środa, 23 września 2015

Uwaga!!!

Informuję, że mój blog- Love and football jest 'zawieszony' 
no oczywiście DO ODWOŁANIA.
Powód jest taki, że po prostu przez wpływy innych osób
wszystko stało się nie takie jak miało być.
Tego fan-fiction'a pisze mi się bez podekscytowania 
i jakiejkolwiek przyjemności.
Dlatego też przepraszam wszystkich stałych czytelników za taką nagłą zmianę zdania w stosunku do bloga...
/elambro

sobota, 12 września 2015

38.Nie mogę tak żyć cz.3

  Oswajanie się z myślą bycia singielką zajęło mi blisko dwa tygodnie. Przez ten czas wciąż miewałam odruchy związane z Rafą. Coś jest nie tak "-Idę do Rafy". Dopada mnie nuda "-Gdzie jest Rafa?" I tak w kółko. Po dłuższym czasie zrozumiałam, że jego już nie ma w moim życiu. Jest postacią drugoplanową. Nie wiem ile zajęło to jemu, a być może nadal nie przywykł do tej sytuacji. Może nadal za mną tęskni? A może już znalazł pocieszenie w ramionach innej?
   -El! Ogarnij się! Zaraz trening!- krzyknęłam sama do siebie i uderzyłam się w twarz. Przez tę całą sytuację kompletnie nie mogłam skupić swojej uwagi na tym, co na prawdę ważne. Postanowiłam więc ożywić się jakąś nocną imprezą w klubie, czy gdziekolwiek.
  Nerwowo spakowałam rzeczy potrzebne na trening i gotowa podeszłam do drzwi. Chcąc nacisnąć na klamkę usłyszałam głośne pukanie. Natychmiastowo pociągnęłam wrota do siebie i uniosłam głowę, by widzieć, kto to taki zapukał do mych drzwi.
   -Dzień dobry. Moje imię Maria Ruiz. Zajmuję się gorącymi tematami z życia gwiazd i piszę na ten temat artykuły w sławnej gazecie dla nastolatków. Mogłaby pani odpowiedzieć na kilka moich pytań?- spytała jak najbardziej poważnie i zrobiła pytającą minę.
   -Przepraszam, teraz nie mogę. Trening nie zaczeka- rzekłam oschle i sztucznie uniosłam kącik ust do góry.
   -A mogłybyśmy umówić się na spotkanie?
   -Nie...- uniosłam brwi do góry dziwiąc się, że jeszcze sobie nie poszła.
   -Bardzo mi na tym zależy. Jest pani osobą, o której teraz najwięcej się mówi. Nigdzie nie ukazują się wywiady z panią... Chciałabym być tą pierwszą, która przeprowadzi z panią wywiad- uśmiechnęła się błagalnie.
   -Nie. Nie udzielam wywiadów gazetom- stwierdziłam i ruszyłam w stronę windy. Ta jednak nie odpuszczała i weszła za mną.
  Moją uwagę od razu przykuły jej dziwne, kolorowe oczy. Nie były one ani niebieskie, ani zielone, ani też brązowe. Mieniły się w świetle różnymi odcieniami. Przez kilka dobrych minut zastanawiałam się nad tym, jak to możliwe. Do tego była ruda. Nie to, żebym miała jakieś uprzedzenia do rudych, ale w moim życiu spotykałam wiele takich osób. Na jej twarzy dostrzec można było kilka pomarańczowych piegów. Były one ledwo widoczne spod grubej warstwy podkładu i pudru. Dosyć sztuczna kobieta podążała za mną aż do samochodu po drodze nagabując mnie na choć krótki wywiad. Wciąż stanowczo odmawiałam jej.
   -El! Jak dobrze cię widzieć!- krzyknął i uśmiechnął się szeroko jeden z hiszpańskich graczy Barcelony. Wiedziałam, że wiecznie miewający problemy Munir ma do mnie jakąś sprawę. Ciekawa byłam jedynie, czegóż chce akurat ode mnie.
   -Hej... Co znowu?- zapytałam zrezygnowana.
   -Widzę, że znasz mnie jak nikt- uśmiechnął się pod nosem. -Mam pewną sprawę. Potrzebuję osoby, która jest na tyle sprytna, by wydusić od moich przyjaciół, co szykują na moje urodziny. To ważne. Chciałbym móc się na to przygotować, bo powiedzieli mi jedyne, że będzie bolało, ale jednocześnie uśmieję się przy tym.
   -I co? Że niby ja mam się tego dowiedzieć? Brawo! Lepiej wybrać nie mogłeś!- rzekłam podniesionym głosem.
   -Proszę... Dobra. Pięknie proszę- padł na kolana.
   -Jak ja to lubię... Dobra. Nie musiałeś klękać, ale uwielbiam jak faceci to robią- zaśmiałam się i pogłaskałam go po włosach po czym poszłam dalej. Moją uwagę zwróciła ta sama, ruda reporterka stojąca tuż za samochodem Alvesa. Zafascynowana była tym, co znajdowało się w jej aparacie i nawet nie zauważyła, jak do niej podeszłam. Ustałam kilka kroków od niej i rzuciłam swoje groźne spojrzenie. -Co ty do cholery tu robisz, co?! Śledzisz mnie?- zapytałam nieco rozzłoszczona.
   -Nie... Ja...- nie mogła się wysłowić przez dość długi czas, lecz ułatwiłam jej to.
   -Ty tylko pojechałaś za mną, co nazywa się śledzeniem i robiłaś mi zdjęcia, gdy rozmawiałam z przyjacielem w dosyć niezręcznej sytuacji, co nazywa się raczej naruszaniem prywatności. Posłuchaj mnie. Nie jestem osobą, która w takiej sytuacji będzie jedynie patrzyć, jak jej prawnicy kontaktują się z twoim adwokatem. Jeżeli nie dasz mi spokoju, bo zdarzają się takie przypadki, to pożałujesz. Jak was nie było, to żyło mi się idealnie- zagroziłam reporterce.
   -Ale to nie tak... Ja na prawdę muszę przeprowadzić ten wywiad z tobą. Inaczej szef mi nie daruje- zaczęła szlochać tak głośno, jak chyba tylko umiała. -On zagroził, że... Że... Że wyrzuci mnie z firmy. Ja nie mam gdzie pójść. Ta praca jest moim jedynym źródłem pieniędzy. Nie poradzę sobie bez pracy...
   -Nie. Nie udzielę wywiadu. Na pytania reporterów odpowiadam tylko na konferencjach. Więc już daj sobie spokój i zostaw mnie w spokoju- rzuciłam oschle i odeszłam.
  Na zewnątrz wyglądałam dosyć spokojnie, ale wewnątrz aż się we mnie gotowało. Przez całe pół roku, gdy stawałam się sławna, żaden z reporterów nie śmiał podejść do mnie i przeprowadzić ze mną wywiadu. Jedyne co robili to zdjęcia z ukrycia. Teraz nagle wiele mediów zaczęło się mną interesować i wchodzić mi w drogę.
  Trening minął mi tak szybko. Przez blisko dwie godziny biegałam i wykonywałam specjalne ćwiczenia z dala od pozostałych piłkarzy. Leczyłam bowiem kontuzję, której doznałam w jednym z meczów tuż po rozstaniu z Rafą. Pozwoliła mi ona na nie zbyt częste widywanie się z byłym narzeczonym. Miał to być niestety i na szczęście mój ostatni indywidualny trening. Tak już zdecydował sztab medyczny. Martwiło mnie jedynie to, że mimo iż byłam tak nie daleko reszty piłkarzy, to i tak dowiadywałam się o wszystkim ostatnia. Ktoś spodziewa się dziecka- dowiaduję się trzy dni później z mediów. Ktoś doznaje kontuzji na treningu- zauważam jego brak dopiero następnego dnia. Lecz wreszcie miał nadejść tego koniec. Powrót do normalnych ćwiczeń w GRUPIE, nie w samotności.
   -Co z tobą?- zapytał podchodząc bliżej mnie trener klubu z Katalonii. Zauważył, że zostałam po treningu na boisku i wyżywałam się na mojej szczęśliwej piłce, którą zachowałam. Byłam strasznie zła na samą siebie. Byłam zła, że oddaliłam się od nich wszystkich  w tak krótkim czasie. Byłam zła na to, że pozwoliłam sobie na blisko dwa tygodnie bez gry w meczach ligowych. Byłam zła tak po prostu. Czasami zdarzały mi się takie napady złości. Brały się z błahych powodów takich jak te.
   -Nic. Zostaw mnie samą- rzekłam i uderzyłam piłkę w stronę bramki.
   -Chcesz pogadać?- zapytał z wyczuwalną niechęcią w głosie.
   -Nie- krótko i na temat. Tak lubiłam.
   -Jesteś pewna? Jakby co, jestem w tym... Tym jakby moim mini gabinecie- zaśmiał się i zaczął powoli odchodzić.
   -Zaczekaj!- krzyknęłam zdecydowanie.
   -Czyli jednak potrzebujesz pomocy- uśmiechnął się szyderczo.
   -Nie... Nie chcę z ciebie robić psychologa. Chciałam tylko zapytać, czy zamierzasz mnie wystawić w sobotnim meczu?- zrobiłam poker face'a i czekałam na odpowiedź. -To dla mnie ważne- dodałam po dłuższej chwili.
   -El, to nie takie proste. Nie jesteś jeszcze w pełni sił i nie wiem, czy nie narazisz się na powtórną kontuzję. Wystawienie cię byłoby bardzo ryzykowne- stwierdził ze współczuciem w głosie.
   -Ale lekarze dali mi już zielone światło do gry. Chcę grać. Wiesz, że nie odpuszczę ci tego...
   -Wiem, ale... Wiem, że jesteś typem osoby, która stawia sobie wysokie cele, ale nie pozwolę ci narażać przy tym swojego zdrowia- stwierdził prawdopodobnie chcąc zrobić mi na złość.
   -Luis!- krzyknęłam nagle zatrzymując się w miejscu. Ten spojrzał na mnie pytająco i pokiwał przecząco głową. -Ja MUSZĘ zagrać, rozumiesz?- wciąż stałam w jednym miejscu i rzucałam mu zniewalające spojrzenia.
   -A czemuż to MUSISZ? Gdyby nic nie  miało się wtedy zdarzyć to powiedziałabyś "CHCĘ". O co chodzi?- spytał zmartwiony.
   -Brat. Brat ma przyjechać specjalnie na ten jeden mecz. Dosyć długo go nie widziałam i to dla mnie ważne. Nie chcę go zawieść- rzekłam ze stoickim spokojem. Tak. Leondre miał przylecieć do Barcelony w trakcie ważnej trasy koncertowej specjalnie na mój mecz. Było to dla mnie ogromnie ważne
   -A więc o to chodzi... Zobaczymy, co się da zrobić. A teraz chodź, bo ta kobieta nie będzie na ciebie wiecznie czekała- uśmiechnął się i poklepał mnie po plecach.
   -Jaka kobieta?- zapytałam zdziwiona bądź też zezłoszczona.
   -Reporterka jednego z tych... Plotkarskich czasopism- stwierdził i prowadził mnie do samochodu.
   -O nie. Znowu ona...- załamana skryłam twarz w dłoniach.
   -Natrętna reporterka?
   -Tak. To już kolejna w tym tygodniu. Co się tak nagle stało?- zapytałam bardziej doświadczonego w fachu.
   -No wiesz... Stałaś się medialna po rozstaniu z Rafinhą. Teraz każdy chce wiedzieć, co czujesz i co stało się między wami. Nie czytasz gazet? Każda pisze co innego na temat waszego rozstania. Powiem ci, że kontakty z mediami się przydają.
   -Czyli co? Mam jej udzielić wywiadu?- zapytałam.
   -Jeden wywiad dla plotkarskiego magazynu cię nie zbawi- zaśmiał się pod nosem.
   -Co cię tak śmieszy?
   -Wiesz... Do tej pory na twój temat krążyły tylko jakieś chore spekulacje. Może teraz wreszcie ludzie dowiedzą się choć części prawdy...- ucałował mnie w policzek i odszedł kawałek. -Do zobaczenia na jutrzejszym treningu.
   -Do widzenia- uśmiechnęłam się i z nowymi siłami ruszyłam w stronę swojego auta.
  Podeszłam do rudej, sztucznej kobiety i spojrzałam jej w oczy. Nic nie mówiąc stałyśmy naprzeciw siebie i chyba grałyśmy w tak zwaną "walkę na spojrzenia". Gdy właśnie chciała coś powiedzieć, zgasiłam jej entuzjazm i wyrwałam się pierwsza.
   -Odpowiem na kilka pytań. Czas znajdę niestety dopiero jutro około piętnastej. Pasuje?- zapytałam lekceważąco.
   -Dobrze. Będę u pani punktualnie o piętnastej.
   -Do widzenia- powiedziałam i wsiadłam do samochodu ruszając od razu w stronę hotelu, w którym mieszkałam.
  Po powrocie od razu udałam się pod prysznic, by zmyć z siebie trudy biegowego treningu. Następnie przygotowałam ciuchy, w których miałam zamiar wyjść na imprezę i tymczasowo ubrałam się w wygodny dres. Była bowiem dopiero 13, a popołudniem raczej nikt nie wybiera się na dyskoteki. Podczas gdy spokojnie parzyłam sobie herbatę do głowy wpadła mi jedna bardzo ważna myśl. Przecież teraz nie mogłam od tak iść sobie na imprezę. Zostałabym tam przecież 'zjedzona'. "I co ja biedna teraz zrobię?"- pomyślałam załamana. Tak strasznie nakręciłam się na ten alkohol, tańce i klimat panujący w klubie. Nie byłam na żadnej NORMALNEJ imprezie od pół roku i cholernie mi tego brakowało. Nie chciałam tak po prostu rezygnować z tego wyjścia. Szybko wpadł mi do głowy pomysł zmienienia wyglądu. Tak na jedną noc stać się kimś innym. Kimś, kto będzie mógł robić co tylko będzie chciał. Tak. Tak, spodobał mi się ten pomysł. Szybko ruszyłam w miasto przebierając się uprzednio w pierwsze ciuchy z szafy, które wpadły mi w ręce. W małej drogerii kupiłam szamponetkę zmywalną po jednym myciu i kilka kosmetyków, których nie miałam zbyt wiele w domu. Następnie weszłam do jakiegoś sklepu, gdzie znalazłam kolorowe soczewki i wróciłam do swojego mieszkania. Nieśpiesznie rozpakowałam 'zakupy' i udałam się do łazienki. Tam wzięłam jeszcze jeden szybki prysznic i zaczęłam przygotowania do wieczornego wyjścia. Najpierw ufarbowałam włosy, co sprawiło mi największą przyjemność. Z Czerwonej diablicy stałam się uroczą blondynką. Ta zmiana była tak widoczna... Na prawdę miałam wrażenie, że razem z kolorem włosów zmieniło się także moje wnętrze. Następnie nałożyłam na gałki oczne soczewki, które sprawiły, że moje oczy z jasno niebieskich zrobiły się kasztanowe. Kolejna zmiana i wtedy już chyba nawet Rafa by mnie nie rozpoznał. Potem przyszedł czas na, mimo wszystko, lekki makijaż i wybór biżuterii. Musiałam jednak zepsuć elegancki i kobiecy wygląd cienkimi frotkami, które założyłam na ręce. Nie ukrywałam przed nikim swoich tatuaży, więc każdy mógł rozpoznać mnie po tych właśnie malunkach na moich rękach. Gdy dochodziła właśnie osiemnasta postanowiłam wdziać wybrany wcześniej strój, czyli krótkie, białe spodenki, które zakrywały jedynie połowę mojego tyłka, ale raz się żyje oraz typowej dla mnie, czarnej bluzki do pępka z inicjałami Deana Ambrose'a. Do tego czarne trampki na lekkim podwyższeniu i byłam gotowa. Pozostało mi jeszcze sporo wolnego czasu, który spędziłam na rozmyślaniu. Na rozmyślaniu o swoim życiu i na tym, co mogę powiedzieć reporterce, która miała przyjść następnego dnia. Przez blisko dwie godziny na myśl nie przyszło mi nic konkretnego. Nie potrafiłam nawet ułożyć sensownego zdania. Zabawne było, że gdy już coś wymyśliłam i chciałam usłyszeć,jak brzmi to na prawdę, to język plątał mi się jak wtedy, gdy po raz pierwszy zobaczyłam Leondre na żywo. Wreszcie postanowiłam wyruszyć w drogę.. Podekscytowana wzięłam torebkę do ręki i wpakowałam do niej portfel po czym zaczęłam poszukiwania mojego wiecznie gubiącego się telefonu. Nie było go nigdzie. Dosłownie nigdzie. Chcąc znaleźć moją zgubę poprosiłam miłego sąsiada, który wprowadził się niedawno, by zadzwonił na mój numer. Wytłumaczyłam mu w między czasie, że jestem znajomą El i zapodziałam gdzieś swój telefon. Niestety nie usłyszałam melodii, którą miałam na dzwonku, lecz głos jednego z pracowników Ciutat Esportiva, którego znałam dosyć dobrze.
   -Jorge? Skąd wziąłeś mój telefon?- zapytałam zdziwiona.
   -Znalazłem go dziś popołudniu. Nie wiedziałem do kogo należy, więc zabrałem go do biura. Teraz nagle zadzwonił, więc odebrałem...
   -Ok. Zaraz tam będę. Tylko nigdzie nie idź, dobrze?- upewniłam się, czy na pewno go tam zastanę i szybko zbiegłam na dół.
  Po kilku minutach jazdy znajdowałam się już w centrum treningowym Barcelony i szukałam Jorge. Znalazłam go w jednym z biur przeznaczonych dla pracowników Ciutat Esportiva.
   -Jorge... Jak to dobrze, że to ty go znalazłeś- przytuliłam starszego pana.
   -Przepraszam, ale kim pani jest?- zapytał zdziwiony.
   -A no tak... Jestem przyjaciółką El. To mój telefon, który pożyczyłam tej niezdarze i jeszcze do tego zostawiła go tutaj. Wiedziałam, że coś z nim zrobi- pokręciłam głową udając zrezygnowaną.
   -Dobrze... Ale skąd znasz moje imię?
   -El bardzo wiele o tobie opowiadała- uśmiechnęłam się delikatnie.
   -A więc tak... Jednak podziwia moją osobę. Bardzo się z tego powodu cieszę- zabawnie wypiął klatkę piersiową do przodu i zaśmiał się delikatnie.
   -Przepraszam, ale śpieszę się. Dziękuję i przepraszam za kłopot- podziękowałam starcowi i pośpiesznie wyszłam z biura.
  Nie znałam jeszcze centrum treningowego tak, jak powinnam, więc trudno było mi znaleźć wyjście. Błąkałam się po korytarzach Ciutat i nie miałam pojęcia gdzie iść. Strasznie śpieszyło mi się, by znaleźć się na imprezie jak najszybciej. Zdążyłam się już zdenerwować i nerwowo pocierałam dłońmi. Byłam zła na siebie, że nie chodziłam na te 'wycieczki' chłopaków po centrum. Gdybym wtedy chodziła razem z nimi, to teraz nie miałabym kłopotu... Tak to już ze mną jest. Nie pomyślę wcześniej. Nagle jednak moją uwagę przykuła biała karteczka złożona wiele razy. Przechodziłam tym korytarzem chyba pięć razy, lecz dopiero teraz zauważyłam świstek papieru. Początkowo myślałam, że to jakiś zwykły śmieć, który wypadł komuś z kieszeni, lecz postanowiłam go podnieść. Szybko rozłożyłam karteczkę będąc ciekawą jej treści i przeczytałam pierwsze zdanie na głos.
-"El moja kochana,
Miłości ma zakazana."
  Skończyłam w tym miejscu. Wiedziałam już, że jest to wiersz, bądź list dla mnie. Zastanawiałam się, czy czytać go dalej i dowiedzieć się, któż taki go napisał. Oprócz tego, że chciałam się bawić, chciałam także usłyszeć, bądź też przeczytać kilka miłych słów o mnie. Ciekawość tym razem wygrała. Przeczytałam więc dalszy ciąg wiersza w myślach. 
"El moja kochana,
Miłości ma zakazana.
Twych pocałunków pragnę jak nikt inny,
 Twych objęć potrzebuję jak powietrza.
A najgorsze jest to, że czuję się winny,
Znienawidzony przez ciebie bardziej niż reszta.
Wciąż rozmyślam o tobie,
O tych chwilach spędzonych wspólnie,
O twych pocałunkach szczególnie,
O tym jasnym, płynącym nad nami niebie.
Jak nigdy dotąd pragnę twojego dotyku,
Marzę o uśmiechu twojego promyku.
Nocami nie mogę spać,
bo muszę się o ciebie bać.
Moim ramieniem chcę cię zawsze chronić,
Lecz teraz mogę tylko tęsknić.
Teraz mogę jedynie patrzeć na ciebie z ukrycia,
I obserwować jak nasza miłość zanika."
R.A.A

  Serce mi się krajało. Mając w głowie te słowa nie mogłam powstrzymać łez. Nie mogłam powstrzymać nerwowego drgania rąk. To wszystko było dla mnie zbyt poważne. Nie rozumiałam kompletnie na czym polega miłość, ale jednak potrafiłam się zakochać. Nieszczęśliwie się zakochać. Ten wiersz wyrażał masę uczuć Rafinhii. Uczuć, które zraniłam. Czułam się winna tego wszystkiego. Wiedziałam już, że cierpi. Cierpi tysiące razy gorzej niż ja. Gorzej niż kiedykolwiek cierpiał.
   -Nie mogę tak żyć! Rozumiesz? Nie możesz tak żyć, El!- krzyczałam sama do siebie.


sobota, 5 września 2015

37.Nie mogę tak żyć cz.2

  Płacząc i naprzemiennie śmiejąc się dotarłam do domu napełnionego pustką. Pustką i niczym więcej. Samotna w moim ogromnym mieszkaniu zajadałam lody. Myślałam przy tym, jak bardzo musiałam zmienić się przez te sześć miesięcy, by tak źle znieść rozstanie. Wcześniej nie była taka. To Rafa zmieniał mnie i moje życie. To on był częścią mojego życia, lecz ocknęłam się w porę nim byłoby za późno. Za późno na wycofanie się. Za późno na zmianę planów życiowych. Za późno na marzenia. Miałam przed sobą jeszcze wiele życia i nie chciałam spędzić go u boku jednego mężczyzny nawet jeśli kochałabym go ponad wszystko. Młoda i głupia ja, musiałam się zakochać. Musiałam sprawić tyle bólu i sobie i Rafie. Przecież byłoby to nie w moim stylu gdybym nie zraniła tak bliskiej mi osoby... Co ja teraz z sobą zrobię?
   -Już jestem!- rozdarł się od wejścia rudy blondyn i trzasnął drzwiami. Odruchowo podniosłam się do pozycji siedzącej, otarłam łzy rękawem śnieżnobiałej bluzki i poprawiłam włosy unosząc przy tym głowę do góry.
   -Heeej- rzekłam z przejęciem i wtuliłam się w zdezorientowanego Brytyjczyka.
   -O co chodzi?- zapytał patrząc w moje oczy.
   -Po prostu mnie przytul- szepnęłam i ponownie objęłam "przyjaciela".
  Po chwili ciszy, w której tkwiliśmy bez zamiaru przerywania jej, usłyszeliśmy głośne, mocne walenie do drzwi. Nie wiedząc, co robić spojrzałam na rudego blondyna z miną "Co teraz?"
   -Co się stało?- spytał tym razem z ogromną powagą.
   -Ja... Rozstałam się z Rafą- wtedy po moich policzkach spłynęły dwie, małe, krystaliczne łezki. -Głęboko przemyślałam to, co powiedziałeś mi rano i doszłam do wniosku, że zaręczając się z Rafą chyba nie byłam sobą. Nie byłam tą samą El -wtedy do naszych uszu dobiegł dźwięk kopania w drzwi wejściowe.
   -El, wiem, że tam jesteś. Otwórz, proszę. Chcę porozmawiać- mówił wyraziście mój były Brazylijski narzeczony.
   -Otwórz. Będę tu przez cały czas. Nic ci się nie stanie- wyszeptał Charlie i pocałował mnie w czółko.
   -Ok.
  Powolnie, bez pośpiechu podeszłam do ogromnych, białych wrót, które czasem zdawały mi się być moją osłoną przed światem zewnętrznym, taką barierą ochronną, którą tylko ja mogę otworzyć innym. Chwyciłam kluczyk tkwiący w drzwiach i przekręciłam go szybkim ruchem. Wtedy klamka opadła. Drzwi nieco uchyliła się, a następnie otwarły szeroko. Tuż za progiem ujrzałam oszołomionego chłopaka o ciemnej karnacji, ciemnych oczach, pięknym uśmiechu... Będąc z nim nie zwracałam uwagi na takie szczegóły. Liczyły się tylko uczucia. Ale w tych ślicznych oczach widać było ból. Ból i rozpacz. Najgorsza była myśl, że to ja sprawiłam im ten ból.
   -El...- wyszeptał specyficznym dla siebie, płaczącym głosem.
   -Rafa... To nie najlepszy pomysł, byś tu przychodził.
   -Ale ja... Ja po tych kilku godzinach z myślą, że już nie jesteśmy razem oszalałem. Nie mogę bez ciebie żyć. Proszę, zrozum to- padł na kolana. -Wróć do mnie. Obiecuję, że się zmienię. Będę więcej ryzykował, będę bardziej szalał... Stanę się całkiem inną osobą. Dla ciebie- złapał mnie za rękę i przyciągnął bliżej. Nastała chwila ciszy. -Powiedz coś, proszę.
   -Rafinha. Nie zmieniaj się. Jesteś fajnym facetem. Nie chcę, żebyś się dla mnie zmieniał. Po prostu najlepiej zapomnijmy o tym, co nas łączyło. Tak będzie najlepiej. Między nami jest siedem lat różnicy i nigdy nie będziemy mieli zbyt wielu wspólnych zainteresowań i zajęć. Zostawmy to za sobą, ok?- spytałam unikając jego wzroku.
   -Nie! Ja się zmienię! Powiedz mi tylko, co mam zrobić, a pójdę i to zrobię. Nawet skoczę z mostu, jak ty...- wtulił się w mój brzuch nadal będąc na kolanach.
   -Nie. Rafa zrozum. Nie potrafię tak żyć! Nie potrafiłabym nawet żyć ze świadomością, że zmieniłam cię na siłę! Zapomnijmy.
   -Jak ty może nawet tak mówić? To co nas łączyło już na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Nie mogę tego od tak wymazać. Ja... Nie potrafię...
   -Spróbuj. Ja też spróbuję- kącik ust odruchowo uniósł się, ale z oka poleciała mi pojedyncza, mała łezka.
   -Żegnaj...?- zdążył wydusić, gdy zamknęłam drzwi. Oparłam się o nie i zjechałam w dół siadając na podłodze.
  Schowałam twarz w dłoniach, ale nie płakałam. Martwiłam się o Rafę i rozmyślałam o nim bez ustanku. Po kilku godzinach siedzenia pod drzwiami zaczęłam śmiać się tak głośno, jak jeszcze nigdy dotąd. Natychmiast zjawił się rudy blondyn z miną "zadzwonić po psychiatrę?"
   -El, co znowu?- spytał załamany siadając tuż obok mnie.
   -Ja... Właśnie zdałam sobie sprawę, że moje życie to bajka. To film. Ciągłe rozterki miłosne, pouczenia, morały, zmiany. Jak w filmie. Ciekawa jestem tylko, kto jest jego reżyserem- dziwne przeczucie kazało mi złapać Charlsa za rękę. Tak też zrobiłam. -Czekam też, aż kiedyś przestanę w nim grać- spoważniałam natychmiastowo.
   -Wiesz, może sama jesteś jego reżyserem i to ty decydujesz, kiedy grasz, a kiedy nie?
   -Tyle, że to raczej wszyscy dookoła mnie w tym uczestniczą, a ja tylko przyglądam się wszystkiemu z boku- stwierdziłam i zmrużyłam oczy. Uniosłam nasze złączone ręce wyżej i spojrzałam na nie. -Charls, czy to jest obrączka?- zapytałam ze wzrokiem utkwionym w jego dłoń.
   -Tak. Ja chciałem ci powiedzieć, ale nie było kiedy. Miałaś tyle spraw na głowie i tyle problemów... I tak pewnie nie interesuje cię to, z kim jestem i z kim żyję.
   -No co ty! Czemu ne powiedziałeś przed ślubem? Czemu mnie na nim nie było?! Czemu to wszystko zataiłeś?!- zerwałam się nagle na równe nogi i spojrzałam na niego z góry.
   -Nie udawaj... Przecież widziałem, że jak byłem u ciebie ostatnim razem, to nawet nie chciało ci się ze mną gadać. Postanowiłem to przemilczeć. I tak zbyt wiele nie wiesz o naszym życiu, więc poprosiłem Carol, żeby o niczym ci nie mówiła- zasmucił się nieco.
   -Dobra... Ukrywajcie przede mną nawet śluby. Ja to wszystko olewam. Przecież dla was już nie istnieję- uniosłam ręce do góry i oddaliłam się do swojej sypialni.
  Noc minęła mi zadziwiająco spokojnie. Żadnych koszmarów, żadnego poczucia winy. Kompletnie nic. W moim sercu powstała taka jakby pusta, która wystarczała mi do załatania dziury po przerwanym związku. Wiedziałam przecież, że potrafię nie odczuwać żadnych uczuć jeśli tylko chcę, ale nie myślałam, że aż tak. Nie miałam najmniejszej ochoty płakać po zakończonym związku i po Rafie. Wręcz przeciwnie. Uśmiechałam się pod nosem na myśl, że wreszcie jestem wolna i nikt mnie nie ogranicza. W końcu taka już byłam.





------------------------------------
Dobra... Jest część druga. Moim zdaniem trzecia będzie najlepsza.
Wy pewnie tak jak ja czekacie na część trzecią ;-)
Oczekujcie, a na pewno ją dodam :D
KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ

PS
Pod ostatnim rozdziałem zapomniałam 
dodać podziękowań dla mojej kochanej 
Margaret za pomoc w jego pisaniu. Dziękuję :*
(A propos Margaret to niedługo powinna udostępnić publicznie swojego bloga. Będę z nią nieco współpracowała i przekazywała wam informacje o postach na jej blogu ;-) ) 

środa, 2 września 2015

36.Nie mogę tak żyć cz.1

  Pół roku później, gdy wszystko było na jak najlepszej drodze nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. Jedno pytanie postawiło mnie przed życiowym wyborem. Starałam się wtedy kierować tak, by nie ranić przy tym nikogo, lecz to jedno pytanie frustrowało mnie nieco i mimo, iż nie chciałam wiązać się z Rafinhą na całe życie, a co gorsza wiązać się z nim związkiem małżeńskim, zgodziłam się na to. Za wszelką cenę nie chciałam nikogo zranić i myślałam, że to rozwiązanie będzie najlepsze.
   -"A co ze ślubem?"- to pytanie towarzyszyło mi w każdej chwili mojego życia od jego wypowiedzenia. Rafinha zapytał o to z taką powagą... Nie miałam serca powiedzieć, że nie chcę ślubu.
  Pewnego pięknego, słonecznego dnia, którego myślałam, że nic nie zdoła zepsuć, ktoś jednak to zrobił. Ktoś czyli rudy blondyn. Nie znosiłam jego obecności, a tym bardziej tak długiej obecności. Pomieszkiwał u mnie przez calutki tydzień i miałam go serdecznie dosyć. Działał mi na nerwy jak mało kto. Przydawał się jednak w wielu domowych obowiązkach. Przez siedem dłuuugich dni nie pisnęłam mu nawet słówka o ślubie z Rafą. Ale nie mogłam przecież tak długo tego ukrywać. Ktoś wreszcie mógł się wygadać. Dajmy na to taki Dani Alves.... Papla, długi jęzor, przedłużacz i kto wie co jeszcze... Nie chciałam, by niegdyś tak bliska mi osoba dowiadywała się o takich rzeczach od obcych ludzi. Jednak było to dla mnie ciężkie. Ta rozmowa musiała się odbyć...
   -Charlie... Musimy pogadać- rzekłam ze śmiertelnie poważną miną.
   -Ok. Słucham cię- również spoważniał i usiadł na wysokim krzesełku przy barku. Dokładnie tuż obok mnie.
   -Bo jest taka sprawa... Tylko błagam cię, nie mów na razie Leo. Boję się o niego- stwierdziłam zamyślając się.
   -Ok. Tylko mów już o co chodzi- zniecierpliwił się.
   -Chodzi o mnie i o Rafę. My... My się pobieramy. Stwierdziliśmy, że kochamy się tak bardzo i chcemy przypieczętować naszą miłość zawarciem związku małżeńskiego- uświadomiłam chłopaka po czym rzuciłam mu takie nieobecne spojrzenie i popadłam w zamyślenie.
   -Stwierdziliście? Chcecie? Jesteś pewna, że na pewno WY o tym zdecydowaliście?- zapytał wiedząc już o co chodzi.
   -Tak. MY. Kochamy się...
   -El. Co się z tobą stało? Ty nigdy nie chciałaś brać ślubu. Twierdziłaś, że nigdy nie będziesz tkwić w chorym związku, taka zamknięta w chorej miłości. Wolisz być wolna. Wolna jak ptak. Przecież to twój prawdziwy cel w życiu. Nie dać się zjeść nudzie i być zawsze wolną!- przemawiał z takim skupieniem.
   -Tak, ale... Wiedziałam, że nie zrozumiesz.
   -To dobrze myślałaś- parsknął i wstał z krzesła.
   -Ja...
   -Przemyśl to El. Przemyśl to dokładnie. Pamiętaj. Nie rób nic wbrew swojej woli. Nie zmuszaj się do czegoś na siłę- rzucił i wyszedł trzaskając drzwiami ze złością.
  Słowa Charliego dały mi bardzo dużo do myślenia. Może miał rację. Może na prawdę nie powinnam robić niczego wbrew sobie. Może powiem Rafie, że nie chcę tego ślubu, że nie jestem gotowa i że nigdy nie będę gotowa? Czekało mnie nie lada wyzwanie. Musiałam zdecydować, co zrobić. Życiowa decyzja... Od niej zależał mój dalszy los. Postanowiłam poradzić się w tej sprawie najlepszego przyjaciela, Neymara. Wychodząc z domu zabrałam tylko telefon, klucze od auta i portfel wypchany dużą ilością gotówki. Po nie całych dwudziestu minutach mogłam spokojnie zaparkować przed domem Brazylijczyka. Drzwi otworzyłam swoim zestawem kluczy i od razu rozpoczęłam poszukiwania Neyka. Siedział w kuchni popijając coca-cole, nasze oczy spotkały się za nim powiedziałam cześć...
   - El, jak dobrze cię widzieć. Opowiadaj, co u ciebie, jak ci się układa z Rafką?- Rafka? Od kiedy tak pieszczotliwie mówi o moim narzeczonym?
   - Musimy pogadać- rzekłam z lekkim zdenerwowaniem w głosie po czym udałam się do salonu.
   - Słucham cię El Ambro. Czy może wolisz El Alcantara?- nie rozumiejąc jego dziwnego zachowania usiadłam na kanapie.
   - O co ci chodzi? Jaka El Alcantara?- spytałam a ten nieco się zdenerwował.
   - Myślisz, że nie wiem? Rafa mi wszystko powiedział, no prawie wszystko, ponieważ nie wspomniał od kiedy zaczną się wasze ślubne przygotowania.
   - Wątpię, że w ogóle się rozpoczną- stwierdziłam spuszczając lekko głowę.
   - Co jak to? Rafa przecież powiedział, że...- tu urwał a nasze oczy po raz drugi od mojego pobytu w jego willi się spotkały.
   - Tak, nie jestem pewna czy rzeczywiście chcę tego wszystkiego. Jestem pewna swoich uczuć do Rafy jak nic, ale...- na tym skończyłam swój krótki wykładzik, gdyż ten przerwał mi niespodziewanie.
   - Nie rób tego. El, nie wychodź za niego. Proszę, nie łam mi serca- rzekł patrząc na mnie z miną smutnego psiaczka.
   - Nie rozumiem- odpowiedziałam.
   - El ja cię kocham. Od zawsze chciałem być dla ciebie kimś więcej niż tylko przyjaciel. Rozumiesz?- jego słowa zbiły mnie z tropu. Nie zastanawiając się długo wstałam i udałam się do wyjścia.
   - Co robisz? Odchodzisz?- zapytał zdenerwowany.
   - Muszę to wszystko przemyśleć- odpowiedziałam. Jednak ten nie wiedząc chyba co robić, chwycił mnie w progu za nadgarstek i przyciągnął do siebie bliżej a nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Nie mogłam się powstrzymać i oddałam mu się całkowicie i wtedy... I wtedy usłyszeliśmy czyjeś wołanie i momentalnie odskoczyliśmy od siebie.
   - Co to do cholery ma być?- zapytał nie kto inny jak Rafinha po czym rzucił się z pięściami na stojącego na przeciwko mnie Neya. Nie czekając długo zaczęłam ich rozdzielać.
   - Rafa!- krzyknęłam tuż po odepchnięciu od siebie dwóch bijących się o mnie Brazylijskich piłkarzy.
   - Może się jeszcze z nim puściłaś za nim przyjechałem?
   -Co? Ogarnij się i wsiadaj do mojego auta, wyjaśnię ci wszystko u ciebie. No już!- warknęłam a ten grzecznie udał się do mojego Lamborghini. Po jakimś czasie byliśmy już w domu mojego byłego narzeczonego. Tak, byłego. Po rozmowie z Neygiem wiedziałam już jaka będzie moja decyzja. Wygodnie usadowiliśmy się przy kuchennym stole i zaczęliśmy rozmowę.
   -Co to ku*wa miało być?- spytał zdenerwowany i popatrzył mi w oczy, czego starałam się zawsze unikać.
   -Rafa... To nie tak. To Neymarowi coś odwaliło. Wyznał mi miłość. Rozumiesz? On wyznał mi miłość!- spytałam chcąc zboczyć nieco z tematu.
   -A ty głupia dałaś mu się pocałować, tak? Mam uwierzyć, że ty niewinnie chciałaś wyjść, a ten na siłę cię pocałował?- pytał dalej. -Bo ty zawsze jesteś ta niewinna, tak?
   -Nie! Ja... Rafa ja nie chciałam...- powiedziałam zrezygnowana i spuściłam głowę w dół.
   -Nie mów mi, że jeszcze cię do łóżka zaciągnął?!
   -Rafa... Ja nie mogę tak żyć- stwierdziłam powstrzymując przy tym łzy.
   -Co?! Nie rozumiem- zrobił niewyraźną minę.
   -Nie chcę tego ślubu. Nie chcę tej wiecznej stałości. Nie chcę pokręconych związków. To wszystko jest nie dla mnie. Moja natura  jest całkiem inna. Prawda jest taka, że brakuje mi w tobie czegoś. Nutki szaleństwa. Nie potrafisz się dobrze bawić, nie potrafisz zaryzykować, nie potrafisz postawić wszystkiego na jedną kartę. Odkąd jestem z tobą strasznie brakuje mi tego. My... chyba powinniśmy się rozstać. Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo się różnimy- zdjęłam pierścionek zaręczynowy ze swojego palca i położyłam go na stole, tuż przed Brazylijczykiem.
   -Co? Nie! Nie rób mi tego! El! My... My przecie się kochamy- mówił z miną zbitego psa. Widziałam, że go ranię, ale nie mogłam żyć wbrew wszystkim swoim zasadom, wbrew wszystkim swoim ideom.
   -Żegnaj Rafinha- wtedy już nie udawałam powagi tylko rozkleiłam się całkowicie. Z moich oczu wypływały strumienie łez, ręce drżały mi jak zwykle, gdy narastał we mnie stres i do tego te wszystkie wspomnienia migające przed moimi oczętami.
   -El...- zrezygnowany usiadł na stole i spuścił wzrok.
  Nie chcąc ranić go jeszcze bardziej swoją obecnością wyszłam. Tak po prostu wyszłam. Zostawiłam go samego. W tej trudnej chwili musiał być sam. Dobrze znałam takie chwile. Z żalem w sercu wsiadłam do auta i odjechałam. Nie miałam w planach wracać tam ponownie. I tak przecież widywać się będę z nim na treningach w klubie. Wiedziałam, że to będzie sprawiało ból zarówno mi jak i jemu.





---------------------------------
Witam! Po dość długiej przerwie jak na mnie wracam z rozdziałem.
Jest dosyć krótki, gdyż tak na prawdę ma około dziesięciu stron i postanowiłam,
że wstawię go w częściach.
Tak więc Rozstanie część pierwsza!!!
KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ
 

środa, 26 sierpnia 2015

35.Ty klawesynie!



   -Przyszedłem, bo wiedziałem, że cię tu znajdę- rzekł zmartwiony.
   -A po co mnie szukałeś?- spytałam wielce zadziwiona.
   -Musimy pogadać w obecności Rafy…- stwierdził zamyślony i wszedł do środka zamykając za sobą drzwi.
   -Ney… O co chodzi?- zapytałam nie wiedząc co go tu sprowadza i dlaczego chciał rozmawiać również z Rafinhą.
   -A więc… Twój kochany narzeczony i przy okazji kłamca i fałszywy przyjaciel dobierał się do mojej Lili…- zwrócił się do mnie ze złością w oczach. –Powiedz mi, dlaczego to zrobiłeś?!- agresywnie spojrzał w stronę przyjaciela.
   -Nie wiem o czym mówisz!- krzyknął natychmiastowo Rafinha.
   -Nie udawaj! Lili powiedziała mi wszystko! Że ją obmacywałeś, że chciałeś to z nią zrobić, że chciałeś ją uderzyć, gdy odmówiła! Ty skurwysynie!- wykrzyczał rozjuszony da Silva i rzucił się z pięściami na rodaka.
   -Co?! Nie! Neymar!- zdążył wydusić Rafa nim ten zaczął okładać go zaciśniętym rękami.
   -Neymar zostaw! Wszystko da się wyjaśnić- rzekłam rozdzielając ich jednak Ney odepchnął mnie zakładając Rafinhii dźwignię na rękę.
   -Jak ty tak mogłeś?! Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi!- z żalem w głosie powiedział Neymar po czym z jego błyszczących ocząt spłynęły łzy, a on sam spoczął na kanapie.
   -To nie prawda…- stwierdził zrezygnowany Brazylijczyk.
   -Twierdzisz, że ona to zmyśliła?- zapytał chowając twarz w ręce.
   -Nie tknął bym tej twojej Lili, bo mam El. Opanuj się człowieku. Ona musiała to zmyślić.
   -Ja… Ja nic już nie rozumiem- zaczął lamentować.
   -Ja również nic nie rozumiem z tego wszystkiego-rzekł zrezygnowany Rafa.
   -Przepraszam was ale to mnie przerasta, muszę to porządnie przemyśleć- powiedział zakłopotany ciemnowłosy chłopak po czym wstał i wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi.
   -To ja was zostawiam samych- rzekł zdziwiony Thiago całą tą sytuacją wychodząc na zewnątrz.
   -Chyba nie wierzysz w te bzdury? –zapytał mnie ukochany.
   -Nie wiem już co myśleć o tej całej sytuacji- rzekłam podchodząc bliżej  do narzeczonego.
   -Mam rozumieć, że jednak mu uwierzyłaś?- zapytał podnosząc głos…
   -Mówił o tym bardzo przekonywująco- odpowiedziałam na pytanie Rafy.
   -Nie ufasz mi?- oburzył się jak nigdy dotąd.
   -Skąd takie przypuszczenie?- zapytałam bardzo zdziwiona?
   -Bo powiedziałaś, że przekonało cię jego głupie oskarżenie!- krzyknął na mnie z pogardą.
   -Bo znamy się tak krótko, że może się to okazać jednak prawdą. Nie znam cię tak dobrze, jak bym chciała- odpowiedziałam zdenerwowana a ten niespodziewanie uderzył mnie w twarz z Plaskacza.
   -Mocniej nie mogłeś?- spytałam tak, jakbym w ogóle się tym nie przejmowała.
  Nie zastanawiając się dłużej, co robić w takiej sytuacji, szybkim krokiem udałam się do wyjścia nie zamykając za sobą drzwi. Gdy już wsiadałam do auta Teo poczułam, że ktoś dotyka mojego ramienia. Był to blady i zdenerwowany Rafinha.
   -El przepraszam. Poniosło mnie. Nie chciałem. Nigdy w życiu nie uderzyłbym tak pięknej kobiety jak ty. A zwłaszcza ciebie, moją narzeczoną, która jest dla mnie całym światem. Przepraszam. Nie sądziłem, że cię uderzę.
   -Ale zrobiłeś to ty głupku, ty klawesynie jeden, ty skurwielu- krzyknęłam naciskając na pedał gazu. Byłam zrozpaczona. Nigdy nie przyszło by mi do głowy, że mój własny narzeczony może mnie tak potraktować.
  Nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić udałam się do domu Neymara. Musiałam się komuś wygadać i mimo, iż miałam wielu przyjaciół, wybrałam właśnie jego. To on sprawił, że Rafa zwątpił w moje zaufanie do niego. Jak gdyby nigdy nic zajechałam pod wille Brazylijczyka i spostrzegłam go tuż przy wejściu. Zdziwiona mina przyjaciela wywołała na mojej twarzy delikatny uśmiech. Wysiadłam z auta i powolnym krokiem ruszyłam w stronę czekającego na mnie chłopaka.
   -O co chodzi?- spytał z tą swoją cudną miną.
   -Możemy pogadać?- zapytałam zrezygnowana.
   -Jasne. Wchodź- rzekł i zrobiłam jak kazał. Usiadłam na wygodnej, białej kanapie stojącej w salonie i patrzyłam, jak Neymar siada obok mnie.
   -No więc… O co chodzi? Czy ty płakałaś?- zagabnął nie wiedząc co powiedzieć.
   -Nie… To tylko… Nie ważne. Chciałam pogadać o tej akcji w szpitalu. To… Nikomu nie powiem. Możesz mi ufać- uśmiechnęłam się szeroko. –Moja reakcja była nieuzasadniona. Przepraszam. Będę wam kibicować, żeby udało wam się tak jak mi i Rafie- tłumaczyłam Brazylijczykowi aż zrozumiał wreszcie, że nie byłam zazdrosna. Trwało to dosyć długo i nastała chwila głuchej ciszy. Wtedy Ney zapytał:
   -On cię uderzył, prawda?- spytał zmartwiony.
   -Taaak. Alle to nie ważne. Poniosło go- stwierdziłam spuszczając głowę w dół.
   -Jadę z nim pogadać- rzekł i nie pytając mnie o zdanie wyszedł ze swojego domu zostawiając mnie samą w wielkim mieszkaniu.
*Piętnaście minut później. W domu Rafinhii*
   -Słuchaj. Jeżeli jeszcze raz ją tkniesz, to mnie popamiętasz. Nie zasługuje na takie traktowanie, a ty nie zasługujesz na nią. Stary, to za wysoka półka. Odpuść nim ją zranisz- stwierdził stojąc bardzo blisko Rafinhii.
   -Ja…- i tak skończyła się wypowiedź Rafy. Nie umiał nic powiedzieć. Nie umiał normalnie porozmawiać. Wiedziałam, że żałuje, ale musiał ochłonąć i przemyśleć wszystko w samotności.


  Cała sytuacja skończyła się happy endem. Wybaczyłam Rafie to, co zrobił i mogliśmy spokojnie planować naszą wspólna przyszłość. Zapomnieliśmy o wszelkich zmartwieniach związanych z tą sytuacją. Lili i Rafa szczerze porozmawiali i powiedzieli nam tylko, że to była nieprawda i by przestać się tym przejmować. Po prostu zapomnieliśmy o tej sytuacji. Sytuacja z Thiago też się wyjaśniła. Uznaliśmy, że nic się nie stało i że nie było tego zdarzenia. W końcu Thiago ma żonę, ja mam Rafę, więc wszystko było bez znaczenia.
  Jednak po kilku miesiącach uczucie między Neyem a Lili zaczęło znikać. W końcu doszło do rozstania, które strasznie go dotknęło. Próbował być silny, ale co i róż wypłakiwał się na moim ramieniu. Wszystko się ustatkowało i żyliśmy jako przyjaciele. Ja, Rafa i Neymar. Niczym trzej muszkieterowie. Z tym, że dwóch spało ze sobą…





Łapajta kolejny rozdział!!!
Wybaczcie, że tak późno, ale urodziny w rodzinie itp…
Tak więc dziękuję moim sweet psiapsiółom, moim klawesynom i kto wie co jeszcze…
So… Margaret i Homilien…
Dziękuję i proszę was o komentarze dla nich… Motywujcie je. Może w końcu same zaczną pisać.
KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ

niedziela, 23 sierpnia 2015

34.Nie ma takiej opcji



  Dziwne drgnięcie w okolicach serca zachęciło mnie do wymalowania sobie uśmiechu na twarzy. Poczułam dziwny ucisk w brzuchu, ale mimo to wciąż tryskałam radością. Z rozpostartymi szeroko ramionami udawałam zachwyconą, mimo, iż taka nie byłam, lecz fałszywość można było przypisać mi jako cechę charakteru.
   -Charlie!- krzyknęłam radośnie, ale z wyczuwalną nutą sarkazmu.
   -El, jak dobrze cię widzieć- rzekł rudy blondyn i rzucił mi się na szyję.
   -Co ty tu robisz?- zapytałam chcąc uzyskać odpowiedź na to nurtujące mnie od kilku sekund pytanie. Wciąż starając się wymusić wrażenie szczęśliwej tkwiłam w silnym uścisku przyjaciela. Byłego przyjaciela. Nie rozmawialiśmy przez ostatni miesiąc w ogóle, a tu nagle zjawia się jaśnie pan i psuje mi plany.
   -Przyjechałem na małe wakacje. Wiesz, Leo w tym szpitalu, trasa odwołana, a ja od kilku tygodni wciąż siedzę w papierach. Trzeba się nieco zrelaksować- podrapał się po głowie uwalniając znudzoną mnie ze swoich rąk.
   -Tak, wiem. Barcelona to idealne miejsce na wypoczynek, uwierz. Ale zabawa jest fajniejsza- sztucznie uśmiechnięta popatrzyłam w głębokie, błękitne oczy, by dowiedzieć się prawdy. Prawdy o przyjeździe Charlsa.
   -Więc...- wyrwał się po chwili ciszy.
   -Więc... Może wejdziesz na kawę?- spytałam z naturalną niechęcią wynikającą z rozmowy z kimś, o kim tak na prawdę próbowałam zapomnieć od dłuższego czasu.
   -Z miłą chęcią- odrzekł z niebywale durnym uśmiechem przylepionym do twarzy przez całą drogę do mieszkania.
  Weszliśmy razem do mojego dosyć ponurego, białego, nudnego apartamentu po czym rzuciłam torebkę oraz bluzę pod wieszak i powędrowałam do kuchni, lecz zatrzymałam się przed wejściem.
   -A tobie gorzej?- spytałam widząc rudego blondyna stojącego na środku korytarza wpatrującego się w jasne ściany otaczające go ze wszystkich stron.
   -Ile... Ile to coś ma metrów?- wyjąkał zafascynowany.
   -240... Przestraszony?- zaśmiałam się i ruszyłam w stronę czajnika elektrycznego.
  Nie było go przez dłuższą chwilę podczas której zdążyłam wsypać kawę do szklanek i przemyślałam jedną istotną kwestię. Mianowicie, doszłam do wniosku, że to Leondre musiał ściągnąć Charliego do Barcelony. Miał w tym interes, tylko jaki? Miałam nadzieję dowiedzieć się tego w najbliższych dniach.
   -No więc opowiadaj, jak tam kariera, fanki, życie... Jakieś nowe sukcesy na koncie? Może masz jakieś ciekawe informacje dla przyjaciółki? Co tam u mamy? Jak z nową płytą?- wypytywałam kolejno.
  Nasza rozmowa i tak kompletnie się nie kleiła. Być może spowodowane to było długą rozłąką, ale możliwe było też, że po prostu żadne z nas nie chciało z drugim rozmawiać. Po kilku dziesięciu minutach, które dłużyły się niemiłosiernie byłam już pewna, że Charlie również nie jest zachwycony naszym spotkaniem. Jak najszybciej chciałam więc zakończyć odwiedziny i najchętniej wykopałabym go z mojego mieszkania. Ostatnimi czasy jakoś każda myśl o rodzinie drażniła mnie gorzej niż Unzue. Może był to syndrom porzucenia, który przeżywałam już raz po zerwaniu kontaktów z dawną, dawną rodziną z Polski. Miałam to do siebie, że nie lubiłam przeszłości. Wspomnienia, które w jakikolwiek sposób zamieniały się w sny natychmiast wymazywałam z pamięci. Tak więc Charliego też chciałam z niej wymazać.
   -Wiesz… Ja chyba powinienem już lecieć- rzekł zakłopotany Charlie po chwili głuchej, niepokojącej ciszy.
   -To chyba dobry pomysł. Jutro mamy mecz, a ja jestem po naprawdę ciężkim dniu. Muszę się położyć. Życzę miłego pobytu w Barcelonie- znowu byłam zmuszona do sztucznego uśmiechu. –I żeby cię byk pokąsał- dodałam pod nosem.
   -Dziękuję. Trzymaj się El. Spotkamy się jeszcze, bo jak nie tu, to u Leo- zaśmiał się bezradnie.
   -No tak… Leo. Tak więc dzięki, że wpadłeś. Miło było. Naprawdę po tak długim czasie dobrze cię wreszcie zobaczyć- zamknęłam nas w silnym uścisku. –Teraz naprawdę muszę się położyć. Mecz sam się nie zagra- wydusiłam z wnętrza jakiś dziwny, żabi rechot.
   -Pa El. Pamiętaj, że cię kochamy. Wszyscy- skinął głową na pożegnanie i wyszedł pozostawiając po sobie jedynie rozdrażnienie w moim sercu.
  Nigdy nie spodziewałabym się, że to właśnie Charlie odwiedzi mnie tamtej nocy. Niestety był to właśnie on. Ten który stał się dla mnie na wpół obcy. Ten, który przyjechał pod wysłannictwem mamy. Zapewne mamy. Pewnie martwi się o mnie, ale nie chce tego powiedzieć. Bo i tak jak zawsze JA jestem tą najważniejszą. Nieustannie wychodziło na to samo. Czy to w szkole, czy w rodzinie, czy nawet w drużynie. Wiecznie wszystko kręciło się wokół mnie i miałam tego już serdecznie dosyć. No ale… Co ja sama mogłam z tym zrobić? W każdej chwili przecież mogłam wyjechać, ponownie zostawić całe życie za sobą, tak jak to zrobiłam wyprowadzając się z Polski i zaszyć się gdzieś na małej wyspie, by nikt już nigdy mnie nie znalazł i bym nie musiała użerać się z natrętnymi facetami. Ale z drugiej strony trafiłam wreszcie do swojego miejsca na Ziemi, o którym kiedyś mogłam tylko pomarzyć. W czasie, gdy właśnie przechodziłam przez bunt młodzieńczy i zmagałam się z gimnazjum, które jak powiadają zmienia ludzi, ubzdurałam sobie, że będę grała w Barcelonie, że będę wiodła tam wspaniałe życie, że poznam wreszcie Neymara, Messiego, czy Iniestę. Że stanę się tak sławna, jak David Beckham. Mówili mi, że moje marzenia są kompletnie nierealne, żebym zajęła się życiem i skupiła się na nauce. Niektórzy z nich mieli rację. Skupiłam się na nauce. Na nauce języków dzięki czemu wyjechałam do Anglii ze wspaniałą znajomością tamtejszego języka, opowiadałam o sobie po katalońsku, rozmawiam ze wszystkimi używając hiszpańskiego oraz portugalskiego, a w zapasie mam jeszcze piękne języki jakimi są: francuski, włoski, czy arabski. Teraz jestem tu, gdzie jestem i to się właśnie liczy.

  Około siódmej nad ranem niechętnie podniosłam się z łóżka. Od paru dni marzyłam jedynie, by porządnie się wyspać. Niestety uniemożliwiały mi to ciągłe i narastające problemy życia, jak mogło się wydawać, codziennego. Starannie zaścieliłam swoje łóżko, następnie wzięłam zimny prysznic na rozbudzenie myślenia i przebrałam się w mało kobiecy, ale wygodny strój treningowy. Zjadłam owsiankę i zabierając jedynie telefon, którym żyłam jak powietrzem, ruszyłam w drogę do Ciutat Esportiva. Po drodze non stop podejmowałam próbę skontaktowania się z Rafinhą. Przez jego głupotę byłam zmuszona przemieszczać się autem pożyczonym od byłego przyjaciela, którego nie miałam najmniejszej ochoty prosić o cokolwiek. W ciągłym zamyśleniu, co mogło stać się z Rafą i dlaczego pobił się ze starszym bratem, do którego swojej ogromnej miłości nigdy  nie ukrywał, weszłam do kawiarenki, w której czekali już niemal wszyscy piłkarze Dumy Katalonii oraz sztab szkoleniowy. Spojrzenia od razu skierowane zostały na mnie, co nie sprawiło mi większego dyskomfortu. Z uśmiechem wymalowanym na twarzy skierowałam się do stolika, przy którym siedziała zgraja południowo-amerykańskich wymiataczy.
   -Hej- przybiłam piątkę każdemu z nich. –Widzieliście gdzieś może Rafę? Albo kontaktowaliście się z nim od wczoraj?- spytałam zachowując nieprzeciętny uśmiech i fason.
   -Nie. No właśnie dziwne, że pan „idealny” spóźnia się na spotkanie. Aż cud, że nie zadzwonił nawet, żeby się podlizać trenerowi- zaśmiał się lekceważąco Douglas, który zdawał mi się być bardzo życzliwy w stosunku do Rafy jak i do mnie.
   -Ale o co chodzi? Bo chyba nie zrozumiałam- rzekłam z przekonaniem, że któryś z nich wytłumaczy mi, co miały znaczyć te słowa.
   -O wilku mowa! Sama go zapytaj- uśmiechnął się Alves i wskazał ręką na Alcantarę stojącego w przejściu.
   -Rafa!- krzyknęłam i pokazałam na wolny stolik obok bandy facetów z Ameryki Łacińskiej. –Mógłbyś mi wreszcie wytłumaczyć, co zrobiłeś z moim samochodem?- pytałam tak spokojnie jak nigdy dotąd, gdy chodziło o mój samochód.
   -Jaa… Zatarłem silnik. To nic wielkiego. Jutro będzie gotowy- stwierdził beznamiętnie i cmoknął mnie w policzek. –Chyba wytrzymasz jeden dzień bez samochodu, co? O co ja się w ogóle pytam. Dla mnie zrobisz wszystko- uśmiechnął się tak pięknie, że cudem powstrzymałam się od wybuchnięcia śmiechem, co było dla mnie normalne w obliczu romantyzmu, bądź kokieteryjnego zachowania.
   -Nie bądź taki pewny- delikatnie szturchnęłam narzeczonego w ramię i instynktownie uniosłam kącik ust ku górze, na co piłkarze siedzący obok nas zareagowali stylowym „uuu”.
   -Przymknijcie się, ok?- wystrzelił Rafa. –El… Też cię kocham- zaśmiał się ukazując perfekcyjnie białe ząbki i objął mnie ramieniem. –Po treningu musimy porozmawiać. Muszę ci wytłumaczyć kilka ważnych spraw- spoważniał momentalnie.
   -Ok. Musisz i to koniecznie. Najlepiej byłoby porozmawiać w obecności Thiago…- westchnęłam ciężko.
   -A co? Boisz się czegoś, młoda?- zagabnął Dani.
   -Nie twoja sprawa, matole- burknęłam nawet nie spoglądając w jego stronę.
   -To nie jest najlepszy pomysł. Lepiej porozmawiać w cztery oczy. Tylko ty i ja, i zero wścibskich przyjaciół- wzburzył się nieco Rafinha. –Chodźmy już na boisko. Nie chce mi się z nimi siedzieć- skwasił minę jak gdyby był jeszcze dzieckiem.
   -Jak chcesz to idź. Ja zostaję. Tylko się nie przetrenuj KOCHANIE- podkreśliłam ostatnie słowo chcąc wzbudzić w nim jeszcze większą złość. Tak, byłam na niego zła głównie za mój samochód, który był moim oczkiem w głowie tak jak telefon, i którego pilnowałam jak oka w głowie.
   -Dobra, jak chcesz. Sama to zaczynasz- uniósł ręce w geście kapitulacji i spokojnie wyszedł z pomieszczenia.
   -Nie układa wam się zbytnio, no nie?- zapytał Douglas z przekonaniem, ze odpowiem „Tak i to bardzo”. Niestety jak to zawsze ja… Mówię prawdę, a prawdą było, że to tylko jednorazowa sytuacja.
   -Nie. To tylko drobna wymiana zdań. Nawet nie to, bo to było raptem kilka słów. Układa nam się wspaniale tylko jak zwykle w moim życiu pojawia się mnóstwo problemów. Problemów, w które ktoś zawsze musi się wmieszać- opowiadałam ze znudzeniem. Przecież między mną i Rafą wszystko było jasne, a chłopcy musieli to widzieć na treningach, a nawet poza nimi.
   -Jesteś pewna? Bo jak nie, to przecież możemy ci pomóc w rozwiązaniu tej sprawy- napiął mięśnie przezabawny Alves i kazał nam ich dotykać. Oczywiście wszyscy śmialiśmy się jedynie. Takiego dowcipnisia to chyba jeszcze nigdy nie spotkałam. To zabawne, że jeszcze niedawno mój „man” pobił go z powodu zlekceważenia mnie.
   -No a Ney…- nie zdążyłam dokończyć bo spotkał mnie ten wiercący dziurę w głowie wzrok przerażonego Brazylijczyka gotowego d rzucenia się na ciebie w każdym momencie. –Co tam u Daviego? Dawno u ciebie nie był- wybrnęłam jakoś z sytuacji, w której normalnie wygadałabym się na bank. Ale… Przyjaciołom się przecież tego nie robi.
   -A… Dobrze- podrapał się po głowie. –Będzie w tym tygodniu. Może wpadlibyście wszyscy na partyjkę pokera, w piątek?- spytał uśmiechając się pod nosem i jednocześnie patrząc na mnie nie ukrywając podziwu.
  Wszyscy od razu zgodziliśmy się na spotkanie z Neymarem oraz jego synem i powoli zaczynaliśmy obmyślać plan, jak uprzykrzyć mu życie. Okazało się, że zawsze gdy w większej grupie ludzi udaje się do domu któregoś z piłkarzy, wtedy roi mu się jakiś żart. Nie ważne, czy to zasadzka z tartą, czy wybuchające wino. Ważne, żeby było śmiesznie.
