4.Szkolna afera. Leo miał racje.
Rano wszystko przebiegło tak, jak poprzedniego dnia. Carol znów zaspała, Leo nie zjadł śniadania, gdyż układał włosy. Tym razem do szkoły pojechaliśmy autobusem, ponieważ Alex nie mógł nas odwieźć. Usiadłam z Aną, którą od razu spostrzegłam wchodząc do środka.
-Hej! Będę miała dziś dla ciebie zadanie. Tylko nie mów nikomu- uśmiechnęła się.
-Cześć. No dobrze. Ciekawe o co może chodzić- powiedziałam.
-Nie ważne. Później się dowiesz.
Gdy dojechałyśmy Ana zaprowadziła mnie za szkołę, gdzie nikogo nie było.
-Masz tu parę działek i do końca dnia mają ci zejść. Popytaj ludzi- wyciągnęła rękę, w której trzymała foliowe torebeczki z białym proszkiem.
-Co? Czy ty jesteś dilerem?- zapytałam.
-Czy coś ci nie pasuje? Uważaj jak do mnie mówisz. Mnie się nie odmawia- powiedziała ze złością w oczach, gdyż czuła, że nie chcę się z nią zadawać.
-Słuchaj. Nie zamierzam wplątywać się w jakieś chore afery z narkotykami.
-Mnie to nie obchodzi. Już o mnie wiesz, jesteś lubiana, więc musisz to zrobić.
-Nie! Nie zamierzam. I chyba zgłoszę to dyrektorowi- powiedziałam już niemal krzycząc.
Odwróciłam się i chciałam już iść, gdy Ana zamachnęła się, chcąc uderzyć mnie w twarz. Niestety byłam szybsza i często oglądałam wrestling. Jednym 'ciosem Supermana (akcja mojego idola, Romana Reignsa)' doprowadziłam ją do stanu nieprzytomności. Zza rogu wybiegł jeden z nauczycieli, a za nim kilku uczniów starszych klas.
-Co ty robisz? Weźcie ją do dyrektora i to już- krzyknął, a ja pewnym krokiem, sama udałam się do gabinetu dyrektora.
Wchodząc ujrzałam łysego, moim zdaniem zjaranego faceta, który siedział z nogami założonymi na biurko.
-O co chodzi?- zapytał.
-Zaraz przyjdzie tu nauczyciel, to panu opowie- powiedziałam siadając na wygodne krzesło.
Przyszedł dokładnie ten gość, który wbiegł tam jako pierwszy. Opowiedział łysemu wszystko po kolei po czym wyszedł. Zostałam z dyrektorem sam na sam. On pochylił się nad biurkiem, oparł na nim ręce i spojrzał na mnie. Ja zrobiłam to samo i zajrzałam mu w głąb oczu. Wiedziałam już niemal wszystko. On się bał, tylko jeszcze nie wiedziałam czemu.
-Dlaczego ją uderzyłaś?- zapytał.
-To ona pierwsza chciała mnie uderzyć, ja tylko się broniłam- odpowiedziałam ze stoickim spokojem nie odpuszczając zabójczego spojrzenia.
-Tak? To ciekawe, bo nauczyciel mówił, że to ty się na nią rzuciłaś z pięściami- odparł niepewnie,
-Na prawdę?- zapytałam znieważając osobę dyrektora.- On nie mógł nic widzieć, gdyż przybiegł, jak Ana już była nieprzytomna- zaśmiałam się szyderczo.
-A więc po co ona miałaby się na ciebie rzucać?
-Gdyż... Jest dilerem narkotyków, a ja odmówiłam jej rozprowadzania ich. Tak, owszem dilerem- uprzedziłam jego pytanie.
-Co ty opowiadasz? Myślisz, że ci w to uwierzę?- zapytał zdenerwowany.
-Myślę, że jak przeszuka pan jej plecak, to tak- uśmiechałam się patrząc mu w oczy.
-Dobrze. Więc zrobię to. Wracam za moment.
Dyrektor wyszedł. W jego gabinecie nie było kamer, więc postanowiłam wykorzystać fakt, iż posiada on komplet testów z historii na cały rok. Zrobiłam sobie kopie rozwiązań do każdego z nich. Tak stojąc i się nudząc, spostrzegłam, że komputer dyrektora jest zalogowany do elektronicznego dziennika. To również wykorzystałam na swoją korzyść. Powpisywałam kilka szóstek, piątek i czwórek każdemu z klasy i usunęłam kilka lekcji z naszego planu zajęć. Zdążyłam zrobić już chyba wszystko, co można było i zaczęłam szukać jakichś ciekawych rzeczy w biurku dyrektora. Moją uwagę przykuło jego prawdziwe nazwisko. Nazywał się Marc Andrew Luckiest, lecz przedstawiał się jako Marc Jonson. Skądś znałam to jego prawdziwe nazwisko. Usiadłam na swoim miejscu i myślałam nad tym. Po kilku minutach rozmyślania, przypomniałam sobie skąd je znam. Ana wielokrotnie powtarzała, że ma nietypowe nazwisko, właśnie Luckiest. W Anglii panowała surowa zasada, która mówiła, że dziecko nie może uczyć się w szkole, w której naucza jego rodzic. Za to można było zostać wyrzuconym z pracy. No ładnie. Miałam na niego haka. Teraz już mogłam robić z nim wszystko.
