał mi do ucha.
   -Jak nigdy dotąd- również szepnęłam.
  Potem już wszyscy wiedzą co się stało. To przeżycie było niesamowite... Do tej pory nic w Barcelonie nie sprawiło mi takiej przyjemności. Wcześniej to było dla mnie jak niebezpieczeństwo czekające za rogiem. Teraz stało się czystą rozrywką. Mój ojciec zawsze przestrzegał mnie przed sexem z nieznajomymi. Z powodu urody wiecznie miałam wielu adoratorów i niejeden z nich wiedział jak wykorzystać moje słabości. Ten oto osobnik wiedział to doskonale. Tak bardzo pragnęłam poznać jego imię, lecz po cudownej nocy z bezimiennym pogodziłam się z faktem, że raczej nigdy go nie poznam. 
   -Pierd*** nie idę na trening- powiedziałam sama do siebie, gdy rano obudził mnie budzik. 
   -Nie mów tak skarbie- usłyszałam głos dochodzący do moich uszu z korytarza.
   -Kim jesteś?- spytałam unosząc się nieco z łóżka.
   -Twoim marzeniem- nie widziałam tego, ale czułam, że uśmiecha się.
   -A jak ma na imię moje marzenie?
  W tej chwili usłyszałam kroki. Zbliżał się do mojej sypialni, a ja pełna niepewności odwróciłam się na plecy i czekałam na wejście chłopaka, który sprawił mi tyle radości. Nagle uchylone drzwi otworzyły się szerzej. Moim oczom najpierw ukazały się długie białe skarpetki, następnie umięśnione nogi ciemnoskórego mężczyzny, czarne spodenki, koszulka treningowa Barcelony i na koniec spojrzałam w przepiękne, brązowe oczy kochanka.
   -To ty...- wyjąkałam i zasłoniłam usta rekami nie przestając patrzeć na niego, czyli...




A oto projekt apartamentu El z mojej perspektywy... ;-)







--------------------------
Ja nie mogę... No comment. Tyle pracy ;-)
Zachęcam do czytania. Jeden z dłuższych rozdziałów <3 
KOMENTUJESZ=DAJESZ WENĘ


sobota, 25 lipca 2015



25.First training, first love

   -Abi!- krzyknął na tyle głośno, że słyszały nawet osoby, które siedziały w najodleglejszym krańcu kawiarni.
   -Przyjacielu... Tyle czasu cię nie widziałem. Jak dobrze znowu cię spotkać- rzekł czarnoskóry mężczyzna po czym mężczyźni uścisnęli się na powitanie.
   -Erick, to jest nasza gwiazdka, która będzie prezentowała naszą współpracę- Enrique pokazał na mnie ręką i spojrzał wymownie na francuza.
   -Eric Abidal. Mów mi Abi- uśmiechnął się szeroko i niepewnie podał mi zimną dłoń.
   -El. Miło pana poznać- zawtórowałam mu i wyciągnęłam rękę. Po chwili Abi chwycił ją i odwrócił w celu ucałowania ucałowania. Przez ten jeden moment poczułam się jak dama. 
   -To... siadajmy- zaproponował zakłopotany Lucho.
   -Dobrze. Czy więc teraz dowiem się choć trochę o sprawie, dla której tu przyjechaliśmy? O co chodzi z tą współpracą?- rozejrzałam się po pomieszczeniu po czym spojrzałam w oczy Abidala, a następnie Luisa.
   -Fc Barcelona zaczyna właśnie współpracę z fundacją Ericka. Ty, właśnie ty zostaniesz główną reklamą tego... związku?- chciałam już zasypać go pytaniami, lecz ten zdążył wtrącić. -Uprzedzam twoje pytania. Będziesz spotykała się z ludźmi, którym będziemy pomagali. Będziesz brała udział niemal we wszystkich wydarzeniach ważnych dla fundacji. Będziesz taką zaprzyjaźnioną osobą. Również zostaniesz wtajemniczona we wszystkie sprawy dotyczące naszej współpracy. Twoim zadaniem będzie dbanie o sprawy organizacji, promowania jej i oczywiście dbania też o jej dobre imię i o podopiecznych. 
   -Ale... Jak to? Tak bez mojej zgody? Oj Lucho, grabisz sobie...- po tych słowach, które wypowiedziałam głaszcząc się zabawnie po brodzie wybuchłam śmiechem.
   -Czyli zgadzasz się tak?- zapytał powstrzymując się od chichotu.
   -Oczywiście, że tak. Ja bym odmówiła? Postaram się być dobrą... dobrym... chyba dobrą osobą rozpowszechniającą działanie placówki. Jest! Wybrnęłam- ucieszyłam się ze swojego GENIUSZU.
   -Brawo! A więc możemy na ciebie liczyć, tak?- poważnie zapytał Abi.
   -Tak- również spoważniałam.
   -Więc...- nie zdążył dokończyć zdezorientowany Enrique, ponieważ ktoś przerwał mu głębokie  przemyślenia, które chciał nam przekazać.
   -Abi! Przyjacielu- krzyknął od wejścia sam Leo Messi, a w tym momencie kawiarnia zaświeciła pustkami.
   -Leo! Wreszcie jesteś!- mężczyźni przywitali się przyjacielskim uściskiem po czym Argentyńczyk  usiadł obok mnie nie zważając na to, kto siedzi tuż przy nim. Był tak zafascynowany przyjacielem, że nie powiedział nawet "dzień dobry" Luisowi.
   -Witaj Leo- wyrwałam się z ciszy panującej po przybyciu Messiego.
   -Czy... Ty... El... Wybacz nie poznałem cię- rzekł zakłopotany i przytulił mnie na powitanie. Nic dziwnego, że nie poznał mnie, gdyż widział mnie raptem dwa razy w życiu. Raz u Marcosa, a drugi podczas meczu, ale wtedy byłam jeszcze tamtą El. Zakładam, że po prostu skojarzył fakty i zgadywał, że to ja.
   -Nic nie szkodzi... A Lucho. Po co tu Leo?- zapytałam odwracając się w stronę trenera.
   -Będzie jeszcze... parę osób- rzucił sarkastycznie.
   -Parę? Czyli?
   -Większość chłopaków z klubu- wyręczył go Argentyńczyk.
   -Co?! Było mnie uprzedzić. Co raz bardziej mnie denerwujesz- jeszcze raz spojrzałam w oczy selekcjonera.
   -Chwileczkę. Ty mówisz do trenera na "ty"?- zwrócił się do mnie Lio.
   -No... tak- zaśmiałam się na co coach również zareagował śmiechem.
  Od przybycia Messiego atmosfera wyraźnie zgęstniała. Enrique wydawał się być nieco przestraszony, co przykuło moją uwagę. Przez dziesięć minut zamieniliśmy raptem kilka słów. Wciąż uważnie przyglądałam się najlepszemu piłkarzowi na świecie, by zrozumieć, czemu jest tak pewny siebie i czemu wszyscy robią co tylko zechce. Wtedy właśnie zrozumiałam, że ludzie czują się od niego gorsi i wywyższają go ponad siebie. Dobrze, że nie wszyscy. Nagle moje rozmyślania przerwał dźwięk tłuczonego szkła. Odwróciłam się za siebie i ujrzałam Alvesa leżącego pośród kawałków szyby pochodzącej z drzwi. Nad nim stał tłum chłopaków śmiejących się razem z nim. Nam siedzącym przy drewnianym stoliku na uboczu również udzielił się ich humor i wszyscy śmialiśmy się z Brazylijczyka. Gdy odgłosy chichotu już opadły, któryś z kolegów pomógł wstać niezdarze i cała zgraja usiadła wokół stolika na krzesełkach zebranych z całej kawiarni. Nagle wszystkie spojrzenia utkwione były we mnie, a każdy z obecnych czekał na najodważniejszą osobę, która odważyłaby się coś powiedzieć. Gdybym nic wtedy nie powiedziała wybuchłabym śmiechem, więc odezwałam się jako pierwsza.
   -Cześć!- uniosłam ręce w górę. -Jestem El, jak pewnie większość wie. Domyślam się, że Lucho zaprosił was, żebyśmy się poznali. No sprytnie- popatrzyłam w oczy Asturyjczyka i uśmiechnęłam się szeroko.
   -Hej!- krzyknęli jak jeden mąż i również zareagowali śmiechem.
   -I właśnie teraz powinny zacząć się pytania...- rozejrzałam się dookoła i zachęciłam wszystkich ruchem ręki.
   -Masz kogoś?- odezwał się ktoś zza mnie.
   -Słucham?- spytałam nie dowierzając.
   -Wolna czy zajęta?- powtórzył pytanie i w tej chwili namierzyłam go. Był to przeuroczy Munir. Gapiłam się w te jego wielkie oczy i nie wiedziałam co powiedzieć.
   -Chyba wolna...- rzekłam nieco nieobecna. W tejże chwili pomyślałam właśnie o Leo. Skoro on znalazł kogoś równie ważnego ode mnie to ja chyba też mogę.
   -Chyba?
   -Wolna, wolna... A co? Chciałbyś co?- zaśmiałam się, a wszyscy zrobili to samo.
   -A gdzie znajduje się granica naszej ciekawości?- zapytał Dani.
   -Nigdzie. Nie mam tajemnic- rzuciłam od niechcenia nie zastanawiając się jakie to będzie miało konsekwencje. Wiedziałam, że w Barcelonie jest mnóstwo świrów, a mimo to postanowiłam dać im wolną rękę i chyba nie żałuję.
   -Ile masz lat? Ilu miałaś facetów? Czy byli to piłkarze? Może kręciłaś z ludźmi z Manchesteru? Kiedy zaliczyłaś swój pierwszy raz?- zasypali mnie pytaniami.
   -A mogłabym po kolei?
   -No to odpowiadaj po kolei...
   -Niedawno skończyłam osiemnastkę i się z tego cieszę. Jestem najmłodsza wśród was- zgasiłam rozentuzjowanych piłkarzy. -Miałam dwóch facetów wbrew pozorom... i żaden z nich nie był ZAWODOWYM piłkarzem. Na ostatnie to chyba wam nie odpowiem...
   -Dlaczego? Mówiłaś, że nie masz tajemnic- udał zasmuconego nie kto inny jak Dani Alves.
   -Myślałam, że będziecie pytać o rzeczy bardziej związane z karierą, ale nie... najważniejszy jest sex... Tego się obawiałam.
   -Odpowiedz!- nagle wszyscy krzyczeli te słowa Munira.
   -Piętnastka...- rozkojarzyłam się i spojrzałam za okno.
  Po tym nastąpiła następna fala pytań, na które dzielnie odpowiadałam zachowując pewność siebie. Nim się obejrzałam zaczęło się ściemniać. Nie chciałam przerywać tak miłego spotkania, którego byłam główną atrakcją, ale miałam baaardzo duże problemy z rannym wstawaniem, więc wczesne położenie się do łóżka było jedynym ratunkiem.
   -Słuchajcie... fajnie było się z wami spotkać przed jutrzejszym treningiem, ale muszę już lecieć, bo nie wstanę- na to usłyszałam wspólne "o nieee". -Spotkamy się jutro- uśmiechnęłam się i uścisnęłam każdego na pożegnanie.
  Po tej wspaniałej schadzce z kolegami z klubu pojechałam prosto do swego mieszkania, by następnie wziąć prysznic i udać się do łóżka. Mój plan niestety diabli wzięli. Gdy wyszłam z łazienki ubrana w miękką piżamę i bluzę pożyczoną od Teo. Nagle ktoś zapukał do moich drzwi. Niechętnie stanęłam pod drzwiami i spojrzałam przez wizjer. To, kto stał tuż za moimi drzwiami nieco zdziwiło nie, ale jednak prędzej czy później musiałam się tego spodziewać.
   -Hej. To ty- uśmiechnęłam się w stronę mężczyzny patrzącego na mnie kokieteryjnie.
   -Tym razem przyszedłem pod twoje drzwi- zaśmiał się i ucałował mnie w policzek. Był to 'bezimienny' Hiszpan.
   -Cieszę się. A czemu zawdzięczam tę wizytę?
   -Chciałem po prostu powiedzieć ci dobranoc. Więc... dobranoc- tym razem zetknął nasze usta i z wielkim wyczuciem ucałował moje wargi. Po cudownej chwili jakby rozpłynął się i zostawił po sobie tylko ślad w mych myślach.
  Nie mogąc zapomnieć o pierwszym pocałunku w Barcelonie nie przespałam nawet minuty tej nocy. Tej ważnej nocy. Nie mogłam o nim zapomnieć, ale jednocześnie chciałam to zrobić. Po tym jak zadzwonił mój budzik wyrzuciłam to, co stało się ubiegłego wieczoru i skupiłam się na treningu i na pokazaniu swoich umiejętności. Niechętnie wstałam z łóżka, ubrałam się i wyszłam z domu. Po drodze porozmawiałam jeszcze chwilkę z Teo i ruszyłam w drogę do Ciutat Esportiva Joan Gamper na boisko imienia Tito Vilanovy. Gdy wprowadziłam tę nazwę do GPS'u ten niemal zwariował. Musiałam sama sobie radzić. Wcześniej było wszystko w porządku, ale coś się popsuło. Jazda po Barcelonie bez żadnej pomocy to wyzwanie. Znaleźć cokolwiek jest bardzo ciężko. W końcu po przebyciu dwa razy dłuższej drogi dotarłam na miejsce. Zaparkowałam Lamborghini tuż obok samochodu mojego mistrza- Messiego, i ruszyłam w stronę wejścia.
   -El! Witaj. Co zjesz na śniadanie? Siadaj z nami- rzekł Alves zapraszający mnie do stolika w kawiarni, w której jadali śniadania. Siedzieli tam sami Brazylijczycy. Nieco zmieszana usiadłam obok Daniego.
   -Hej wam- rzuciłam tak od niechcenia.
   -Cześć. Co zjesz? Pójdę ci zamówić jak chcesz- stwierdził nieśmiało Douglas.
   -Nie, dziękuję. Ale miło, że się zaoferowałeś- wydusiłam nieco nieszczery uśmiech od samej siebie i popadłam w swoje rozmyślenia.
  Nawet nie wiem jak to zrobiłam, ale przez dobre pięć minut bez przerwy gapiłam się na onieśmielonego Neymara, który chyba zdążył sobie coś o mnie pomyśleć. Zamknięta tylko i wyłącznie w swoich myślach nie reagowałam na żadne bodźce z otoczenia. Zapatrzona w lśniące, brązowe oczy brazylijskiego cracka nie mogłam powrócić do rzeczywistości. Próbowałam, ale nie wychodziło. Moje ciało jakby odmówiło posłuszeństwa. Nagle moje powieki opadły, a ja sama znalazłam się na podłodze. Wtedy odzyskałam świadomość. Z trudem otworzyłam wysuszone oczy i otarłam twarz rękami.
   -El... Co się stało?- zapytał zaniepokojony Alves.
   -Nic. Sama nie wiem. Może ja lepiej pójdę już na boisko- rzekłam i chciałam już wyjść, gdy ktoś krzyknął moje imię.
   -El! Zaczekaj, pójdę z tobą.
   -Neymar? Czemu? Po co?
   -Chyba nie bez powodu przez tak długi czas się na mnie gapiłaś...- otworzył przede mną drzwi i zaprowadził w miejsce zbiórki.
  Wciąż nie rozumiałam o co chodziło z tym gapieniem się, ale zostawiłam to w spokoju i zaczęłam odbijać piłkę. Tak po prosu nią żonglować. Zapatrzona w piłkę oderwałam się na chwilę od czynności wykonywanej do tej pory i spojrzałam na Brazylijczyka, który zabawnie uniósł brwi do góry i zlustrował mnie od góry do dołu.
   -Czy coś nie tak?-spytałam nie okazując żadnych emocji. Zdawałam sobie sprawę, że nic nie przebiegało tak, jakbym chciała.
   -To ty mi powiedz. Coś cię gnębi, czy ty jesteś taka zawsze?
   -Ale jaka?
   -No taka... smutna.
   -Nie wyspałam się tak po prostu...
   -Ok.
  Chwilę poodbijaliśmy piłkę i przyszedł Lucho ze swoją 'obstawą'. Pracownicy rozstawili sprzęt i wszyscy zaczęli się schodzić. Gdy zaczęliśmy się już rozciągać na boisko wszedł zjawiskowy Brazylijczyk. Piękne oczy, olśniewający uśmiech, pewny siebie. "Ideał"- pomyślałam patrząc w jego stronę. Ten zauważył, że nie potrafię oderwać od niego wzroku wykonując ćwiczenia i po rozmowie z Luisem podszedł do mnie.
   -Cześć. Jestem Rafinha. Mów mi Rafa- zaśmiał się nie wiadomo z czego.
   -El jestem. Miło cię poznać- rzekłam a jego humor od razu mi się udzielił.
   -Co robimy?
   -Rozciągamy się!- krzyknęłam ruszając z miejsca.
  Śmiejąc się niemal bez przerwy skończyliśmy rozgrzewkę bez piłki i pograliśmy w 'dziadka'. Ale jakiego 'dziadka'. Liczyłam się z tym, że w Barcelonie będzie inaczej i starałam się przyzwyczaić. Z minuty na minutę było coraz lepiej i coraz zabawniej.
   -Dobrze... To co? Meczyk?- zapytał Enrique.
   -Taaaak!- krzyknęli wszyscy włącznie ze mną.
   -To dzielimy się. Kapitanowie: Leo, Andres, Busi i Claudio.
  Chłopacy podzielili się między sobą a ja schowałam się z dala od nich, by było zabawniej. Początkowo nikt nic nie zauważył i spokojnie zaczęli grać. Drużyna Iniesty vs Bravo i Busiego vs Leo. Gdy padły już pierwsze gole wyszłam z ukrycia i usiadłam na trawie obok Lucho i zaczęłam rozmowę. Po dobrych dziesięciu minutach biedak zapytał:
   -Czemu? Ty? Jak to? Gdzie ty byłaś? Natychmiast lecisz na boisko!- krzyknął Luis, a wszyscy spojrzeli w naszą stronę.
   -Nie mam drużyny. Mogę być sama? Może zagram z wygranymi? Tylko dasz mi bramkarza- uśmiechnęłam się w jego stronę.
   -Nie pozwalaj sobie młoda damo. Idziesz do Messiego- mówił jakbym była mu całkiem obojętna.
  Powolnie uniosłam się z trawy i ruszyłam w stronę boiska. Wbiegając narobiłam trochę zamieszania zabierając piłkę Mistrzowi, ale opłaciło się, gdyż zabrałam się z piłką niechcący wyzyskaną od Argentyńczyka i ruszyłam w stronę bramki omijając przy tym czterech zawodników. Przed małym polem karnym postanowiłam się nieco zabawić i zaczęłam podbijać piłkę nie dając szans sięgnięcia jej innym. Gdy piłka idealnie ułożyła się do strzału z całej siły skierowałam ją w stronę bramki i...
   -Gooool!- krzyknął Rafinha, który był po mojej stronie. Podbiegł do mnie i uniósł mnie do góry, co wydało mi się nieco dziwne jak na mecz treningowy.
  Chętna do świętowania bramek z przystojnym Brazylijczykiem strzelałam tego dnia jak najęta. Lucho zerkał na mnie myśląc, że nie widzę. Zrobiłam na nich wrażenie i to było widać. Po meczu koledzy pogratulowali mi pierwszego udanego treningu i porozmawialiśmy chwilę. Wtedy właśnie poczułam się jak w domu. Tym barcelońskim domu. Piłkarze uznali mnie i z tego się cieszyłam najbardziej. Czułam też, że zostanę tutaj na dłużej. Starałam się ukrywać szczęście przed wszystkimi, ale gdy znaleźliśmy się przed wejściem do Ciutat wybuchłam śmiechem.
   -Co jest?- zapytał Neymar.
   -El, co cię tak rozśmieszyło?- zastanawiał się Iniesta z grobową miną.
   -Nie ważne. Idźcie już- pogoniłam ich a sama położyłam się na betonie i mało nie popuściłam ze śmiechu.
  Po kilku minutach spędzonych sam na sam z atakiem śmiechu ponownie pojawił się on. On czyli Rafinha. Podniósł mnie z ziemi i spojrzał w oczy. Zdziwiła mnie niesamowita pewność siebie tego młodego Brazylijczyka, ale nie zrażało mnie to.
   -No co jest? Nigdy nie miałeś napadu śmiechu?- zapytałam przez łzy.
   -A... Nie ważne. Pogadamy jutro- stwierdził i poszedł. Tak po prostu poszedł.
  Nie pozostało mi nic innego, jak tylko wracać do pustego domu. Nie chętnie, ale udałam się w drogę powrotną. Gdy tylko weszłam do apartamentu włączyłam telewizor. Przejrzałam kanały i znowu niemal zemdlałam słysząc, co się stało.

Znany raper - Leondre Devries uległ poważnemu wypadkowi. Został on przewieziony do szpitala pod którym modlą się za niego fanki z całego świata. Jest on w stanie śpiączki. "Tylko cud może go uratować" - mówi lekarz prowadzący. W szpitalu jest z nim najbliższa rodzina i przyjaciele. Trasa koncertowa została odwołana. Wszyscy wstrzymują oddechy. 

   -Leo...- rzekłam wypuszczając z ręki pilota.
  Natychmiast sięgnęłam po telefon i wybrałam numer do mamy. Usłyszałam trzy sygnały i dźwięk odrzuconego połączenia. Odcięta od jakichkolwiek informacji o stanie zdrowia tak bliskiej mi niegdyś osoby załamałam się. Wzięłam szybki, zimny prysznic, przebrałam się i zabierając ze sobą jedynie telefon wyszłam z domu udając się w stronę pobliskiej plaży. Nie miałam tam nikogo na tyle bliskiego, by móc zwierzyć się mu z tego, co właśnie czuję. Samotność mi doskwierała, gdy samotnie siedziałam na ogromnym kamieniu, a wzburzone morze rozciągające się przede mną  wdzierało się coraz bardziej wgłąb lądu. Tak reagowałam na wszelkiego rodzaju problemy. Wolałam ukrywać swoje uczucia i bóle. Leo potrzebował w tej chwili pomocy rodziny i bliskich. Moim jedynym dylematem było to, czy jestem dla niego kimś bliskim, czy nie. Gdyby nie to już dawno byłabym w drodze do Manchesteru. 





--------------------------
Kolejny rozdział bez natchnienia, ale to się później poprawi ;-) Tak sobie to tłumaczę.
Po raz kolejny podziękowania dla kochanej Georginii.
KOMENTUJESZ=DAJESZ MI COŚ WIĘCEJ NIŻ TYLKO STATY

 

  
 

wtorek, 21 lipca 2015



24.Nowa? Nie, wyprana w Perwoll'u.

   -Zeszłaś do mnie- rzekł czule. -Czyli jednak ty też poczułaś to samo?- spytał z nadzieją w głosie.
   -To nie takie proste... brakuje mi pokrewnej duszy. Dlatego zeszłam-uśmiechnęłam się najładniej jak tylko potrafiłam, by dać choć trochę radości zawiedzionemu Hiszpanowi.
   -To też fajnie- wykrzesał z siebie choć odrobinę szczęścia, by posłać w moją stronę nieco kokieteryjny uśmieszek.
   -Too... Może teraz oprowadziłbyś mnie po tej cudnej Barcelonie?- spytałam udając nieco onieśmieloną.
   -Z miłą chęcią.
  Wzięłam przystojnego, młodego Katalończyka pod rękę i powędrowaliśmy razem wgłąb rozświetlonego miasta, które zdawało się pożerać nasze złączone osoby. Wędrowaliśmy razem przez ulice pełne magii i stałości. 
   -Pomyśleć sobie, że te wszystkie mury i stare budynki stoją tu od wieków. Są takie... uwięzione same w sobie. Nie mogą same się zmienić, ruszyć gdzieś. Z drugiej strony mogą być świadkami przeróżnych scen. Są głównymi widzami. Chciałabym tak kiedyś żyć...- westchnęłam.
   -Cóż za filozoficzne podejście do sprawy- zaśmiał się młody Hiszpan, którego imienia nadal nie znałam.
   -Tak, wiem. A czy wreszcie mogę poznać twoje imię?- spytałam zaciekawiona.
   -Może... Najpierw ty powiedz jak cię zwą- spojrzałam głęboko w jego oczy i utonęłam w nich.
   -Ja... Na imię mi El. El Ambro... Powiedz mi. Co z tobą nie tak?
   -Jak to nie tak?
   -Wyznajesz mi miłość w progu kawiarenki, później daję ci swój numer. Zeszłam do ciebie, by cię bliżej poznać, a ty zdajesz mi się być bardzo tajemniczy. Coś tu nie gra. Opowiedz w końcu coś o sobie- zachęciłam chłopaka szturchnięciem w bark.
   -No więc... Nazywają mnie Jovi, choć moje imię to Emilio. Za długa historia do opowiadania. Jak pewnie zauważyłaś jestem kucharzem i zarazem kelnerem w małej kawiarence. Urodziłem się tutaj, w Barcelonie. Nie ruszyłem się stąd przez chorobę matki. Moje rodzeństwo dawno wyprowadziło się stąd i zostałem z tym sam. To trudne, ale daję sobie z tym radę.
   -A ojciec?
   -Ojca nigdy nie miałem. Po tym jak się urodziłem, zostawił nas i nigdy się już nie odezwał.
   -Oj, przepraszam. Nie chciałam- rzekłam widząc zakłopotanie na twarzy mężczyzny.
   -Nie szkodzi. Lubię o tym rozmawiać. Ale porozmawiajmy o czymś innym...
  Dyskutowało nam się bardzo dobrze. Wciąż bezimienny ma wielkie poczucie humoru. Był niemal idealny, dlatego przez chwilę zdawało mi się, że zakochałam się w ledwie poznanym chłopaku, ale to jednak tylko złudzenie. Po zerwaniu z Leo przestałam odczuwać jakiekolwiek emocje. Podobało mi się to, że nie jestem wrażliwa na ludzkie nieszczęście i nie poddaję się tak łatwo miłostkom. Mój towarzysz chyba zauważył, że jestem inna i nieco speszył się, ale to nic nie zmieniło.
  Około dziesiątej w nocy wróciłam z uroczego spaceru i od razu włączyłam telewizor. Nie lubiłam 'gwiazdowych ploteczek', ale tym razem coś mnie przyciągnęło, by choć rzucić na to okiem. Po chwili poszukiwania znalazłam jakiś kanał poświęcony celebrytom. To co ujrzałam i usłyszałam po prostu mnie osłupiło.

*Część wywiadu z Bars and Melody*
   Dziennikarka: Chłopcy! Wszyscy chcą to wiedzieć, a więc zostałam wysłana z misją. Czy macie dziewczyny?
   Charlie: Nie. Nie znalazłem jeszcze tej jedynej, najpiękniejszej i najważniejszej.
   D: A ty, Leondre?
   Leo: Owszem, mam.
   D: A czy zdradzisz nam jej imię? Czyżby była to twoja wielka miłość, El?
   L: Na imię ma Emilie. Bardzo się kochamy. A El? El to już przeszłość. Dla niej liczy się tylko sława i kariera piłkarki, strasznie się zmieniła. Nie jest już tą samą El i wolałbym zapomnieć, że kiedykolwiek ją znałem. To pie****** egoistka i nikt więcej.
  
  Po tych słowach wyłączyłam telewizor. W moich oczach pojawiły się błyszczące łezki. O dziwo nie były to łzy smutku, ani złości. Znalazły się tam z mojego szczęścia. Uradowałam się, gdy usłyszałam słowa Leo. Te, które mówiły o tym, że chciałby o mnie zapomnieć. Dążyłam do tego przez ostatni tydzień, jak i jeszcze podczas pobytu w Manchesterze. Natomiast zmartwiła mnie wiadomość o związku Leo i Emilie. Ona była tą złą. Tym odwiecznym wrogiem, którego każdy z nas posiada w swym krótkim życiu. Postanowiłam zejść na dół pod pretekstem oddania bluzy Teo, ale tak na prawdę chciałam pożyczyć od niego komórki, by zadzwonić do byłego chłopaka. Wiedziałam, że ode mnie nie odbierze tego cholernego telefonu, na którym zostawiłam mu jakieś tysiąc wiadomości. Szybkim krokiem udałam się do windy. Bluzy pożyczone od portiera jeszcze nie zdążyłam z siebie zdjąć, więc nie zabawiłam długo w mieszkaniu. Zjechałam na sam dół i udałam się w stronę recepcji.
   -Teo! Jesteś tu?- krzyknęłam wychylając się za ladę.
   -Tak! Zaczekaj sekundkę!- powiedział po czym wyszedł z pomieszczenia znajdującego się tuż za stanowiskiem recepcjonisty.
   -Pożyczyłbyś mi telefonu? Muszę koniecznie gdzieś zadzwonić- patrzyłam z ubłaganiem na Hiszpana.
   -Jasne. Nie ma sprawy- podał mi pięknego iPhon'a 5 i uśmiechnął sie szeroko.
   -Dziękuję ci bardzo. Za chwilkę oddam- powiedziałam i udałam się na zewnątrz.
  Znany mi bardzo dobrze numer wpisałam na dotykowej klawiaturze i zanim kliknęłam przycisk "zadzwoń" mój palec na chwilę zawisł nad ekranem telefonu. "Dzwonić, czy nie dzwonić?"- zadałam sobie to pytanie w myślach po czym dotknęłam powierzchni komórki.
   -Halo- usłyszałam rozbawiony głos Leondre.
   -Hej Leo- rzekłam z pewnością siebie przygryzając dolną wargę.
   -Czego chcesz?- parsknął odpychająco.
   -Chciałam tylko usłyszeć twój głos.
   -Tak? To już masz czego chciałaś.
   -Więc co? Nowa?
   -Nie. Wyprana w Perwoll'u wiesz?
   -Ależ ty miły...
   -I dobrze. Tego już mi nie odbierzesz prawda?
   -Tego nie wiem. Jeżeli zechcę- uśmiechnęłam się sama do siebie.
   -Nie chce mi się z tobą rozmawiać. Wypie****** z mojego życia i nie wracaj nigdy więcej!- krzyknął i rzucił telefonem o ziemię, co usłyszałam. 
  Uśmiechnięta i pełna energii wróciłam do środka i po raz kolejny zawołałam Teo. Ten przyszedł i popatrzył na mnie jakoś dziwnie na co ja zareagowałam.
   -Co? Coś nie tak?
   -Nie. Nie. Po prostu jakaś taka rozpromieniała się stałaś. Czyżby jakaś dobra nowina?
   -Nie. Tak się składa, że były na mnie nawrzeszczał. 
   -I z tego się tak cieszysz?
   -A owszem. Czy to źle?
   -Tak i to bardzo. Czy ty przypadkiem nie masz gorączki?- spytał i przyłożył mi zimną jak lód dłoń do czoła.
   -Zabieraj rękę, bo jeszcze coś ci zrobię- rzekłam groźnie i spojrzałam na chłopaka.
   -Dobra, dobra. Ale co cię tak na prawdę uradowało?
   -No już ci powiedziałam. Samo to, że usłyszałam jego głos było dla mnie niewyobrażalnym szczęściem.
   -Ach tak. Czyli Leo. Musiałaś strasznie go kochać...
   -Tak, to była miłość mojego życia, ale zdrowy rozsądek wziął górę. Teraz cholernie mi go brakuje.
   -To wróć tam. Choć na chwilę.
   -Zwariowałeś?- spytałam odchylając się do tyłu i marszcząc brwi.
   -Nie... to świetny pomysł. Gdy już oswoił się z myślą, że wyjechałaś pora wrócić i przypomnieć mu o sobie- stwierdził dumnie.
   -Nie. To dokładne przeciwieństwo tego, co chcę zrobić- uśmiechnęłam się w geście wywyższenia się.
   -Nie pojmuję cię- załamał się Teo.
   -Ja też nie... tak to można powiedzieć- zaśmiałam się. -Dobra. Idę się położyć. Do zobaczenia jutro.
   -Dobrej nocy- puścił mi oczko. -A bluzę możesz  zatrzymać. Ładnie ci w niej.
   -Miałam ci ją oddać! Zapomniałam. Już ci ja daję- powiedziałam i zaczęłam ściągać z siebie miłą tkaninę.
   -Nie, nie. Zostaw ją sobie- z powrotem założył ją na mnie.
   -Mówiłam ci już, żebyś mnie nie dotykał- rzekłam ledwie opanowując emocje. -Ale dziękuję. Pójdę już.
  Po powrocie do apartamentu usiadłam na kanapie i tam też zasnęłam. Wygodnie nie było, ale musiałam przyznać, że kanapa była chyba wygodniejsza niż moje łóżko. 
   -Już rano!- krzyknęłam zrywając się do pozycji stojącej. 
  Szybko odszukałam swój telefon, gdyż zegarek nie był w wyposażeniu mieszkania i spojrzałam na godzinę. 
   -No ładnie! Dziesiąta. Więc zbieramy się!
  W zawrotnym tempie wybrałam sobie odpowiednie ubranie na prezentacje w kubie i po chwili już miałam je na sobie. Krótkie, czarne spodenki z wysokim stanem, biała bluzka z inicjałami nie kogo innego, jak Dean'a Ambrose'a i czarne Nike SB Stefan Janoski świetnie wyglądały ze sobą. Gdy uczesałam włosy i spakowałam potrzebne mi rzeczy uznałam, że jestem gotowa. Po raz kolejny wybiegłam z mieszkania na pełnej szybkości i udałam się do windy. Na dole znów wpadłam na zdezorientowanego Teo i w biegu  zdołałam tylko powiedzieć "Przepraszam". Swym wyścigowym autem udałam się w piętnastominutową trasę na stadion Barcelony, mój drugi dom, CampNou.
   -Jestem!- krzyknęłam gdy weszłam do szatni, w której wszyscy mieli na mnie czekać. 
   -W samą porę- powiedział jeden z fotografów stojących w środku.
   -Taaak... nie tak bardzo. Co mam robić?- spytałam klaskając w ręce.
   -Więc najpierw zrobimy ci kilka zdjęć ze strojem Barcelony. Ustań tam i będzie dobrze.
  Pozowałam tak kilkadziesiąt minut. Po torturach jakie tam znosiłam wreszcie poinformowano mnie, bym przebrała się w strój Blaugrany. 
   -Taki ważny moment, a przeżywam go sama. Co te życie robi z ludźmi...- westchnęłam przed założeniem na siebie koszulki.
   -Sama? Wybacz, ale... myślałem, że jednak ktoś siedzi tam na trybunach i czeka tylko na ciebie- rzekł gość, który robił mi zdjęcia.
   -Taaak. W moich snach na pewno.
   -Czy ty...? Ty zamierzasz się przy nas przebrać?- zapytał ze zdumieniem.
   -Nie... Tylko koszulkę. Aż tak otwarta na świat nie jestem.
  "Jest! Na reszcie jestem! I świetnie wyglądam w tym trykocie"- pomyślałam i wyszłam z przebieralni.
   -Idę!- krzyknęłam do fotografów z determinacją.
  Ustałam w dosyć długim tunelu zakończonym schodkami. Tuż nad linią betonu widać było jedynie barwną plamę kolorów. Ruszających się kolorów. Szybkim krokiem podeszłam do stopni i na chwilę zamarłam. Nie minęło nawet kilka sekund, a przyszedł kompletnie nie znany mi człowiek i zaczął mówić mi, co mam robić. Nie lubiłam jak ktoś dyktował mną, ale tym razem poświęciłam się dla własnego dobra. Wytłumaczył mi, co i jak, a później byłam zdana już tylko na siebie. Stres? Jaki stres. Nigdy nie słyszałam o niczym takim. Co prawda pewne dziwne uczucie ogarnęło mój umysł, ale to nie to. Na pewno to nie to. Przez moje myśli wciąż prześlizgiwał się Leo, Carol, uroczy Hiszpan, z którym poprzedniego dnia byłam na spacerze i wszystkie inne rzeczy, które choć trochę kojarzyły mi się ze szczęściem. Szczęściem, którego właśnie doświadczałam. 
   -No co jest? Wchodzisz!- wołała za mną jakaś pani o przerażającym głosie. 
  Natychmiast po małej nagonce wskoczyłam na pierwszy schodek. Następnie dwoma dużym susami pokonałam pozostałe stopnie. Szczery i jakże szeroki uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Odruchowo uniosłam rękę w geście pozdrowienia wszystkich kibiców zebranych na Camp Nou. Wtem rozbrzmiał jeden wielki krzyk. Wszyscy wstali z miejsc. Witali mnie najserdeczniej jak tylko mogli i czułam to. Czułam wszystko. Każda emocja otaczająca mnie była od razu analizowana przez mój mózg. Nagle ktoś podbiegł do mnie i siłą wcisnął mi piłkę w ręce. Lekko zdezorientowana szybko czmychnęłam przed paparazzimi i wbiegłam w grupkę dzieci. Urocze, małe stworzonka niemal biły się o to, kto da radę mnie dotknąć. W pewnej chwili zaczęłam wątpić, że to JA wywołałam takie poruszenie, ale na to wskazywały wszystkie fakty. Gość z aparatem powiedział, bym udała się w miejsce, gdzie czekała na mnie dziennikarka z mikrofonem. Tym razem nie dałam sobą dyrygować i najpierw musiałam powygłupiać się trochę z piłką, którą przecież po coś mi dali. Sztuczkami zasłużyłam na gromkie brawa, które z resztą dostałam. Udałam się do kobiety z mikrofonem dumnym krokiem. Zadowolona z samej siebie i niesamowicie pewna siebie ustałam tuż obok pani na pewno wiele starszej ode mnie. Uśmiechnęłam się serdecznie i podałam jej rękę.
   -Witaj El!- rzekła w moim ukochanym języku- katalońskim.
   -Ja również witam wszystkich bardzo serdecznie. Dziękuję, że tak dużo was przybyło- widać było zdumienie na twarzy Katalonki, gdy odpowiedziałam jej w tym samym języku.
   -El mówi po katalońsku! Wielkie brawa!- zachwyciła się zupełnie bezsensownie.
   -Powiedz nam. Co teraz czujesz? 
   -Co czuję? Czuję bardzo wiele. Jestem dumna zarówno z siebie, jak i ze wszystkich Cule, którzy się tutaj zebrali. Dziękuję wszystkim i obiecuję, że was nie zawiodę. Muszę przyznać, że gdy tu weszłam po raz pierwszy bałam się opinii innych. Jestem po prostu szczęśliwa.
   -Jesteś dumna... My również jesteśmy. Mamy tak wyjątkową zawodniczkę w drużynie. Może masz jakiś konkretny cel, który chcesz osiągnąć w zespole? Jaką chcesz pełnić rolę w Barcelonie?
   -Hmm. To trudne, ale kim będę pośród tylu mężczyzn dopiero się okaże. Nie da się tego tak określić. Natomiast wiem, co będzie moim celem. Chcę jedynie zwycięstw. Chcę być najlepsza nie indywidualnie, ale z drużyną. Jeżeli będzie trzeba to będę odwalała nawet brudną robotę na boisku aby tylko było dobrze- zaśmiałam się w głos.
   -Odważna obietnica. Na murawie czujesz się pewnie jak ryba w wodzie, więc brudna robota to coś dla ciebie- chyba chciała nieco osłabić moje poczucie wartości i dopiec mi, ale nie wzruszona tkwiłam wciąż tuż obok niej. -A jak podoba ci się to cudo nazywane Camp Nou?
   -Zakochałam się. Zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Tu jest cudownie i chciałabym zostać tu na zawsze. Marzyłam o tej chwili praktycznie od...- tu zawahałam się na małą chwilkę. -Zawsze. Tak. Od zawsze. Camp Nou to był taki mój odnośnik do wszystkiego. Nie chcesz trenować? Nie znajdziesz się na Camp Nou. Nie masz ochoty z nikim rozmawiać? Nikt nie pomoże ci w dotarciu na Camp Nou. To była taka moja motywacja.
   -A czy teraz ktoś pomógł ci tu dotrzeć? Kto cię wspierał? Może ktoś z tobą przyjechał?
   -Nie. Niestety nie. Rodzina została w Anglii, a ja przyjechałam do drugiej rodziny, którą są wszyscy Cule. Postaram się być dla was rodziną. Tego samego oczekuję od was.
   -Jak myślisz? Czy twoje relacje z kolegami z zespołu pozwolą ci normalnie grać? Normalnie funkcjonować?
   -Nie wiem. Atmosfera w szatni jest bardzo ważna, ale nie najważniejsza. Gdy wiesz, że nikt cię już nie wesprze, zostajesz pozostawiony sam sobie. I ty w pełni sobie wystarczysz. Kieruję się tą myślą i mam nadzieję, że nie zostanę pozostawiona sama sobie.
   -Mówi się o tobie, że jesteś znakomitą techniczką. Technika to twój styl. Czy na prawdę nie masz ochoty czasami poszaleć, oderwać się od przećwiczonych trików i zrobić coś nowego?
   -Rzeczywiście lubię sztuczki techniczne, ale za to tobie przyda się nieco doszlifować język piłkarski- zaśmiałam się w geście małej pogardy, ale też rozśmieszenia.
   -Dobrze. Zostawmy to. Dziękujemy za odpowiedzi na pytania i życzymy powodzenia. Trzymaj się El!
   -Do zobaczenia- powiedziałam do kobiety powoli znikającej z mojego pola widzenia.
  Po raz kolejny zostałam pozostawiona sama niemal na środku stadionu. Spojrzałam na publikę po czym jeszcze raz zaczęłam swoje popisy. Po kilku minutach ktoś krzyknął mi, żebym zaczęła wykopywać piłki. Chwyciłam futbolówkę w silne dłonie i dynamicznie odwróciłam się za siebie. Piłka nie wiadomo skąd znalazła się w powietrzu tuż przede mną. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko uderzyć ją. Efektowny wolej w połączeniu z taką siłą to zabójstwo. Gdyby ktoś znalazł się w torze lotu tejże futbolówki skończyłby pewnie w szpitalu. Na szczęście balon napełniony powietrzem spokojnie opuścił stadion. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, ale to był dzień cudów. Wszyscy patrzyli się w górę, by namierzyć piłkę, ale było to niemożliwe. W końcu wzięłam się za pozostałe ustawione wkoło boiska, lecz te wykopywałam z wiele mniejszym przyłożeniem. Uszczęśliwiałam tym fanów jak i siebie. Integracja z kibicami? To coś dla mnie. 
   -Masz piękne oczy!- usłyszałam głos z widowni.
   -Wiem. Dziękuję- w ten sposób udowodniłam, że jestem pewna siebie i mam ego jak każdy. 
  Po obiegnięciu stadionu wróciłam z powrotem na dawne miejsce i otrzymałam jeszcze jedną piłkę. Ponownie udałam się w tłum dzieci i wypatrzyłam to, które zdawało być się tym wyjątkowym, malutkim człowieczkiem. Czarnoskóry chłopiec niewiarygodnie ucieszył się z prezentu otrzymanego od samej El Ambro. Usadziłam go sobie na ramionach i jeszcze raz przebiegłam się po murawie sprawiając przy tym niewyobrażalną uciechę murzynkowi. Na koniec jeszcze raz pomachałam wszystkim okręcając się wokół własnej osi i szczerząc przy tym idealnie białe i równe zęby. 
   -Dziękuję!- krzyknęłam najgłośniej jak tylko mogłam i jeszcze raz tego dnia znalazłam się przed ciężką decyzją.
   -Zejść? Czy nie zejść?- zadałam sobie to pytanie.
  Ostatecznie skończyło się na rozmyśleniach, ale już na najniższym stopniu. Odwróciłam się za siebie i spostrzegłam tłum ludzi udających się do wyjścia. Ujrzałam też małego chłopca stojącego tuż przy barierce ograniczającej dostęp do boiska. Znajdował się on po przeciwnej stronie stadionu, ale... Zrobiłam to. Pobiegłam tam i złożyłam autograf na jego jaskrawo pomarańczowej koszulce z nazwiskiem Messiego. Uradowałam jeszcze jedną istotę i o to chodziło.

   -El! Zaczekaj sekundę- krzyknął Luis Enrique.
   -Tak?
   -Idziemy na kawę. Znam świetną kawiarnię tu niedaleko. Chciałbym cię komuś przedstawić- zaczął pośpieszać mnie, gdy wlekłam się za nim.
   -Ale o kogo chodzi?
   -Dowiesz się później. Pośpiesz się, bo jeszcze musisz przejść testy.
   -Jak to? To testów nie robi się przed prezentacją? A w ogóle czemu nie podpisywałam żadnego kontraktu z klubem? Coś tu jest nie halo- zaczęłam zastanawiać się na co wskazywała moja tajemnicza mina.
   -Widzisz... z twoim transferem wszystko jest odwrotnie. Klub nie dał rady się zbytnio zorganizować. Dlatego wszystko jest poprzestawiane. Spokojnie. Nie martw się o nic. My się tym zajmiemy.
   -I tego się właśnie boję...
   -Nie marudź już tylko chodź- rzekł zestresowany. -Idź przebrać się w strój treningowy i wracaj zaraz.
   -Ok- rzuciłam bez namysłu.
  Po pięciu minutach wyszłam już przebrana i gotowa do testów. Po krótkiej drodze spędzonej w aucie razem z Lucho dotarliśmy do Citutat Esportiva, gdzie przechodziłam testy sprawnościowe i wydolnościowe. Nic fajnego, ale było to konieczne. Następnie trener przywiózł mnie z powrotem na Camp Nou, bym omówiła parę ważnych dla mnie kwestii z prezydentem Barcelony. Same biznesowe sprawy, na które w tak cudownej chwili i tak cudownym dniu nie miałam ochoty. To również było przymusowe. Barto nawijał i nawijał, a  ja udając, że słucham o czym do mnie mówi, co jakiś czas przytakiwałam mu. Lecz nagle padło pytanie:
   -Jaki chciałabyś mieć numer na koszulce?- spytał ze stoickim spokojem. -Zajmę się tym osobiście- uśmiechnął się pokornie.
   -Nie zastanawiałam się nad tym. Wszystkie moje szczęśliwe numery są już zajęte...
   -Może tak... Przejęłabyś numer po Xavim? Nikt do tej pory nie odważył się tego zrobić.
   -Na prawdę?
   -Pasowałaby ci szósteczka- uśmiechnął się szeroko.
   -Jestem odważna i na pewno podołam wyzwaniom rzuconym przez tę liczbę. Niech będzie 'szósteczka'.
   -Zapiszę sobie. Teraz leć już, bo ktoś czeka, żeby cię poznać.
   -No ale o kogo chodzi?- uniosłam ręce ku górze w geście załamania się. -Czy ktoś wreszcie mi to powie?
   -Niespodzianka. Do zobaczenia jutro...
   -Jutro? Jutro nie zamierzam się z panem spotykać- zdziwiłam się.
   -Osobiście udam się na trening. Będę  cię bacznie obserwował- uniósł brwi do góry czego ja nieco się przestraszyłam i natychmiast wyszłam z pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy.
   -Gotowa? El! Na co ty czekasz? Leć się przebierz!- zdenerwował się Enrique.
   -Ale w co? W moje ubrania, czy strój?
   -Idziemy na ważne spotkanie. Sama się domyśl.
   -Już lecę.
  Po kolejnych pięciu minutach ponownie wyszłam z łazienki i udałam się do mojego Gallardo na co Lucho początkowo zareagował sceptycznie, ale przekonałam go do przejażdżki sportowym autem.  Był moim GPS'em i prowadził mnie do kawiarni, która miała być NIEDALEKO, a tym czasem znajdowała się 20 kilometrów od Camp Nou. Oburzona wysiadłam z auta i zaczęłam krzyczeć na trenera, który kompletnie nie wiedział co się dzieje. Po chwili obrywania batów zaczął mnie uspokajać. Nie chciał, żebym w takim stanie spotkała się z osobą, której najprawdopodobniej nie znałam, a która była chyba kimś ważnym. Gdy w końcu postanowiłam opanować się nieco Lucho chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą do kawiarni. Uśmiechnęłam się szeroko, bym wydawała się szczęśliwa, bo przecież taka byłam. Po namyśle, który trwał mniej więcej drogę od parkingu do wejścia stwierdziłam, iż nie warto się złościć i smucić w tym pięknym i magicznym dniu.
   -Luis! Tutaj!- krzyknął mężczyzna zza moich pleców. Odwróciłam się i ujrzałam kolejną dobrze znaną mi postać, którą był...






-------------------------
Wybaczcie za tę dłuższą przerwę w rozdziałach, ale tak wyszło. Dla ciekawych: informuję, że next pewnie w sobotę ;-)
Dziękuję mojej kochanej, wiernej czytelniczce G.K.
 za pomysły do tego właśnie rozdziału :*
KOMENTUJESZ=DAJESZ MOTYWACJĘ ;-)