  Na początek treningu mała rozgrzewka w grupie. Kilka ćwiczeń wedle uznania, a następnie gra w ‘dziadka’. Tym razem okazał się być to dla mnie przeklęty ‘dziadek’. Podczas gdy ja normalnie, jak człowiek tłumaczyłam Rafinhii, co zrobił nie tak grając ze mną w FIFĘ tydzień wcześnie, rozweselony Munir postanowił nieco zaszaleć. Najpierw zaczął przedrzeźniać mnie, co nie zwróciło mojej zbytniej uwagi. Gdy zauważył, że nie reaguję przeszedł do czynów i jako że stał tuż obok mnie, szturchał mnie non stop tłumacząc się przy tym chęcią dostępu do piłki. Po pewnym czasie zaczęły denerwować mnie jego durne zagrania i gwałtownie odwróciłam się w jego stronę robiąc przy tym krok w przód zamiast w kierunku Munira. Wtedy dopadł mnie średniego nasilenia ból w okolicach łydki. Gdy spojrzałam w dół na swoją nogę, okazało się, że ona krwawi. Krwawi dosyć obficie. Od razu zlecieli się do mnie lekarze, których po kolei odganiałam, ale i tak zdołali przesunąć mnie poza plac gry, by następnie przewrócić mnie i skłonić do pozostania w pozycji siedzącej.
   -Przemyjcie mi to i spadam- rzekłam z przekonaniem.
   -Nie moja droga… To nie jest takie sobie zwykłe rozcięcie. Nie widzisz, że krwawienie nie chce ustąpić? Trzeba będzie jechać na zszycie, a potem… Potem czeka cię chwila przerwy- stwierdził jeden z klubowych lekarzy.
   -Co?! Nie ma takiej opcji. Zamierzam zagrać w dzisiejszym meczu czy wam się to podoba, czy tez nie- poinformowałam wszystkich z dumą i samodzielnie podniosłam się na równe nogi. Utykając powędrowałam z powrotem do koła i zaczęłam grać razem z resztą.
  Wiedziałam, że będę musiała jechać do szpitala, którego tak strasznie nie lubiłam. Był dla mnie zmora od najmłodszych lat. Od czasu gdy Alex trafił właśnie do ‘białego domu śmierci’, zaczęłam kojarzyć ten budynek jedynie z nieboszczykami. Tak więc od razu po treningu mój ‘Superman’ zabrał mnie do szpitala, gdzie zszyli mi ranę powstałą w skutek mocnego wślizgu Mascherano prosto w moje nogi. Starannie opatrzono mi ranę i mogłam spokojnie wyjść do domu.
   -Nie zagrasz w dzisiejszym meczu. Nie ma takiej opcji!- wrzasnął Lucho, gdy od razu po powrocie zadzwoniłam do niego, by zakomunikować mu, że gram w meczu mającym rozpocząć się za kilka godzin.
   -Luis! Otrząśnij się! Ty się słuchaj Unzue, a będziesz w zimę w klapkach chodził. Skoro mówię, że dam radę, to dam radę. Wiem gdzie leży granica mojej wytrzymałości, a to ma być mój pierwszy mecz na Camp Nou, więc nie zamierzam tego odpuścić.
   -Słuchaj… Ja… Ja. Jeszcze zobaczymy- rzekł zrezygnowany i rozłączył się.
   -Słyszałeś to? On chyba we mnie nie wierzy… -parsknęłam kierując się w stronę Rafy. –Mam nadzieję, że chociaż ty ustaniesz po mojej stronie- chwyciłam go za koszulę i przyciągnęłam kilka centymetrów bliżej.
   -Jeżeli będzie trzeba, to zrobię wszystko, żebyś tylko zagrała- stwierdził podekscytowany, a jego ręka szybko wylądowała na moim pośladku.
   -Świetnie. A teraz powiedz mi, dlaczego pobiłeś się z Thiago?- spytałam odsuwając się od niego gwałtownie i siadając na oparciu kanapy.
   -Naprawdę?- zapytał z niedowierzaniem na co ja przytaknęłam i rzuciłam swoje zniewalające, a zarazem przerażające spojrzenie. –No dobra… Więc… Tak jakby… Nie mogę ci tego powiedzieć.
   -Jak to nie możesz? Czy chodzi o to, co działo się w nocy?- pytałam domyślawszy się prawdy.
   -Ehh… Tak. Tak, to o to chodzi. Thiago pamięta urywek tej nocki i powiedział mi, co tam się działo. Że w pewnym momencie… Że ty i on…- zrobił skwaszoną minę i spojrzał na mnie z żalem w oczach.
   -Że ja i on… Mów dalej- poganiałam chłopaka. W tamtym momencie już całkiem się pogubiłam i kompletnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać.
   -Że mało brakowało, a bzyknęli byście się- przeraził się i założył ręce na głowę z bezsilności. Ja również zareagowałam przerażeniem. Sama myśl o tym, że ja i Thiago… była dla mnie nie do zniesienia. To było nie możliwe. On musiał przecież coś źle zapamiętać. Przecież nigdy nie zrobiłabym tego Rafie, no ale… To były skręty i wszystko mogło się stać.
   -Co?! Jak to?
   -Ja zareagowałem nieco gorzej i stąd stan zdrowia Thiago. Na szczęście i tak miał zabieg, po którym dostał kilka dni wolnego… Zdąży się wykurować- uśmiechnął się delikatnie i przytulił mnie na pocieszenie.
   -I ty nie jesteś na mnie zły? Czy zdążyłeś może wyładować już całą energię na swoim kochanym bracie- spytałam złośliwie.
   -Na ciebie nie potrafię się gniewać- stwierdził i zaśmiał się całując mnie w czoło.
  Następną godzinę spędziliśmy razem u mnie w domu. Do meczu pozostało nam jeszcze dużo czasu, więc postanowiliśmy, a raczej ja postanowiłam, że pojedziemy pogadać z drugim z braci Alcantara. Tak bardzo nie chciałam rozmawiać z nim po tym, czego się dowiedziałam, ale na pewno nie uciekłabym od problemu, chociaż i takie przypadki mi się zdarzały… Zaciągnęłam więc Rafę do jego mieszkania drobnym podstępem. Namówiłam go, by dał mi poprowadzić jego samochód skoro mój stoi w naprawie i sprytnie udałam się do jego domu drogą, której on sam nie znał. Uciekając przed Rafinhą wparowałam do jego mieszkania z pełną prędkością. Nagle coś zahamowało mój bieg i upadłam na ziemie.
   -Przepraszam- zdążyłam wyszeptać zanim wpadł Rafinha.
   -El, nic ci nie jest?- spytał zaniepokojony Thiago. Dziwne, że martwił się o mnie, a nie o to, co powie jego brat.
   -Nie… A tobie?- zaśmiałam się głośno.
   -Chodź kochanie, pomogę ci wstać- ukochany podniósł mnie z podłogi i wtedy właśnie spojrzałam w oczy Hiszpana, które mówiły chyba wszystko. Był jednocześnie przerażony, zażenowany i sfrustrowany.
   -A więc to prawda…- wyszeptałam sama do siebie i odwróciłam się w stronę wyjścia.
  Gdy pełna obaw i nieufności do samej siebie chciałam pociągnąć za klamkę, drzwi otworzyły się, a w nich stanął Neymar. Przybrał postawę kowboja z dzikich westernów i spoglądał raz na mnie, raz na Rafę, raz na Thiago… Nieco zdezorientowany wszedł do środka i rozejrzał się.
   -Co ty tutaj robisz?- zapytałam ze zdziwieniem, ale nie spodziewałam się takiej odpowiedzi...





-----------------------
Dziś rozdział wyjątkowo tak wcześnie i w niedzielę,  an ie w sobotę...
Byłam pewna, że skończę go wczoraj, ale wyszło tak, że gotowy był o drugiej, więc wstawiam dziś.
Serdecznie zachęcam wszystkich do dodawania komentarzy. 
Zależy mi głównie na tych, które powiedziałyby mi, co mogę poprawić.
Z góry dziękuję ;-)

KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