Dyrektor wrócił i powiedział:
-Dobrze. Możesz już iść.
-Nie tak szybko. Znam już twoją tajemnicę, panie Luckiest- powiedziałam arogancko.
-Nie pozwalaj sobie młoda damo. Nie do mnie na "ty".
-Ach, zdziwisz się na ile mi pozwolisz.
-Masz nikomu nie mówić. Rozumiesz? Bo wyrzucę cię ze szkoły.
-Jedyną osobą, która może tu kogoś wyrzucić jestem ja. Wystarczy, że pójdę do twojego przełożonego i już cię tu nie ma- patrzyłam się na niego lekceważąco.
-Dobrze. Nic ci nie zrobię i będę zawsze po twojej stronie. Ułatwię ci życie w szkole, tylko nikomu nic nie mów- powiedział zdenerwowany.
-Taki układ mi pasuje. A i jeszcze jedno. Będę ci mówiła na "ty". Więc trzymaj się Marc- wyszłam z niewiarygodną pewnością siebie.
Na przerwie opowiedziałam wszytko klasie, a oni zaczęli mnie podziwiać. Stałam się dla nich wzorem do naśladowania. To było całkiem miłe, gdyby nie to, że o moim 'ciosie Supermana' dowiedziała się cała szkoła, włącznie z Leo. On złapał mnie po szkole i nakrzyczał na mnie. Nie spodobało mu się, że nie posłuchałam jego rad i jednak z nią poszłam. Nie dał mi się nawet wytłumaczyć, gdy wciągnął mnie do autobusu i kazał nic nie mówić. Nie odezwał się przez całą drogę, a po powrocie ze szkoły przyszedł do mnie Charls.
-Znów narozrabiałaś- powiedział.
-No trochę tak. Ale wszystko już załatwione i dyrektor udaje, że nic się nie stało- odpowiedziałam uśmiechnięta.
-No tak, ale Leo się martwił i teraz siedzi i myśli, czemu nie mógł na ciebie wpłynąć.
-Eh... To moja pewność siebie. Nie słucham się innych i chodzę własnymi ścieżkami, więc niech się lepiej przyzwyczai.
-Dobra. Nie gadajmy o nim. pogadajmy o tym, skąd nauczyłaś się ciosów, które doprowadzają przeciwników do takiego stanu...
-Wiesz... nie ukrywam, że oglądam WWE. Kiedyś chciałam nawet uprawiać wrestling zawodowo. To dopiero był pomysł- zaśmiałam się, a Charlie usiadł koło mnie i położył mi rękę na kolanie.
-Może poszlibyśmy jutro do kina, co? Oprowadziłbym cię po mieście, bo widzę, że Leo raczej nie ma czasu.
-A wiesz... Z miłą chęcią przejdę się na jakiś dobry film. Ty wybierasz- uśmiechnęłam się.
-To jesteśmy umówieni- spojrzał mi w oczy.- Swoją drogą masz piękne oczy- uśmiechnął się pięknie.
-Dziękuję. Ale weź się tak na mnie nie patrz, bo jeszcze sobie coś pomyślę- tak na prawdę podobało mi się to, ale przypomniałam sobie wczorajszy pocałunek z Leo. Nie chciałam tak od razu wchodzić w związek, z którymś z nich.
-A może ja chcę, żebyś coś sobie o mnie pomyślała- patrzył się na mnie i nie mógł oderwać oczu. W tym momencie wszedł Leondre.
-Ups. Przepraszam jeśli przeszkadzam, ale Charlie. Musimy iść na spotkanie z producentem- powiedział zawiedziony i od razu wyszedł z opuszczoną głową.
-Chyba się wkurzył- zagadnął rudy blondyn, po czym wyszedł uśmiechając się.
Po ich wyjściu udałam się na trening. Był taki jak poprzedniego dnia, lecz musiałam się tam męczyć. Takie życie. Już miałam wychodzić z budynku, gdy przypomniałam sobie, o piśmie, które miałam dziś napisać razem z Louisem. Zostałam jeszcze trochę i skończyłam pisać podanie. Louis przystawił pieczątkę klubu i wysłał list do Związku Piłkarskiego. "Teraz kilka miesięcy czekania na decyzję. No nic. Trzeba wypełnić sobie czymś ten czas. Może zapiszę się na boks..."- pomyślałam.
Po powrocie od razu położyłam się spać, nie myśląc już o niczym tylko oddając się w pełni muzyce.
-------------------------------
No więc jest kolejny rozdział. Miłego czytania życzę i czekam na opinie w komentarzach ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz